Czytasz wypowiedzi wyszukane dla słów: PRL 1945-1989





Temat: Zoguymbie do kieleckigo!!!!!
"Fakt, że niektóre z nie śląskich ziem obecnego województwa śląskiego, w
czasach tak odległych (XIII-XVI wiek) przejściowo były związane ze Śląskiem,
nie zmienia tego, że dziś kulturowo należą one bezspornie do Małopolski.
Karygodne byłoby narzucanie ich mieszkańcom nauki historii i kultury Śląska, w
ramach edukacji regionalnej, powołując się na historyczne epizody. Zagorzali
zwolennicy identyfikowania regionu z województwem, powołując się na wiekową
wielokulturowość Śląska, propagują tezę o potrzebie wzbogacenia kultur poprzez
wymieszanie śląskiej z małopolską, a także dodanie kresowej, ze względu na
lwowskie i wileńskie korzenie wielu dzisiejszych mieszkańców Śląska. Widocznie
nie chcą oni nawet zrozumieć, że owa wielokulturowość, zawsze związana była ze
ściśle określonym terytorium na którym się tworzyła, a nie z rozmywaniem jego
granic oraz dodawaniem spuścizny kulturowej imigrantów.

Sensowność edukacji regionalnej na Śląsku, w oficjalnie propagowanej formie,
podważają już same jej cele:

„rozwój postaw patriotycznych związanych z tożsamością kultury regionalnej”

„kształtowanie tożsamości narodowej w aspekcie tożsamości regionalnej”

„ugruntowanie poczucia tożsamości narodowej poprzez rozwój tożsamości
regionalnej”

„rozwijanie wiedzy o kulturze regionu i jej związkach z kulturą narodową”

W ten sposób Ministerstwo Edukacji Narodowej automatycznie wykluczyło
wprowadzanie do edukacji regionalnej jakichkolwiek aspektów niepolskich,
pozbywając się równocześnie kilkusetletniego dorobku kulturowego Śląska. Po raz
kolejny warszawskie władze udowadniają, że nie chcą w polskich szkołach
kształtować postawy obywatelskiej, opartej na poszanowaniu różnic
narodowościowych i kulturowych, lecz nadal krzewią nacjonalizm etniczny, który
jak widać niestety nie umarł z Hitlerem w roku 1945, szerzony następnie w PRL-
u „pod płaszczykiem” internacjonalizmu, ani nie upadł wraz z upadkiem komunizmu
w roku 1989. Zgodnie z ich założeniami obywatel polski nie ma prawa poznać w
szkole prawdy o swoim regionie i w oparciu o nią zdecydować o własnej
identyfikacji narodowościowej. Zamiast tego zostanie poddany indoktrynacji
politycznej, opartej na polonocentryzmie i germanofobii. Używanie edukacji
regionalnej jako narzędzia wynaradawiania mniejszości narodowych i etnicznych
oraz szerzeniu niechęci do mieszkańców państw ościennych, w demokratycznym
państwie europejskim w XXI wieku powinno budzić grozę. Mnie osobiście jednak
taka postawa w ogóle nie dziwi, skoro dzieci ze społeczności mniejszości
niemieckiej muszą się w polskich szkołach uczyć na pamięć „Roty”, by na
lekcjach języka polskiego recytować ją wraz z koronnym zdaniem: „Nie będzie
Niemiec pluł nam w twarz, ni dzieci nam germanił”. Ciekawe jak zareagowały by
władze III RP, gdyby czegoś podobnego musiały się uczyć polskie dzieci na
Ukrainie. Rodzi się również pytanie: Jak taka edukacja potraktuje tutejsze
przybytki kultury, wybudowane przed rokiem 1922, w celu ugruntowania kultury
niemieckiej na Górnym Śląsku z Teatrem Śląskim w Katowicach na czele? Moim
zdaniem żaden uczeń nie dowie się w szkole, kto je zbudował, ani w jakim celu."






Temat: Granice RP w najnowszej historii
Flota wojenna NRD w natarciu

Polska Ludowa, w swej krótkiej historii, nie uniknęła również zatargów
granicznych z NRD. W połowie lat 80. kierownictwo Niemieckiej Republiki
Demokratycznej zrobiło swoim polskim kolegom przykrą niespodziankę. 1 stycznia
1985 r. ogłosiło rozszerzenie wód terytorialnych z 3 do 12 mil morskich,
zresztą zgodnie z prawem międzynarodowym. Problem polegał na tym, że nowe
granice morskie blokowały dostęp do polskich portów w Świnoujściu i Szczecinie.
Na granicy zachodniej NRD zrobiła ukłon w kierunku Danii i RFN i w miejscach
wejść do ich portów nie rozszerzyła swoich wód terytorialnych tak znacznie.
Szybko okazało się, że właściwym celem działań Berlina było przejęcie morskiego
ruchu tranzytowego wschód-zachód obsługiwanego dotychczas przez porty polskie.
Kierownictwo polskiej partii starało się całą rzecz utrzymać w tajemnicy.
Istnienie wschodniego państwa niemieckiego było wszak jednym z priorytetów
polityki zagranicznej PRL, starano się więc w każdej sytuacji popierać NRD i
unikać konfliktów. Szybko jednak okazało się, że Berlin nie jest równie czuły
na punkcie wzajemnych stosunków. Do egzekwowania swych nowych praw nie wahał
się wysłać floty wojennej. Polacy byli zmuszeni wysyłać zbrojne eskorty do
ochrony statków wchodzących do portu w Szczecinie. W Polsce podniosły się głosy
oburzenia i, skierowane do władz państwa, żądania szybkiego uregulowania
sprawy. Rozpoczęły się rozmowy z Niemcami, które trwały kilka lat i nie
przyniosły oczekiwanych przez stronę polską rezultatów. W 1989 r. zawarto umowę
o rozgraniczeniu obszarów morskich w Zatoce Pomorskiej. Szacuje się, że Polska
w wyniku zmiany od 1990 r. utraciła na rzecz portów niemieckich 65 proc.
obsługiwanego ruchu tranzytowego.

Możemy spać spokojnie

Polskie powojenne spory graniczne wydają się pasmem porażek. Warto więc na
zakończenie dodać opis dyplomatycznego sukcesu. I to sukcesu o wiele bardziej
istotnego od opisanych niepowodzeń, a dotyczącego polskiej granicy zachodniej.
Przynależność państwowa polskich ziem odzyskanych była od roku 1945 nieustannie
kwestionowana. Pomimo zawarcia umowy o granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej z
obydwoma państwami niemieckimi (z NRD w 1950 r. i RFN w 1970 r.) sprawa nie
była uregulowana. Niemieccy prawnicy wykazywali, że umowy te nie będą
obowiązywać państwa powstałego z połączenia NRD i RFN. Gdy zatem doszło w
rzeczywistości do (popieranego zresztą przez rząd polski) procesu
zjednoczeniowego Niemiec, sprawą najwyższej wagi stało się szybkie podpisanie
nowej umowy gwarantującej granicę na Odrze. Pomimo obietnic pilnego załatwienia
sprawy udzielonych przez kanclerza Kohla przed zjednoczeniem, po zakończeniu
procesu nowo powstałe państwo niemieckie zaczęło opóźniać rozmowy. Premier
Mazowiecki przyjął wówczas bardzo stanowczą postawę i wystosował ostre w tonie
ponaglenie do kanclerza. Umowę podpisano 14 listopada 1990 r. Jest to pierwsza
umowa dająca niepodważalną gwarancję polskiej granicy zachodniej.

Tygodnik Solidarność nr 45 (738), 08.11.2002

kiosk.onet.pl/art.html?NA=2&ITEM=1100495&KAT=237





Temat: nie będzie Centrum przeciwko Wypędzeniom
Gość portalu: Nu! napisał(a):

> Nie wiem co masz na myśli z tymi zachowaniami okupacyjnymi,
> ale jeżeli chodzi ci o forum`y, to dla mnie są to zwykłe pyskówki
> toczone najczęściej z nudów czy dla sportu.

Nie, nie chodzi mi o zachowania na forum. Z ostatnich przykładów zachowań
okupacyjnych wymienię następujące:
- cenzura pomników poległych w wojnach światowych Górnoślązaków, służących w
niemieckiej armii - m.in. zakaz używania słowa "polegli"
- storpedowanie przez władze wojewódzkie pomysłu nadania zespołowi szkół w
Oleśnie imienia Noblistów Śląskich
- storpedowanie projektu przekształcenia Muzeum Czynu Powstańczego na Górze św.
Anny tak, by prezentowało ono nie tylko racje jednej strony
- odmowa zmiany nazwy ul. Ehrenburga w Opolu (podżegającego do mordowania
ludności cywilnej na terenie Rzeszy) - równoczesnie rozważa się zmianę całego
osiedla ZWA na AK
- wypowiedź rzecznika miasta Opola, który stwierdził, że mury opolskiego
ratusza zarezerwowane są dla tablic upamiętniających walczących o niepodległość
Polski i polskość Śląska

>
> W realu widzę natomiast słabą aktywność Ślązaków jako Ślązaków,
> co, zakładam, wynika z tego, że nie są zainteresowani w swojej większości
> takimi formami eksponowania siebie, jako odrębności.

Ślązacy w ogóle są mało aktywni. To prawda. Gdyby potrafili się zorganizować i
postawić władzy nie dochodziłoby do takich sytuacji jak opisane powyżej. Np.
twarda odmowa zmiany pomników ipostawienie przy nich straży z widłami, byłoby
czytelnym sygnałem, że czasy na Górnym Śląsku się zmieniły.

>
> To, co mnie wkurza autentycznie w tych dyskusjach, to notoryczne
> pomijanie faktu, że do 1989 Polska było państwem niedemokratycznym
> w którym jego mieszkańcy z definicji nie mieli do powiedzenia nic w
> sprawach, o które je "strona śląska" oskarża.

Niemcy w latch 1933-1`945 też były państwem niedemokratycznym, co niezwala
łobuzów z odpowiedzialności. Nauczycielom, którzy naśmiewali się ze śląskiej
mowy czy nawet karali za jej stosowanie, nikt nie nakazał takich praktyk,
podobnie jak niemieckim nauczycielom nikt nie kazał upokarzać żydowskich
uczniów.
>
> Jest to szczególnie irytujące, ponieważ Ślązacy też swój udział
> poważny w obaleniu komuny mają, nie muszą się więc czuć "obdarowanymi"
> wolnością. Mimo to wielu zachowuje się tak, jakby fundamentalne kwestie
> realnego braku wolności w PRL i dyktatury komunistycznej w ogóle
> ich nie dotyczyły.

Udział i Polaków i Ślązaków w obleniu komuny jest zdecydowanie mniejszy niż
prezentują to media. Niezadowolenie społczeństw państw komunistycznych było
tylko jednym z elementów nacisków na system, przyspieszających wyczerpanie się
możliwości jego utrzymania.
>
> Jeszcze bardziej irytujące jest demonstrowanie przywiązania do
> bywszej państwowości niemieckiej, czemu nie towarzyszy niestety
> refleksja, że to właśnie wspaniałe państwo ściągnęło na Śląsk najwięcej
> nieszczęść, a częściowo go unicestwiło.

A tu już Cię zupełnie nie rozumiem. To że Górny Śląsk zdecydowanie największego
rozwoju doznał w państwie pruskim/niemieckim nie ulega wątpliwości. Mimo okresu
1933-1945 porównanie niemieckiego i polskiego panowania wypada tu dla polskiej
strony bardzo licho.

> Ta wybiórczość i pomijanie rzeczy oczywistych mnie zdumiewa nieustannie.
W Twoim poście też widzę wybiórczość.




Temat: Geheimakte "Reich" alias "Ranicki"

Dobre Laband, naprwade dobre!
Dla polskojezycznych przyblizenie tematu:

Stwierdzenie, że to on [Ranicki]kreuje rynek czytelniczy w Niemczech, nie jest
gołosłowne. Prowadzi w telewizji program pt. Kwartet literacki, i jak pisze
Anna Rubinowicz: pisarze boją się jego wyroku, ale jeszcze bardziej boją się
jego milczenia o ich książce. Nie zaszkodziło mu wcale publiczne oskarżenie o
powiązania z komunistyczną bezpieką w PRL. W 1994 r. z takim stwierdzeniem w
niemieckiej telewizji wystąpił bowiem Tilman Jens, syn zaprzyjaŸnionego z
Reichem Waltera Jensa, profesora retoryki. Nie zaszkodziło to Reichowi, który
konsekwentnie zaprzeczał tym zarzutom. Do czasu: w czerwcu 1994 r. zostały
opublikowane dane Marcelego Reicha, zaczerpnięte z tajnego (wówczas)
opracowania MSW z 1978 r., zawierającego noty biograficzne wszystkich
funkcyjnych pracowników centrali UBSB z lat 19441978. Wynika z nich, że Marceli
Reich pracę w resorcie bezpieki rozpoczął już w paŸdzierniku 1944 r., jako
Cenzor Cenzury Wojennej Resortu BP. Następnie pełnił różne funkcje w ubeckiej
cenzurze (cóż za zajęcie, jak na przyszłego krytyka literackiego!), był też
Kierownikiem Grupy Operacyjnej WUBP w Katowicach w 1945 r. Krótką przerwę w
służbie UB zrobił sobie od grudnia roku 1945 do kwietnia 1946 r.

Wtedy bowiem znalazł sobie miejsce ponownie w UB, ale tym razem już w
wywiadzie, dochodząc do redniego szczebla hierarchii ubeckiej, był bowiem m.in.
kierownikiem referatu, sekcji, a nawet p.o. Naczelnika Oddziału. Jako
funkcjonariusz UB był nawet konsulem Polski Ludowej w Londynie (bardzo
dyplomatyczne zajęcie jak na człowieka o zainteresowaniach literackich). W tej
służbie doszedł do stopnia kapitana, co w bezpiece oznaczało bardzo dużo.

W swej autobiografii ReichRanicki ten okres całkowicie bagatelizuje. Pisze
mianowicie tak: A tajna służba? Wyznam tu prawdopodobnie rozczarowującą prawdę:
nie miałem ani sztucznej brody, ani peruki. Nie używałem atramentu
sympatycznego, nie miałem broni, aparatu fotograficznego, fotokopiarki ani
magnetofonu. Oczywicie, człowiek kontrolujący i poddający cenzurze myli innych
z pozycji ubeckich nie musiał maskować się peruką czy sztuczną bronią. Dla
twórcy literatury, jak również dla zwykłego autora listu, z którego wycinał
nieprawomylne fragmenty, i tak pozostawał anonimowym ubekiemcenzorem. Praca
komunistycznego wywiadu w drugiej połowie lat 40. to także nie były sztuczne
brody i peruki. Walkę klasową można było przecież prowadzić bardziej
różnorodnymi rodkami technicznymi, co nie oznacza, że nie była ona szkodliwa
czy wręcz zbrodnicza. Sama bowiem inwigilacja i nasyłanie agentów w rodowisko
polskiej emigracji niepodległociowej w Londynie mogło mieć bowiem pózniej
konkretne konsekwencje. Dane tam uzyskane były przydatne w ledztwach
prowadzonych przez bezpiekę w kraju, rozszerzały zakres aresztowań i
przeladowań... Czy kiedy dowiemy się na ten temat wszystkiego? Jak dotąd,
wszystkie kolejne ekipy rządzące Polską po 1989 r. pieczołowicie chronią
ubeckie archiwa przed wcibskocią naukowców, dziennikarzy i innych
zainteresowanych, zasłaniając się tajemnicą państwową i ochroną interesów
państwa. A przecież nie żyjemy w dalszym ciągu w PRL!

W listopadzie 1949 r. kpt. UB Marceli Reich wrócił z Londynu do komunistycznej
Warszawy, a w styczniu 1950 r. został zwolniony z bezpieki. Adam Krzemiński
twierdzi (też w WybGazecie 2930 stycznia 2000 r.), że epizod (ponad
pięcioletni!) jego służby w UB jest opisany lekko i żartobliwie. Z artykułu A.
Rubinowicz wynika, że został wyrzucony z partii i pozbawiono go posady. Prof.
Hubert Orłowski, germanista na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w artykule
zamieszczonym w Frankfurter Rundschau w 1994 r. twierdził natomiast, że swymi
publikacjami wiernie służył partii do 1957 r. Według A. Rubinowicz w 1958 r.
zdecydował się na ucieczkę do RFN. Natomiast wg innych Ÿródeł wyjechał do
Niemiec na zaproszenie Heinricha Bölla i już tam pozostał.

Jego nazwisko pojawia się w stenogramie VIII Plenum Komitetu Centralnego PZPR
1921 X 1956 r. Przemawiający wówczas tow. Leon Wudzki wymienił go w
następującym kontekcie: Ranickiego wyrzucilicie z partii, bo był w tym
Judenracie, poza tym miał tam trochę zamazaną przeszłoć, był obcy klasowo i
obcy ideologicznie. Za to został skrelony, usunięty z partii, ale po co było mu
zabraniać pisać? Przypominam ten epizod dla porządku, bo nie zawsze wyrzucenie
z partii oznaczało, że skrelony z niej członek stał się... antykomunistą.




Temat: Między nami wojna jest
Między nami wojna jest
Może inaczej — zarówno ja jak i moi niemieccy znajomi mieli trudność z
„odczytaniem” finału. Może zabrakło kilku „didaskaliów”. Trochę się pogubiłem,
bo finał zasugerował mi, że w ciągłym patrzeniu w naszą martyrologiczną
przeszłość można jednak upatrywać jakieś usprawiedliwienie naszych „narodowych
niepowodzeń”.

Szaflarska była istotnie znakomita, choć rola w finale dotarła do mnie tylko na
poziomie dramatycznym, ale nie literackim. Ale tak czy inaczej stwierdziłem, że
tekst Masłowskiej sobie jeszcze na spokojnie przeczytam.

Swoją drogą ciekawiło by mnie bardzo, gdyby Masłowska spróbowała pociągnąć temat
dalej. Zrobić to, co Niemcy zrobili w 1968 roku, spojrzeć na swoją przeszłość
krytycznie, mocno, odsłonić tabu, rozprawić się z demonami przeszłości i
„wyzerować licznik”. Warto zauważyć, że 1968 nastąpił 23 lata po 1945, a my w
tym roku jesteśmy 20 lat po 1989. Myślę, że warto powoli pomyśleć o tym, jak tu
odłożyć emocje związane z PRL-em oraz Wojną. (Zauważmy, że jeżeli ktoś u nas
mówi „przed wojną”, to od razu wiadomo, przed którą — jest podobnie jak ze
słowem „kościół”. W innych krajach i językach jest inaczej.)

Odłożyć to nie znaczy zapomnieć, ale to znaczy, umieścić te wydarzenia w
należnym im kontekście i wyzwolić się z więzów, każących nam wciąż spoglądać na
nasze dzisiejsze życie przez pryzmat tego, co działo się 30 czy 60 lat temu. A
jest to o tyle absurdalne co i zakłamane.

Niedawno w radiu słyszałem rzecznika praw obywatelskich dr. Kochanowskiego,
który opowiadał o tym, że wymiar sprawiedliwości w okresie 20-lecia
międzywojennym działał dobrze, bo funkcjonował w nim wciąż jeszcze etos
wypracowany w sądach i prokuraturach za... zaboru pruskiego i austriackiego.
Prowadzącemu dyskusję redaktorowi dyskusję umknęło całkowicie to, że dr
Kochanowski bezpośrednio poniekąd przyznał, że rozbiory Polski i pruska obecność
na ziemiach polskich przyczyniły się ni mniej ni więcej jak do postępu
cywilizacyjnego Polski.

Jest to oczywiście temat kontrowersyjny, ale chciałbym usłyszeć kiedyś otwartą
dyskusję na ten temat. To, że Niemcy na nas napadli, że zabijali, że obozy — to
wszystko wiemy, znamy, mamy wpojone. I to wszystko prawda.

Natomiast to, że od Niemców nauczyliśmy się, jak kształtować prawo cywilne oraz
jak efektywnie i odpowiedzialnie zarządzać strukturami państwa, wreszcie czy to,
że _do dziś_ sieć dróg, linii kolejowych i mostów na terenach byłego zaboru
pruskiego i autriackiego jest znacznie lepiej rozbudowana niż pozostała część
kraju — to umyka naszej uwadze, jest wstydliwe, niepoprawnie polityczne. Mówiąc
dwa słowa za dużo błyskawicznie możemy narazić się na zarzuty „zdrady narodu”.

Przez stulecia na Polskę najeżdżali Szwedzi: grabili, mordowali, palili. Dziś
przeciętny Polak myśli o Szwedach jako o miłym narodzie koloru blond o
niebieskich oczach, budującym fajne meble i telefony Ericsson. Dzisiejsi Szwedzi
nie mają w naszej zbiorowej świadomości _nic_ wspólnego ze Szwedami z
Sienkiewiczowskiego „Potopu”.

Natomiast patrząc na dzisiejszych Niemców, wciąż myślimy o Krzyżakach i z
lubością zachwycamy się naszym epokowym zwycięstwem pod Grundwaldem. Bez
wątpienia Niemcy mają gorszy pi ar, choć Steffen Möller całkiem słusznie
otrzymał od rządu niemieckiego federalny krzyż zasługi — w końcu jednoosobowo
zrobił dla porozumienia polsko-niemieckiego więcej, niż fundacje, konferencje i
rządy.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • chadowy.opx.pl



  • Strona 4 z 4 • Wyszukiwarka znalazła 136 wypowiedzi • 1, 2, 3, 4