Czytasz wypowiedzi wyszukane dla słów: prezent urdziny
Temat: Jak się zaręczyć?
A ja ci opowiem jak sie oswiadczyl mojego chlopaka brat swojej juz teraz zonie
i druga wersja znajomy kolezance .
1. Otoz zabral ja na koncert jakiegos zespolu ktory to razem bardzo lubili a
potem jak juz warcali to przy jednej z ulic stala limuzyna i on sie zaczal
wyglupiac (bo jest zartownic) zeby zobaczyli kto tam jest jak to jest i
otworzyl drzwi i kazal jej wsiadac, ten facet co prowadzil limuzyne protestowal
(ale nie tak nachalnie - bo oczywiscie to wszsytko byla gra) a on do niego ze
tylko chce pokazac jak tam jest w srodku swojej dziewczynie bo nigdy nie byli w
limuzynie no i maja randke itd, wiec facet sie zgodzil, wiec weszli do srodka a
on bedac psotnikiem wyszperal szampana i dawj go otwierac dziewczyna
protestowala i powoli panikowala co sie stanie ale on otworzyl szampana a do
kieliszka dziewczyny wrzucil pierscionek. .. mile ...
2. Wersja bardzo kosztowna mysle ale moze byc podobnie i wcale nie musi byc w
Paryzu... No wiec kolega zabral ja do Paryza na urodziny i ona jak to baba
spodziewla sie tego pytania a tu rano dostaje prezent na urodziny jakas tam
bluzke minka jej nieco zrzedla, ale na drugi dzien dostaje drugi prezencik (tak
okolo 16tej bo mieli isc na wczesna kolacje) maly ale nie tak znow maly jak
pudelko od pierscionka wiec odtorzyla bez wieszych emocji i tam zobaczyla
kartonik a w nim powycinane z najrozniejszych gazet chyba z tysiaz pierscionkow
(troche nie wiedziala o co chodzi wiec sie glupawo usmiechala) no a na dnie
byla karteczka ze jest milion pierscionkow na swiecie ale tylko jednen jest dla
niej czy cos w tym stylu, tylko ze nie bylo tam pierscionka, patrzyla na niego
a on sie tylko usmiechal. Wyszli wiec na te kolacje ale przed tym szli sobie
przy roznych sklepach no i on wprowadzil ja do jubilera (drogi byl - Cartier,
ale mial w zanadrzu chyba ze 4ry na tej ulicy podobnie zorganizowane) no i
zaczeli sobie ogladac pierscionki, jak jej sie jeden tak bardzo spodobal ze nie
mogla oczu oderwac (musisz wiedziec ze nie byla to dziewczyna zachlanna i wcale
nie spodobal jej sie najdrozszy i najwiekszy a raczej bym powiedziala bardzo
skromny) i tak sobie zalozyla z usmiechem on zapytal sie czy wyszla by za
niego... ale ladniej to ujal i jak ona cicho powiedziala tak to drzwi od
zaplecza sie otworzyly i wniesiono szmpana i wyszla reszta oblugi sklepu, bo
tak to sie dyskretnie usuneli tyko jenda pani byla. ...
Opowiadam o tym bo sama bardzo bym chciala cos takiego przezyc ale niesty mi
sie to nie uda bo moj chlopak zna obie te histori i zawsze mowi ze czuje sie
zazdrosny ze to nie on wpadl na taki pomysl
A i jeszcze jedna historia jedni z moich znajomych barali razem kapiel cudowna
w pianie, swiece, muzyka, to nie bylo tak ze to pierwszy raz juz tak kiedys
robili ale tym razem on ukryl szampana i kieliszki w szafce no i w buzi mial
pierscionek pocalowal moja kolezanke i przekazal pierscionek, moze to nie
higieniczne ale tez fajne.
Moze cos ci sie z tego spodoba, a jak mi jeszcze cos przyjdzie do glowy to
napisze, pozdrowienia i powodzenia
Temat: Dziennik prezesa spółki Skarbu Państwa
Dziennik prezesa spółki Skarbu Państwa
PONIEDZIAŁEK: Muszę zmienić sekretarkę. Skończyła 19 lat. Za stara.
WTOREK: Dzisiaj zaczyna się szkolenie w Kapsztadzie. Samolot do RPA nie
chciał czekać na mnie 4 godziny. Poleciałem do RPA z dachu mego biurowca
śmigłowcem.
ŚRODA: Podróż trochę się przeciąga. Międzylądowanie w Paryżu. Faktycznie, to
nie kasztany są najlepsze na placu Pigalle.
CZWARTEK: Tankowanie w Kairze. śmigłowiec wypił 1000 litrów. Ja tylko 7.
Naród nieużyty. Kazałem by przynieśli do mnie piramidy. Nie chcieli. Podobno
są bardzo duże. A na zdjęciach mają tylko kilka centymetrów .
PIĄTEK: Spotkałem kumpli w Kapsztadzie. Szkolenie jest O.K. Tankuję już od
poniedziałku.
SOBOTA: Kumpel z RPA ma urodziny. Jest prezesem kopalni diamentów. Dałem mu w
prezencie helikopter. Nie będę ciągnął złomu z powrotem ze sobąą.
NIEDZIELA: Niestety szkolenie się kończy. A zapowiadało się fantastycznie
PONIEDZIAŁEK: Prezes od diamentów obiecał mi w rewanżu sekretarkę. Podobno
jest ciemna. Co tam, wszystkie sekretarki są ciemne. Dorzucił kilo diamentów.
Fajny kumpel.
WTOREK: Powrót do kraju. Tym razem rejsowym samolotem niestety. Żadnego
międzylądowania.
ŚRODA: Rozpakowałem sekretarkę. Okazał o się, że jest ciemna dosłownie.
Zmieniłem wyposażenie biura. Wszystkie meble czarne.
CZWARTEK: Okazało się, ze kolorystycznie jest wszystko w porządku, ale
sekretarka zna tylko angielski i bantu. Zatrudniłem tłumacza. Wszystko
pójdzie w koszty.
PIĄTEK: Dzisiaj moje urodziny. Dostałem od Zarządu nowy helikopter. Ten
poprzedni miał już rok.
SOBOTA: Próbny lot nad Warszaw±. Kazałem obniżyć Pałac Kultury. Za bardzo
przeszkadza w lataniu.
NIEDZIELA: Jak to dobrze, że dziś niedziela. Trochę wytchnienia po tygodniu
kieratu.
PONIEDZIAŁEK: Posiedzenie Zarządu. Skandal. Chcą mi obniżyć pensję o10% -
wychodzi, że o 10 tysięcy. Jak ja zwiążę koniec z końcem?
WTOREK: Zmieniłem Zarząd. Ten poprzedni był już stary. Miał już rok.
ŚRODA: Delegacja załogi. Ach jak ja tego nie lubię. Marudzili, że od pół roku
nie dostają pensji. Jakby nie wiedzieli, że ledwo wiążę koniec z końcem.
CZWARTEK: Delegacja z Chin. Gadają trochę niezrozumiale. Ale najważniejsze,
że dali mi w prezencie nową sekretarkę. Ta czarna już się trochę zużyła. Skąd
ja wezmę żółte meble?
PIĄTEK: Trochę kłopotów z Chinką. Okazało się, że zna tylko chiński. No i
trochę japońskiego. Skąd ja wezmę tłumacza? Chinka egzamin w łóżku zdała
celująco.
SOBOTA: Praca prezesa nigdy się nie kończy. Zrobiłem uroczysty bankiet z
nowym Zarządem. Zamówiłem TIR trunków. Starczyło. Pójdzie w koszty. A
złośliwi śpiewają: "Niech żyją nam prezesi przez szereg długich lat Gdy
prezesi piją w gorzelni wódki brak". Owszem z pierwsząą częścią się
całkowicie zgadzam. Ale druga? - Oczerniają na każdym kroku.
NIEDZIELA: Dziś tylko trzy słowa. Kac, kac, kac.
Ech... najgorsze jest to,że to sama prawda :(((
Temat: Zazdrosc o dodatkowe pieniadze
Zazdrosc o dodatkowe pieniadze
Mam problem ze soba, do ktorego musze sie przyznac.
Moj Mezczyzna ma dwoje dzieci z poprzedniego zwiazku - 15-letnia corke i 17-
letniego chlopaka. Teraz wlasnie poszli do kina a ja moge spokojnie popisac.
Chodzi o to, ze jestem strasznie zazdrosna, ale nie o czas, ktory spedzaja
razem (bo np. nie poszlam z nimi do kina bo nie chcialam). Jestem zazdrosna
o kazdy ponadplanowy grosz, ktory moj Mezczyzna ofiarowuje swoim dzieciom.
Placimy regularnie alimenty, ex ma sie dobrze. Ale dzieci jak to dzieci, a
to chlopak chce, zeby tata zabral go do fryzjera (no i tata placi) a to
corka chce, zeby tata jej kupil kasete video (i tata kupuje) a to chca zeby
kupil im jakies kolorowe czasopismo.
Oczywiscie sa i powazniejsze zadania, czy raczej prosby finansowe. Teraz np.
syn bedzie wspolnie z kolega organizowal 18 urodziny w knajpie.
Przypuszczam, ze poprosi tate, zeby mu sie troche dolozyl do tej imprezy.
Nie neguje tej imprezy, ze w lokalu a nie w domu. Wszyscy w jego klasie tak
robia, chlopak nie chce byc gorszy. My jednak przewidzielismy w swoim
budzecie spora kwote, ktora chcemy mu dac na 18 urodziny. Czy procz tego
dolozyc sie jeszcze do imprezy?
A przeciez dajemy dzieciom na urodziny pieniadze, prezenty na dzien dziecka,
Swieta Wielkanocne, Boze Narodzenie, zabieramy na wczasy i nie mam z tym
problemu. Problem - ta zawisc czy zazdrosc - pojawia sie w takich drobnych w
sumie sytuacjach, kiedy dzieci naciagaja tate na jakies tam drobiazgi w
sumie.
No i jeszcze jeden problem - boje sie, ze przy okazji tej imprezy
urodzinowej wyjdzie koniecznosc kontaktow mojego Mezczyzny z ex a tego juz w
ogole nie zniose. Nie dlatego, ze nie ufam mojemu Mezczyznie ale ja nie
chce, zeby spedzal z ex czas, nawet krotki. Trudno powiedziec czy to
zazdrosc. Raczej nie. Czy sie czegos boje? Tez nie. Po prostu bede wtedy
siedziec sama w domu i myslec co tam teraz sie dzieje, co ex mu mowi co On
odpowiada. Wiem - to chyba jest chore. Fakt - moj Mezczyzna kontaktuje sie z
ex sporadycznie - dzieci sa duze a z tych kontaktow wynikaja zawsze
problemy - ex wylewa wtedy wszystkie zale, zalewa mojego Mezczyzne zadaniami
i grozbami pojscia do sadu po wyzsze alimenty.
Ex stosuje tez taka metode: jezeli chce aby moj Mezczyzna sie do czegos
dolozyl nigdy nie prosi Go osobiscie ale zawsze przekazuje te prosby ustami
dzieci. Dzieciom ciezko to przechodzi przez usta ale prosza. Takim
dodatkowym prosbom moj Mezczyzna najczesciej odmawia (sa to wydatki
mieszczace sie w obowiazku alimentacyjnym).
Gdy ex chce wrocic "godziwie" z imienin u znajomych, na ktore udaje sie wraz
z dziecmi, prosi corke albo syna aby zadzwonil do taty i zapytal czy tata
ich odwiezie (tata nie jest zaproszony na te imieniny). Tata tzn. moj
Mezczyzna zrobil to raz czy dwa razy, ale teraz nie chce juz byc
taksowkarzem wiec ex zarzucila mu, ze jest zlosliwy.
Ale za duzo sie rozpisalam. Nie mam nic do ex mojego Mezczyzny. W porownaniu
z tym co czytalam w Waszych postach to nie mam tak zle. Chodzi mi o ten moj
stosunek do tych kwot wydawanych dodatkowo na dzieci i o te kontakty mojego
Mezczyzny ze swoja byla. Czy ja jestem jakas nienormalna pod tym wzgledem?
Moze ktos kto jest w podobnej sytuacji jakos mnie ukierunkuje i sprawi, ze
to nie bedzie dla mnie taki problem?
Boje sie, ze jak tak ciagle bede sie "chanryczyc" z moim Mezczyzna o kazdy
dodatkowy grosz, o kazde spotkanie (naprawde sporadyczne) z ex to miedzy
nami zacznie byc zle. Wiem to a jednak serce mnie boli, gdy cos dzieciom
kupi czy ma sie spotakc z ex.
A jak to jest u Was z tymi spotkaniami Waszego Mezczyzny ze swoja ex na
gruncie rodzinnym? Tolerujecie to, czy raczej odwodzicie swoich Mezczyzn od
takich kontaktow? (oczywiscie pomijam tu kwestie, gdy np. dziecko jest male
i ojciec moze go widywac tylko w domu ex - u nas dzieci sa duze i nie ma
takiej potrzeby).
Mialo byc krotko i tresciwie a wyszla jakas epopeja. Ale moze ktoras z Was
doczytala do konca i cos podpowie.
Temat: Lekarstwo Ryszarda Bugaja
Nie ma sposobu na natychmiastową poprawę. Można tylko pewne procesy
przyspieszyć, albo opóźnić.
Przede wszystkim diagnoza. Żadna grupa społeczna nie jest w stanie wyłonić z
siebie reprezentacji, której przecietny poziom moralny (i nie tylko) byłby
wyższy od przecietnego poziomu tej grupy. Przeciętny poziom uczciwości
polityków jest więc podobny do przeciętnego poziomu uczciwości Polaków.
Tylko skutki nieuczciwości są różne i zależa od pozycji społecznej.
Mnie się wydaje, że pomimo pewnych wad lepsza byłaby w Polsce ordynacja
większościowa w jednomantadowych okręgach wyborczych. To zawsze lepiej
uzależnia polityka od wyborców. Na pewno gwarancja reelekcji jest znacznie
mniejsza niż w obecnie obowiązującej ordynacji. O tym politycy wiedzą i watpię
aby znalazła się kwalifikowana większość konieczna do zmiany konstytucji wśród
beneficjentów obecnej ordynacji.
We Włoszech po wielu aferach korupcyjnych zmieniono ordynację i przyniosło to
pozytywny efekt. Oczywiście ordynacja to nie panaceum.
Podczas walki o konstytucję, rządzący umiejetnie odwrócili uwagę społeczenstwa
od spraw zasadniczych podrzucając tematy zastępcze typu preambuła. Rozpętała
się dyskusja, w cieniu której politycy kręcili swoje lody.
W konstytucji powinien być tylko zapis o powszechnych i wolnych wyborach.
Ordynacja pownna być zwykłą ustawą. A tak utrawlono chory system.
Trzeba wreszciw wszystko co sie da sprywatyzowac. Właściciel firmy nie
skorumpuje innego włąściciela firmy, a już dyrektowa państwowej firmy tak.
Inna sprawa, ze w normalnym kraju człowiek na którym ciążą zarzuty popełnienia
przestępstwa nie miał by szans na wybór, a u nas widocznie to nie przeszkadza,
biorąc pod uwagę wybór niektórych posłów, szczególnie leperowców.
Pokusa rządów silnej ręki wydaje się być atrakcyjna. Ale to pozory. Każda
dyktatura musi się posługiwać ludźmi. W warunkach ograniczonej demokracji
powstają ogromne nadużycia władzy i przechodzi to w terror.
Łatwo zauważyć pewne zjawisko. Kiedy jakaś partia rośnie w siłę i ma szanse
zwycięstwa wyborczego, to natychmiast obrasta w kanalie. Żadne przywództwo
partyjne, nawet najuczciwsze nie jest w stanie zapanować nad terenem.
Gdyby była ordynacja większościowa, to nikt nie odważył by sie wystawić w
okręgu łobuza, bo było by to oddanie mandatu bez walki. Wystarczy przypomnieć
sobie ostatnie wybory lokalne. Wynik wyborów burmistrzów i prezydentów zupełnie
odbiegał od geografii partyjnej.
Oczywiście wyborcy popełniają błędy. Na przykład nieszczęsny Jurczyk w
Szczecinie. Prowadzi krucjatę przeciwko biznesowi, pogrązająć miasto. Ale
szanse reelekcji ma moim zdaniem znikome.
Inna sprawa to niskia frekwencja wyborcza. Istnieje taka zależność im niższa
frekwencja tym większe szanse mają ugrupowania skrajne. Elektorat tych
ugrupowań jest zawsze zdyscyplinowany. Mając np 5% poparcie przy bardzo niskiej
frekwencji można wygrać wybory. Krótko mówiąc,kto nie głosuje, ten też głosuje.
Znam przypadek z małego miasta, gdzie facet postawił piwo obszczymurom, którzy
przy bardzo niskiej frekwencji zrobili go radnym. Gdyby była duża frekwencja,
to nie stać by go było na tyle piwa.
Niszczy nas biurokracja. Ale ilość urzędników wraz z rodzinami to duża siła
polityczna, mogąca przesądzić wynik wyborczy. Kto się odważy ich zredukować?
Człowiek podobno zaczyna postępować racjonalnie jak już nie ma innego wyjścia.
Może musi być jeszcze gorzej, aby potem było lepiej.
Oligarchie będą tak długo, aż zacznie im się opłacać dobre prawo chroniące ich
stan posiadania. Taką ewolucję przeszedł kapitalizm wcześniej. W Polsce to się
dopiero dzieje. To jest pierwotna kumulacja kapitału. Nie znaczy to żeby z tym
nie walczyć, nawet trzeba, ale są to zjawiska powszechne. Dzisiaj Nelson
Rockefeller jest znanym sponsorem i filantropem. A kim był jego dziadek?
Wszystko leży w naszych rękach. Fakt, że wielu ludzi odwraca się d.. od spraw
publicznych jest wyjatkowo na rękę rządzącym.
Doskonale ilustruje to stary dowcip zydowski. Rabin miał urodziny i gmina
uchwaliła dać mu w prezencie beczkę wina. Każdy Żyd miał do beczki wlać miarkę
wina. I jeden Żyd sobie pomyślał: " Jak ja jeden wleję do beczki miarkę wody to
nie będzie to miało znaczenia." W rezultacie rabin otrzymał w prezencie beczkę
wody
M.
Temat: Faworyzowanie biologicznego dziecka
Też byłam świadkiem takiego faworyzowania. W tym celu weszłam właśnie na to
forum – żeby o tym napisać, zobaczyłam jednak twój wątek.
Składa się tak, że znam właśnie taką rodzinę, która wzięła do siebie dziecko.
Rodzice mieli już jedną córkę. Odkąd pamiętam ta córka była rozkapryszonym
dzieciakiem.
Miała wszystko, co chciała, rodzice byli na każde jej zawołanie. Babcie,
ciocie, wujkowie,
Wszyscy skakali wokół niej, chodzili na paluszkach, bo Ania to, Ania tamto… Na
gwiazdkę dostawała drogie prezenty, tak samo na imieniny, na urodziny, dzień
dziecka był pretekstem do kupienia jej komputera, dzień babci był po to żeby
babcia oddała wnuczce pół swojej emerytury… Skąd wiem? Rodzice nie byli lepsi,
chwalili się, jaką to mają bogatą rodzinę, jacy oni są bogaci… Uważali, że ich
dziecku wszystko się należy. Kiedyś zaprosili mnie w odwiedziny, gdy do nich
poszłam okazało się, że jest u nich jeszcze jedna znajoma. Kiedy ta kobieta
wyszła do toalety, oboje wyrazili swoje niezadowolenie, że kobieta przychodząc
do nich w odwiedziny nie kupiła upominku dla ich dziecka, zapytałam więc czy
dziewczyna ma imieniny lub urodziny, odpowiedzieli ze nie, lecz ta kobieta
powinna coś kupować dziewczynie tak często ich odwiedzając.
Ci ludzie przygarnęli dziewczynę z domu dziecka. Stali się dla niej „rodziną
zastępczą”
Dziewczyna jest w wieku ich biologicznej córki, wygląda na to, ze wzięli ją do
siebie, ponieważ ich córeczka zapragnęła towarzystwa…
Teraz sprawa wygląda tak, ze ich córeczka jest faworyzowana na każdym kroku.
Ania chodzi do elitarnej szkoły-, za którą się płaci, Paulina do zwykłej, tej,
która jest najbliżej domu.
Podczas gdy Ania jeździ konno, Paulina, wypełnia swoje obowiązki domowe takie
jak sprzątanie czy zmywanie.
Ania nie jest najlepsza w klasie, więc dwa razy w tygodniu chodzi na angielski
prywatnie, raz w tygodniu ma korepetycje z chemii. Paulina raczej do elity tez
nie należy, jej problemy w nauce są większe niż przeciętnego dziecka, ale jej w
lekcjach nawet przybrani rodzice nie pomogą. Dlaczego? Bo jak mówią „Jak sobie
sama wytłumaczy to lepiej zrozumie”.
Ania jeździ na wycieczki szkolne, kiedy chce i na jakie chce –warunkiem jest
tylko to czy w ogóle jest wycieczka, Paulina jeździ czasem, (gdy ma sponsora z
domu dziecka, ponieważ nia zaadoptowali jej, nie muszą płacić za te wycieczki,
płaci np. jakiś sponsor, dokładnie nie wiem, nigdy się nie chwalili, kto jest
takim dobroczyńca).
Ania ma kupowane ubrania, jakie chce, za jaką cenę? Przecież to nie ważne!
Paulina miała kupioną ostatnio kurtkę na zimę (60zł w supermarkecie), ubrania
donosi po ani, z tego względu, że jest od niej mniejsza, lub dostaje z „Domu
dziecka”.
Moja młodsza kuzynka koleguje się z nimi obiema, nawet dziecko w ich wieku
zauważyło różnicę w ich traktowaniu.
Mogłabym tu przytaczać różnicę i pisać, jacy ci ludzie są niesprawiedliwi,
zapatrzeni w siebie i w swoje dziecko, że wzięli sobie do domu nie istotę,
której chcą pomóc, lecz pomoc domową, ale napisze tylko, że tacy ludzie nie
powinni w ogóle brać pod dach jakichkolwiek dzieci oprócz swoich. Mam nadzieję,
że to jedyny taki przypadek i więcej takich niema.
Temat: Jestem matką!
Im_perio, do spółki z normanem i jeszcze kilkoma osobami/nikami tworzycie obraz
rodziców biologicznych którzy są najczarniejszym snem nowych rodziców lub jak
zapewne wolisz wychowawców waszych dzieci. Choć norman jest zdecydowanie mniej
skomplikowany od ciebie, może dlatego że to facet, to obydwoje przyznajecie się
do tego że podglądacie życie waszych dzieci. Cele macie chyba różna, bo norman
pragnie odzyskać córkę wkraczając w jej życie w dniu 18 urodzin, oszałamiając
samochodem, kwiatami i zasypując prezentami, a ty (na razie) nadzorujesz czy
dziecku nie dzieje się (w twojej definicji) krzywda. Stworzyliście nową
kategorie rodziców biologicznych, podglądaczy - nadzorców o istnieniu których
nie miałem do niedawna pojęcia. No i właśnie przez to że rościcie sobie nadal
prawo, pomimo że się go zrzekliście, do (aż/tylko?) biologicznie waszych dzieci
i usiłujecie wpływać w taki czy inny sposób na ich życie jesteście
niebezpieczni. Niebezpieczni dla wychowawców, ale zdecydowanie bardziej dla
dzieci. Nie trzeba być narkomanem czy pijakiem by stanowić dla nich zagrożenie.
Nie sądzę żeby dla dzieci najlepsze było posiadanie 2 matek na raz. Do której
miało by się udawać po pomoc i poradę, która i jak bardzo mogła by je karcić?
Czy lanie spuszczone przez jedną z nich mogło by być wystarczającym powodem do
nasłania kuratora przez drugą?
Ja jestem zwolennikiem jawności adopcji, nie miał bym oporów przed dzieleniem
się informacjami o tym jak dziecko się rozwija, dorasta, jakie postępy robi lub
nie robi w szkole z rodzicami biologicznymi, gdyby któreś było zainteresowane.
Ale bez podglądania z daleka przez detektywów, czy odgadywania moich nastrojów
przez nieuczciwych pracowników OAO.
Prawo w Polsce daje możliwość zrzeczenia się blankietowego i ze wskazaniem, to
drugie daje rodzicom biologicznym więcej możliwości. Jest jeszcze możliwość nie
zrzekania się praw i oddanie dziecka do placówki opiekuńczej lub rodziny
zastępczej. Rodzina zastępcza tworzy układ o którym pisałaś zarówno ty , jak i
kalina/robin, czyli jest tylko jedna matka, ta biologiczna, wychowawca nazywa
się wychowawcą, a gdy matka biologiczna wygrzebie się z pułapki losu w która
wpadła, może znowu zająć się swoim dzieckiem. Niestety w Polsce ta forma opieki
jest popularna jedynie na antenie polsatu.
Ja adoptowałem moje dzieci a nie stworzyłem rodzinę zastępczą, ty zrzekłaś się
blankietowo praw do swojego dziecka, nie twierdzę że powinnaś o nim zapomnieć,
twierdzę że nie masz prawa podglądać i wtrącać się w jego życie, tak długo aż
ono nie postanowi cię odnaleźć.
A co do poziomu dyskusji, sama staraj się również nie robić osobistych
wycieczek, nie spowoduje to automatycznie że nikt cię nie będzie obrażał, ale
jak sama słusznie zauważyłaś nie wnosi to nic do dyskusji.
Pozdrawiam
Michał
Temat: Senior rodu au-pair
Nie mieszkam ani w Polsce, ani w Szwajcarii, po au-pair'owaniu wrocilam do domu
jak na grzeczna dziewczynke przystalo, hehe ;) Moja rodzina zapamietala mnie
tak dobrze ze po 5 latach wyslali zapytanie czy nie chcialabym pojechac jako au-
pair do ich krewnych do Holandii, znow rodzina bez dzieci bo swej niecheci do
malych ludzi nigdy nie ukrywalam. Niestety bylam wtedy w mocno zaawansowanej
ciazy i musialam odmowic. Tak mnie to od wielu lat meczy, ze w tym roku chyba
sama sobie zafunduje wakacje w Holandii, oni tak cudownie gulgocza w tym swoim
narzeczu!
Ja chcialabym miec au-pair nie z wielkiej potrzeby posiadania kogos kto po mnie
posprzata, ale wlasnie dla splacenie swoistego dlugu - bo ja mialam taka
szanse. Zreszta starsze dziecko moich gospodarzy bylo au-pair 2 lata wczesniej,
u indyjskiej rodziny w Anglii. Trojka dzieciakow (albo 4), sprzatanie, bez
gotowania (gotowala seniorka rodu bo potrawy narodowe). Jej kieszonkowe bylo
wieksze niz moje, ale i wieksze obowiazki. Ja przed wyjazdem bylam zielona w
tym temacie, wtedy nie bylo to jeszcze tak popularne w PL, jak na zgnilym
zachodzie ;) nie mialam wiec zadnych absolutnie oczekiwan ani wymagan, wszystko
dostalam "od serca". Polowe pierwszej wyplaty dostalam "na rozruch" zaraz po
przyjezdzie, potem mieli mi wyplacac na koniec miesiaca. Pamietam ze raz sie
spoznili z wyplata, i jeszcze na mnie "nakrzyczeli" ze sie nie upominam, sami
wymyslili "rekompensate" - nastepna wyplate dostalam z 15 dniowym wyprzedzeniem
(razem z ta zalegla), a kolejne dostawalam a'konto na poczatku miesiaca. Z
prezentow najbardziej utkwil mi w pamieci zegarek Swatch'a, na urodziny na
obczyznie.
W przypadkach au-pair na dluzszy okres to oplata na przejazd byla w
standardzie, o wakacyjnych nie wiem. Wakacyjnej au-pair to by sie nie oplacalo
do mnie jechac, miesiac by na bilety pracowala :o) A co do ubezpieczen: nie
placa wam? Zyjecie kilka miesiecy "na dziko" czy pokrywa was ubezpieczenie
polskie? Jako mloda au-pair to bym sie zdecydowala pojechac nieubezpieczona
(liczac na szczescie), ale jako host to juz za nic w swiecie nie pozwolilabym
mojej au-pair na taki manewr! Oplacenie kursu jezykowego tez w sumie wchodzilo
w zakres obowiazkow rodziny, a obowiazkiem (warunkiem wyjazdu) au-pair bylo
chodzenie na kurs. Zadne tam bi-job, tak jak pisalam - bylo sie na
zasadzie "adoptowanego" starszego "dziecka" w rodzinie.
Tutaj spotkalam au-pair z roznych krajow na kursie jezykowym, ale one
przyjechaly w konkretnym celu: nauczyc sie jezyka i zaczac pracowac "normalnie"
aby otrzymac pozwolenie na pobyt i juz tu zostac na stale. Dwie troche
narzekaly na rodziny, jedna byla zadowolona. Nie chcialy powiedziec ile dostaja
kieszonkowego, wiem ze przynajmniej w jednym przypadku rodzina placila za kurs.
Jedna miala auto na dojazd na kurs, ale dopiero jak odwiozla dzieciaki do
szkoly (wiec sie spozniala na pierwsza lekcje), poza tym jezdzila autobusem.
Pozdrawiam au-pair'ki obecne i byle, a takze obecnych i przyszlych hostow :)
Oby nam wszystkim bylo jeszcze lepiej w 2005!
Temat: Adolf Hitler z innej strony = "Bog to ja "
Adolf Hitler z innej strony = "Bog to ja "
Bóg to ja
Biblioteka Hitlera, przez lata lekceważona przez historyków, to droga do
zrozumienia jego osobowości. Gdyby nie książki, być może nie byłoby
niemieckiego faszyzmu.
TIMOTHY W. RYBACK
maj 2003
Wiosną 1945 roku, w kopalni soli nieopodal Berchtesgaden, żołnierze 101.
Dywizji Powietrznodesantowej odnaleźli książki, które tworzą Bibliotekę
Hitlera - były ukryte bez składu i ładu w skrzynkach po wódce z adresem
Kancelarii Rzeszy na wierzchu. W styczniu 1952 roku, po pierwszych dość
długich oględzinach w amerykańskim wojskowym "punkcie zbiorczym" w Monachium,
książki te - w liczbie około trzech tysięcy - przewieziono statkiem do
Biblioteki Kongresu w Waszyngtonie.
1200 tomów zweryfikowanych jako z pewnością należące do Hitlera włączono do
zbiorów specjalnych na trzecim piętrze gmachu Thomasa Jeffersona Biblioteki
Kongresu, gdzie dla orientacji umieszczono przy nich zwisający z sufitu pas
kartonu z napisem: "Biblioteka Hitlera. Tylko tu. Proszę odkładać książki na
właściwe miejsce". Jak mówi jej szef Jerry Waher, po książki te sięga
zaledwie paru czytelników na rok i to tylko interesujących się konkretnymi
pozycjami, a nie badaniem księgozbioru jako całości.
Skoro wydano kilkaset biografii Hitlera, dlaczego po księgozbiór Trzeciej
Rzeszy nie sięga więcej badaczy? Nie wspomina o nim żaden z czołowych
biografów Hitlera - ani Alan Bullock, ani John Toland, ani Joachim Fest.
Lekceważenie hitlerowskiego księgozbioru przez naukowców wynika w dużej
mierze z pierwotnej mylnej opinii o jego niewielkiej wartości historycznej i
biograficznej. - Wyrywkowa kontrola nie przyniosła wielu odkryć, jeśli chodzi
o uwagi na marginesach, podręczne notki, czy inne interesujące rzeczy -
orzekły władze biblioteki w styczniu 1952 roku. Co więcej, wydaje się, że
większości tych książek ich właściciel w ogóle nie czytał.
Uwagi i znaki na marginesie dzieł z Biblioteki Hitlera świadczą, że pisał je
człowiek, który czytał fragmenty tekstu, zastanawiał się nad nimi i reagował
na nie za pomocą wykonywanych ołówkiem kresek, kropek, znaków zapytania,
wykrzykników i podkreśleń na marginesach tekstu.
"Książki, książki, książki! - pisał kiedyś August Kubizek, jedyny przyjaciel
Hitlera w czasach jego młodości. - Po prostu nie potrafię sobie wyobrazić
Hitlera bez książek. Miał ich w domu całe stosy. Zawsze się z nimi obnosił".
Wygląda na to, że Hitler przy każdej nadarzającej się okazji dostawał książki
w prezencie. Biblioteka zawiera mnóstwo tomów z dedykacjami odnoszącymi się
do Bożego Narodzenia, urodzin i innych świąt.
Na przełomie lat 20. i 30. księgozbiór Hitlera ogromnie się rozrósł. W końcu
lat 30. miał on trzy odrębne biblioteki. W swym mieszkaniu usunął ściany
między dwoma pokojami i zainstalował regały na książki. W alpejskiej
posiadłości w Berghof pod Berchtesgaden zakupił gabinet z ręcznie wykonanymi
regałami. Jak powiedział mi Herbert Döhring, zarządca tego majątku w latach
1936-1943, w bibliotece mieściło się od 500 do 600 tomów. - Tam trzymał
książki szczególnie mu bliskie - mówił Döhring, który pomagał Hitlerowi
układać księgozbiór. - Resztę kazał mi odsyłać do magazynów w Monachium i
nowej Kancelarii Rzeszy w Berlinie. W swej nowej rezydencji w Berlinie
polecił swemu architektowi Albertowi Speerowi zaprojektowanie obszernej
biblioteki zajmującej całe zachodnie skrzydło.
Militaria, pornografia, szmira
Niestety, Hitler nigdy nie sporządził spisu swych książek, a jedyny
szczegółowy ich wykaz zawdzięczamy byłemu korespondentowi United Press
Frederickowi Oechsnerowi, który często spotykał się z Hitlerem i miał okazję
bliżej poznać jego księgozbiór. "Sądzę, że jego osobista biblioteka,
podzielona między rezydencję w Berlinie oraz wiejską posiadłość w
Berchtesgaden, liczy z grubsza biorąc 16 300 tomów" - napisał Oeschner w swym
bestselerze "This Is the Enemy" (To jest wróg).
Zdaniem Oechsnera lwia część księgozbioru Hitlera, jakieś 7 tys. książek,
dotyczyła militariów, szczególnie "kampanii Napoleona, królów pruskich, życia
niemieckich i pruskich potentatów, którzy odgrywali jakąś rolę w wojskowości;
były to również dzieła na temat wszelkich powszechnie znanych kampanii
wojskowych w historii". Następna część, obejmująca 1500 woluminów - to dzieła
z zakresu architektury, teatru, malarstwa i rzeźby. "Jedna z książek o
teatrze hiszpańskim zawiera pornograficzne rysunki i fotografie, ale w
Bibliotece Hitlera nie ma odrębnego działu pornografii" - pisał Oeschsner.
Strona 3 z 3 • Wyszukiwarka znalazła 213 wypowiedzi • 1, 2, 3