Czytasz wypowiedzi wyszukane dla słów: Problemy Medycyny Rodzinnej
Temat: Fibromialgia czy borelioza?
Rzeczywiście, Judymów już nie ma.
Nie mam dziś najlepszej opinii o lekarzach. A raczej - mam o nich złą
opinię. W ubiegłym tygodniu przedstawiłam mojej p. rodzinnej zalecenia Beaty
dla syna i wydawało mi się, że "moja" p. dr. wyszła z założenia generalnie
obowiązującego w medycynie _ przede wszystkim nie szkodzić. Jakby zaakceptowała
sposób leczenia (nie przepisała recept, leki wykupiłam na 100%) i dała zlecenie
na wykonywanie wlewów dożylnych w przychodni. W sobotę, w rejonowym szpitalu
(oddalonym o ok. 25 km) pielęgniarka zrobiła, ale powiedziała,że to dziwne, bo
takie wlewy to się robi tylko pacjentom leżącym w szpitalu.
W niedzielę pojechaliśmy do dyżurnej przychodni w mieście - wlew zrobiony bez
problemów.
W poniedziałek - u mnie na wsi - jedna pielęgniarka też spokojnie podała
biotrakson.
Problem zaczął się we wtorek - inna pani pielęgniarka NIE POTRAFIŁA WYKONAĆ
WLEWU. Dziecko było kłute 3 razy, antybiotyk rozlewał się po powierzchni skóry;
dopiero po jakimś czasie przyszła ta pierwsza i dokończyła cały proces. Żeby
było śmieszniej, obie panie kazały synowi na następny dzień zgłosić się z
rodzicem. Poszedł mąż - i dzięki Bogu, bo ja jestem "niespotykanie spokojny
człowiek". No, więc pani doktor rodzinna stwierdziła, że zrobiła błąd zgadzając
się na te wlewy, zaś panie pielęgniarki zbuntowały się (!!!!!!) i
orzekły, że nie będą tego zabiegu robić. Jedyne, co ona może zrobić - aby nam
pomóc - to skierować dziecko do poradni leczenia boreliozy we Wrocławiu -
oczywiście przez zakaźników. Po czym wypisała skierowanie.
Mój mąż jest flegmatykiem, nie zareagował. Natomiast ja, gdy o tym się
dowiedziałam, to dosłownie zrobiło mi się czerwono w oczach. A po chwili takie
ogromne poczucie bezradności mnie ogarnęło. Zawsze głupota ludzka wyprowadzała
mnie najbardziej z równowagi.
Nie stać nas na prywatne podawanie biotraksonu, gdy wykupujemy receptę
pełnopłatną.
Na szczęście znalazłam osobę, dzięki której Paweł mógł ten lek dostać. Teraz
został zawieziony do miasta w centrum Polski i nie będzie już problemu,
przynajmniej na razie.
Wiecie, w tej chwili absolutnie nie interesują mnie kłopoty i żądania lekarzy.
A historię o tzw bezpłatnej pomocy medycznej można włożyć między stare, dobre
bajki.
Historię o Judymie - także.
Pozdrawiam.
Temat: Była raz mama mądrzejsza od lekarza :)
reszka2 napisała:
> Zresztą jest to dzidzina niesłuchanie wdzięczna do praktykowania - większość
> chorób leczy się sama, a te które sie nie leczą - sa najczęściej nieuleczalne.
...i stąd prosty wniosek- większośc lekarzy nie jest nam potrzebna, a w
szczególnosci lekarze rodzinni, bo zajmuja się mało znaczącymi problemami i tak
samowyleczalnymi. A z choroba powazną, typu nowotwór mozna bez skierowania od
razu do specjalisty, a jak nagłe zachorowanie to i tak przyjmą bez papiórków.
Reszko- to dobrze, że w pewnym momencie zrozumiałas, że aby zrobic biznes na
homeopatii potrzeba o wiele więcej lat studiów, niz akademia medyczna, staz i
specjalizacja z rodzinnej, bo tylko dogłebne studiowanie, doświadczenie i upór
dadzą efekty. Jak widać- tego nie potrzeba w medycynie "jedynie słusznej".
Co do tego, jak co działa- a co to ma za znaczenie? Nowoczesny lekarz pogoniłby
jeszcze pare lat temu kazdego, kto na trudno gojące się rany kładłby larwy
much "miesnych", bo w swoim arsenale miał cuda nowoczesnego przemysłu
farmaceutycznego i daleki był od ludowych zabobonów. A teraz co bardziej
światły lekarz już wie, że na takie rany najlepiej pomagają własnie te larwy.
Jeszcze do dzisiaj leczy sie alergie objawowo, ale np. już w Stanach uciążliwe
alergie leczy się przy pomocy podawania... jaj glist czy owsików (nie pamietam)
i to w najlepszej klinice, za bardzo cięzkie pieniądze. Ale efekty są! I
dopiero zadziwiające efekty skłoniły lekarzy do wyjasnienia tych cudów (nie
chorują na alergię zaniedbane dzieci, siedzące całymi dniami od maleńkości w
piaskownicy). I stąd wiadomo o roli robali w dojrzewaniu układu
odpornościowego.
Tak wiec, Reszka- nie wszytko w medycynie juz odkryto- dotyczy to m.in. sposobu
działania homeopatii.
Temat: Opowiem dwie historie - oto druga
Opowiem dwie historie - oto druga
Chciałabym opowiedzieć o mojej jedynej przyjaciółce. Otóż w zeszłym
roku we wrześniu przyjmowała się do pracy. Musiała też zrobić szereg
badań, między innymi RTG płuc (z opisem). Po zrobieniu wszystkich
wymaganych badań zgłosiła się do lekarza z medycyny pracy, z którym
jej przyszły zakład pracy miał podpisaną umowę. Lekarz wydał zgodę
na podjęcie pracy, a na pytanie, czy płuca są w porządku
(przyjaciółka paliła, więc chciała się upewnić) - odpowiedział, że
wszystko w porządku. W listopadzie ur. zaczęły ją boleć plecy i
rozpocząła swoją "pielgrzymkę" po lekarzach rodzinnych. Diagnoza
brzmiała: "jest pani przeziębiona". Przyjaciółka prosiła o
skierowanie na RTG płuc, ponieważ ból nie przechodził, a wręcz się
nasilał.Skierowania jednak nie dano jej, tłumacząc się, że jest
koniec roku i przychodnia musi oszczędzać. W końcu na początku
stycznia tego roku pani doktor łaskawie dała jej skierowanie. Wynik
miał być po tygodniu, ale już na drugi dzień po RTG pielęgniarka z
przychodni przyszła do koleżanki do domu z informacją, że
natychmiast ma się zgłosić do przychodni. Zdjęcie RTG wykazało
zmianę na jednym płucu 8/10cm. Potem zaczęły się szpitale i badania
potwierdzające, że jest to nowotwór złośliwy. Koleżanka mówiła, że
we wrześniu ur. miała zrobiony RTG płuc wraz z opisem i że lekarz
powiedział, że wszystko w porządku. Kazano jej więc przynieść z
tamtej przychodni zdjęcie wraz z opisem i okazał się, że w opisie
jest zapis, że na płucu ma zmianę 3/5cm. Gdzie więc był ten lekarz z
medycyny pracy, który nie tylko nie raczył oglądnąć zdjęcia ale
również nie przeczytał opisu. Teraz przyjaciółka jest po 5 chemiach
i po 5 lampach. Choroba dalej postępuje, są przerzuty do mózgu, guzy
robią się na całym ciele. Ponieważ jest ucisk na mózg, przyjaciółka
ma ataki padaczki (złagodzone przez przyjmowane leki), ma problemy z
chodzeniem (jeździ na wózku), a przy tym okropnie cierpi. Prosi,
abym modliła się o jej szybką śmierć... Ma tylko 42 lata
Temat: nie dostalam sie na studia...
Głowa do góry !
Ja się też nie dostałam 7 lat temu. Och kiedy to było ... już nie pamiętam.
Przepłakałam wtedy niejedną noc. Przeplatały się panika z histerią. I co? I
teraz uważam fakt nieprzyjecia mnie ma studia za oznaki opatrzności. Zdawałam
na medycynę. Nie przyjęli mnie. Rozważałam wtedy takie ewentualności:
1. Nic nie robić cały rok tylko uczyć się do egzaminów w przyszłym roku w domu
czy na ewentualnych koreperycjach
2. Przez rok postudiować na dziennej fizyce (tam nigdy nie ma kompletu osób)to
by się troche przydało do egazaminów za rok na medycynę i jednocześnie uczyć
się reszty do tychże egzaminów.
3. Pójść do pracy i się uczyć do egz. na medycynę
4. Zapomnieć o medycynie i zdawać na jakieś inne studia dzienne za rok
5. Zapomnieć o medycynie i iśc w tym roku na jakieś studia zaoczne.
Po długich przemyśleniach, przeliczeniu rodzinnego budżetu zdecydowałam się na
opcję 5. Analizując studia zoczne najtańsze były te najmniej przyszłościowe
wówczas. Ale mój tata zadecydował, że jak już studiować to coś sensownego.
Poszłam na ekonomię za 2500 za rok. Było to dla nas dużo, nie wyobrażałam sobie
jeszcze pięciu lat (za co ?). Postanowiłam po roku przenieść się na studia
dzienne. Zakuwałam. Nie udało się. Była możliwość przeniesienia paru osób ale
zabrakło mi rochę do wymaganej średniej. Miałam coś ok 4,75, a przenoszono
powyżej 4,8. Czy to nie pech ? Nie, to też ręka opatrzności. Byłam zmuszona
pójść do pracy. Poszukiania pracy prawie doprowadzily mnie do depresji. Ale
przygody na rynku pracy to zbyt długa historia. Znalazłam w końcu zatrudnienie,
poznałam wspaniałych ludzi, zdobyłam doświadczenie. Dokończyłam studia,
obroniłam pracę magisterską, zmieniłam pracę. Mam 26lat i pięciletni staż
pracy. Poznałam trochę życie, lepiej niz z uczelninych podręczników. A co bym
miała jako lekarz poza prestiżem ? Marnie płatną pracę, albo żadnej, a poza tym
życie pokazało że jestem straszną panikarą, więc jak mogłabym ratować
umierajacych ?
Po co piszę tę historię ? Po to żebyś widziała że nie tylko ciebie to spotkało,
że inni też mają problemy tego typu, rozterki, wątpliwości. I że to nie koniec
świata i wiedz, że może to dobrze że tak się stało. Może wydarzy się w twoim
życiu coś ciekawszego, bo niezaplanowanego przez ciebie. Ja jestem szczęśliwa
że się potoczyło właśnie tak. Trzymaj się !
Temat: Poradzcie mi - co ze mna jest?
Poradzcie mi - co ze mna jest?
Jesli ktos chociaz troche zna sie na medycynie to bardzo prosze o fachowa
porade... Oto moj problem:
W zeszlym tygodniu na imprezie rodzinnej wypilem dosyc duza ilosc wodki. I
to bylo poczatkiem mojego ponad tygodniowego juz zlego samopoczucia.
Nastepnego dnia po imprezie - nie mialem kaca ale od poludnia mialem dziwne
duszenie w okolicach serca, ciezko mi sie oddychalo a serce bilo mi mocno
nawet po powolnym wejsciu na pierwsze pietro po schodach. I tak przez trzy
dni - budzilem sie przez to w nocy. Trzeciego dnia zrobilem EKG ktore
wykazalo ze wszystko z moim sercem jest w porzadku. Potem bylo coraz lepiej
z dnia na dzien. Poza tym - te moje dolegliwosci zbiegly sie z gwaltowna
zmiana pogody - w ciagu dwoch dni z temp. -10 stopni zrobilo sie +15 - wiec
pocieszalem sie ze na pewno jest to wplyw pogody. Po okolo 5-6 dniach
dolegliwosci zniknely juz calkowicie.
Problemu by nie bylo gdyby nie dzisiejsza noc i dzien. Wczoraj wypilem w
pubie okolo 4 piw, wrocilem do domu i poszedlem spac- czulem sie bardzo
dobrze.
Obudzilem sie o 5 rano poniewaz moje zeszlotygodniowe dolegliwosci wrocily.
Czyli od nowa - serce lomotalo mi nawet po tym jak przewrocilem sie na drugi
bok, ciezko mi sie oddychalo i czulem sie jakby ktos mi nadepnal na klatke
piersiowa. Teraz juz jest duzo lepiej i prawie nie odczuwam tych
dolegliwosci. Ale mimo tego caly czas mnie to niepokoi - mam 21 lat wiec na
problemy z sercem chyba nie powinienem jeszcze narzekac..
Co to moze byc ? ? Jakas nerwica ?
Mam teraz dosyc duzo egzaminow na studiach ale nie sa one na tyle ciezkie,
ze mialbym nie spac przez nie po nocach... Ale moze jednak ma to jakis
wplyw ?
Dodam jeszcze ze nigdy nie mialem tego typu dolegliwosci nawet po wiekszych
ilosciach alkoholu. Nie mialem grypy, przeziebienia i innych podobnych
chorob od okolo 2 lat.
Bardzo prosze o fachowe porady...
Temat: Czeka nas milion emigrantów
Dokładnie!! Podam tu przykład medycyny. W Polsce studiujemy w zasadzie 7 lat
(liczac staż) w USA 4. U nas na pierwszych dwóch latach mamy 1,5 roku zakuwania
anatomii (powiem tylko tak, że anatomia w tak szczegółowym zakresie przyda się
tylko chirurgowi- oczywiście neurochirurg nie bedzie roztrząsał budowy anat.
wątroby.) z której rzeczy przydatne dla zwykłego lekarza (internisty,
rodzinnego, dermatologa itp. niezabiegowego) można zrobić w 6 miesięcy - tak to
jest właśnie w USA. Kolejny przedmiot to Biochemia, którą ma się 1 rok i
zmuszają nas do zakuwania wzorów DNA i wzorami synteze mocznika, zaburzeń
metabolicznych wrodzonych związanych z nieprawidłowością enzymu (jest ich sporo
ok.100 - zachorowalność = 0,000000000001% - większośc musi poświęcić na to
bardzo dużo czasu i potem tego nie pamięta). Generalnie jest strasznie duży
nacisk na szczegóły (tak jakby każdy miał robić kariere w biologii
molekularnej) i to zabiera nam 3 lata. Kolejne 3 to są dopiero rzeczy związane
stricte z problemami, z którymi bedzie miał do czynienia zwykły lekarz. Dla
porównania podam tu tylko, że z jednej strony 1,5 roku uczymy się anatomii, a
reumatologii.... 1 tydzień!!!! endokrynologii...1 tydzień.Śmiechu warte. Do
tego dochodzi zupełny brak woli lekarzy w klinikach do nauczania praktycznego -
czy wy myślicie, że komus pozwolono założyć gips, zszyć rane (marzenie) -
problem był z nauczeniem robienia wkłuć i zastrzyków - ja gdyby nie
przychylnośc pielegniarek nigdy bym nie umiał. W USA najważniejsza jest
praktyka i dlatego oni po 4 latach studiów umieją więcej niż my po 6 latach.
Oczywiście ja moge ich zagiąc na cyklu Krebsa, albo na zespole genetycznym,
który występuje raz na 100000000 urodzeń, ale w klinice jestem przy nich bez
szans - niestety.
Temat: musze pogadać...ciąża?
fabiankaa napisała:
> Natomiast tym spanikowanym i niedowierzajacym polecam bete.
Fabianko, czytam Twoje wypowiedzi od dluzszego czasu i akurat Ty
jestes jednym z najbardziej rozsadnych glosow na forach ciazowych.
Piszac jednak o szalenstwie bety mialam na mysli caloksztalt, bo
mimo Twoich argumentow bede sie jednak upierac ze po lekturze takich
forow czlowiek dochodzi do wniosku, ze bez bety ani rusz...
> Ale tak jest! U nas, gdy kobieta plami, gdy ma problemy - udziela
> jej sie pomocy, daje progesteron i inne leki. Na zachodzie - nic.
Coz, akurat nie mam takich doswiadczen i mam nadzieje, ze tak
pozostanie i ze bedzie OK, ale na roznych stronach informacyjnych
dla pan w ciazy, przynajmniej tu, w Szwecji, sa wyrazne informacje
ze w razie plamienia czy krwawienia trzeba sie zglosic do szpitala.
I, mowiac szczerze, wierzyc mi sie nie chce ze na Zachodzie pozwala
sie kobiecie po prostu, ot tak, poronic. Pewnie podejscie jest nieco
bardziej "weterynaryjne" niz w Polsce, ale bez przesady.
> Nizszy? W pewnych sprawach jednak wyzszy.
Znaczy co, w kwestii bety? Nie wiem, zbyt dlugo nie mieszkam w
kraju zeby miec argumenty, ale jakis czas temu czytalam dyskusje o
porodach rodzinnych, w ktorej glownym argumentem rozmowcow na
koniecznosc obecnosci mezczyzny przy porodzie byl fakt, ze bez niego
kobieta zdana jest na laske poloznych, ktore traktuja ja fatalnie,
ze jej nikt nie pomoze, ze dziecko sie urodzi niedotlenione i ze w
ogole tragedia. I to nie byla wypowiedz jednej osoby, ale
kilkudziesieciu! Zreszta spojrzmy prawdzie w oczy, te wszystkie
testy, USG co pare tygodni, wizyty u "gina" o kazdej porze dnia i
nocy, to macie Panie nie dzieki publicznej sluzbie zdrowia,
prawda...? Zreszta jesli juz mowa o poziomie medycyny, to jednak
wlasnie Szwecja ma najnizszy w Europie poziom umieralnosci
noworodkow, a Polska jest pod tym wzgledem w ogonie...Ale zgadzam
sie, ze jak przychodzi do lekarstw to nasi lekarze zalecaja ich
zazywanie zdecydowanie czesciej niz ci w innych krajach. W
niektorych przypadkach to pewnie i lepiej, ale czy zawsze...?
> ALe z drugiej strony takie panikary sa szybko sprowadzane przez
> forum do pionu.
Coz, w tej materii mamy najwyrazniej odmienne opinie, bo ja uwazam
ze bardzo czesto ta spirala jest tylko jeszcze nakrecana przez panie
posiadajace jeszcze bardziej sensacyjne informacje, no ale kazdy ma
w sumie prawo do swojej
Temat: żale babci
Gość portalu: Agata napisał(a):
> Jestem lekarzem ( z doktoratem, obecnie zastępcą ordynatora).
Ja rowniez jestem zwiazana od lat z medycyna i powiem szczerze ze gdyby nie ten
watek o babci nigdy bym nie podjęła tematu na tym forum.Wydaje mi sie Agato ze
to miejsce na wylewanie pomyj rodzinnych jest nie dla wszystkich.Szanujacy sie
ludzie tego nie robia jesli nawet maja te problemy.Zastanawiam sie co mozne
zyskac taka osoba jak ty na tym forum z takim problemem i to po tylu latach od
zdarzenia.Ja osobiscie uważam ze po tylu latach emocje powinny nie istnieć.Ty
bedziesz kiedys teściowa,pewnie ja tez i nikt nie powiedział ze nas zaakceptuja
takimi jakimi jesteśmy.Nikt tez ci nie przyobieca i nie masz pewności ze jesli
wykazesz serdeczność,dobroć i pomoc przy wnukach bedziesz w oczach
potrzebujacych dobra kochaną babcią.Pewne zachowania synowa wynosi z własnego
domu.Tak jak jej rodzice szanowali swoich tesciow tak ona bedzie szanować
nas.Możesz byc najlepsza,najczulsza ale nigdy nie zastąpisz jej matki.
> Tak jak ona nie przecierała zupki dla mojego syna ( nie czyniła tego również
> dla swego, ponieważ miała do tego służącą w postaci.....własnej teściowej)tak i
>
> ja nie zamierzam sie nia opiekować. Czyżby ona miała większe prawa niż ja?
> Człowiek, który nie potrafi dawać - niekoniecznie w sensie materialnym - nie ma
>
> prawa żądać,
Jednego sie bede czepiać i jasno o tym piszesz ze tesciowa niby nie musi a
jednak miałas w zanadrzu zeby to właśnie tesciowa spełniła rolę taniej niańki bo
zawsze to jest darmowe.Ty nawet nie miałaś czasu dla dziecka i wysyłałas go na
wakacje z opiekunka.Dla mnie to jest śmieszne ponieważ co jak co ale po to
ustala sie grafik ze kazdy z lekarzy ma wyznaczony plan urlopow i korzysta z
tego.Ja dobrze wiem jak nalezy sie podzielic z kolegami w miesiacach wakacyjnych
i ja jeżdże z dziećmi na wakacje.
Jeśli chodzi o opieke nad ta starsza osoba to powiedz szczerze mężowi w czym
problem ze nie masz zamiaru opiekowac sie jego matka .Pisanie takich laboratow
wydaje mi sie ze nie przystoi lekarzowi.Taki problem można rozwiązać inaczej.Ja
osobiście bym sie zastanowiła.Zapewniam cie ze tylko informujesz o problemie ale
tutaj go nie rozwiążesz.Sa tutaj tacy ktorzy maja gorsze i pewnie ze wstydu nie
pisza o tym bo tez nie ma sie czym chwalić.
Temat: Wariaci zyja wsrod nas
Postęp
W prymitywnych plemionach decyduje naturalny proces elimiminacji jednostek chorych i słabych - w efekcie słabowity noworodek nie przeżywa pierwszej doby po narodzinach - przetrwają tylko najsilniejsi, najzdrowsi. Z kolei stosunkowo wysoka umieralność niemowląt w tzw. krajach rozwiniętych wynika m.in. właśnie z postępu - jednostki, które w kulturach pierwotnych nie byłyby w stanie przeżyć tej pierwszej doby po narodzinach, dzięki postępowi w medycynie przeżywają, w przyszłości płodząc dzieci, które niekoniecznie muszą mieć tyle szczęścia co ich rodzice (nawiasem mówiąc umieralność niemowląt w krajach rozwiniętych ma się nijak do tej, która istnieje w krajach uboższych; tyle, że tam mniej biją na alarm, bo i na instytucje zajmujące się podobną problematyką pieniędzy brak).
Nerwice? To fakt, nerwice to wręcz oczywisty skutek postępu właśnie, ale... wynikają głównie z szybkości codziennego życia, tempa w jakim musimy podejmować decyzje, które wydają się nam kluczowymi, a tak naprawdę dotyczą spraw drugorzędnych, nie mających bezpośrednio wpływu na nasze przetrwanie (autko, nowe autko, lepsze autko! rety! sąsiad ma nowe! ja też muszę!!!). Zwyczajny wyścig szczurów, fundujemy sobie nerwice na własne życzenie.
Problem polega na tym, że za niewątpliwym postępem technologicznym, nie nadążamy my wszyscy - intelektualnie, emocjonalnie - rozluźniają się więzi rodzinne, zanikają autorytety, których miejsce zajmują jedniodniowi idole, szokujący "innością", która często jest zwyczajną głupotą i prostactwem. Kiedyś człowiek nauczy maszyny czuć - przeżywać miłość, przyjaźń, nienawiść i setki innych uczuć w sposób prawdziwy i w doskonale dobranych proporcjach. To tylko kwestia bliższej, lub dalszej przyszłości. Pytanie tylko, czy gdy już to się stanie, maszyny zechcą się z nami tą "umiejętnością" podzielić? Bo do tego czasu tzw. przeciętny człowiek zatraci ją całkowicie.
Rozmywamy się w jałowych bezsensownych dyskusjach, gonimy za splendorem, władą, pieniędzmi, jesteśmy skończonymi snobami, zapatrzonymi w siebie egocentrykami, którym problemy innych służą za odskocznię - możliwość zaprezentowania swoich własnych (najlepszych! a jakże!) wizji, często kompletnie oderwanych od istoty problemu. Człowieka mamy za nic... W wielkich miastach samotność i wyobcowanie są powszechne, a mniejsze szybciutko równają do szeregu.
A mimo wszystko postęp jest - choćby możliwość swobodnej wymiany myśli pomiędzy ludźmi oddalonych od siebie o setki kilometrów. Pytanie tylko czy potrafimy z tego postępu właściwie korzystać?
Piszesz Moni, że "Prymitywne plemiona ze swoją strukturą społeczną nie stały grzej od nas. W wielu aspektach lepiej" - a przykłady na to twierdzenie potrafisz podać? Bo mnie nic szczególnego do głowy nie przychodzi.
Temat: Dziwna odpowiedź Rzecznika Praw Pacjenta NFZ w Byd
Ucieczka w śmierć......depresja,zalamanie... niemoc
ww6.tvp.pl/389,20080806767028.strona
cytuje :
"W ostatnich miesiącach drastycznie wzrosła liczba samobójstw. Od
stycznia w samym powiecie bydgoskim na swoje życie targnęły się 42
osoby, czyli o 15 więcej, niż w całym roku ubiegłym. Przyczyn
zjawiska nie potrafią wytłumaczyć ani policjanci, ani psychologowie.
Nad ranem do Szpitala Uniwersyteckiego w Bydgoszczy trafił 24-letni
mężczyzna, który usiłował popełnić samobójstwo. Z Brdy wyłowili go
policjant i strażnik miejski. Wcześniej jego zaginięcie zgłosiła
matka, która obawiała się o życie syna.
To już kolejna, odnotowana w ostatnim czasie próba samobójcza w
okolicach Bydgoszczy. Fala samobójstw w samym środku lata to nowe i
niepokojące zjawisko. W ciągu miesiąca do Kliniki Medycyny
Ratunkowej szpitala im. Jurasza trafia średnio od 20 do 30 osób,
które targnęły się na własne życie. Ludzie młodzi, zwłaszcza
nastolatki, nie dają sobie rady z codziennymi problemami, a starsi -
od 70 do 80 lat, chcą w ten sposób uniknąć niedołęstwa.
W Polsce brakuje specjalistycznych ośrodków interwencji kryzysowej.
Nie można też liczyć na działający niegdyś telefon zaufania. W
takiej sytuacji szczególnie ważna jest czujność i pomoc
najbliższych.
Według statystyk, na każde 100 tysięcy Polaków, swoje życie usiłuje
zakończyć piętnastu. Kobiety częściej próbują, mężczyznom częściej
się to udaje. Na desperacki krok zwykle decydują się osoby z
zaburzeniami psychicznymi, cierpiące na depresję, schizofrenię, czy
alkoholizm. Inną przyczyną może być nieuleczalna choroba lub
sytuacja rodzinna czy materialna"
- swoj komentarz i analize - przedstawie w osobnym poscie.Jedno nie
ulega watpliwosci .... na ten temat nalezy rozmawiac ...ale jak
widac - jest to temat wstydliwy i bardzo niewygodny....
radca
Temat: czarna strona księżyca
Droga kotko_behemotko, tyś mi ani siostra, ani swatka, więc wstydzić się za
ciebie nie powinienem. Lecz twoje permanentne kompromitacje wywołuja u mnie już
nie tylko współczucie, ale wręcz zażenowanie.
1. My teraz kiciusiu nie rozmawiamy o jagódkach, lecz o trujących roślinach.
Sama pisałaś o roślinach:
"Jest tylko 6 roślin mogących teoretycznie wywołac śmiertelne zatrucie a
przypominam, ze Koreczek pisał wyraźnie o "śmiertelnym zatruciu", nie o
niedyspozycji zołądkowej - i ja na to własnie słówko "śmiertelne" zareagowałam.
Jest więc pewnym nadużyciem z twojej strony wymienianie wszystkich tych kalin
czy naparstnic - zwłaszcza że częśc z tych roślin w stanie dzikim praktycznie
nie wystepuje a zatruć się nimi nie da, gdyz smak mają obrzydliwy więc nikt nie
zje więcej niz jedną. A jak nawet zje, to nic strasznego się nie stanie.
Wracając do 6 trujacych, są to:
pokrzyk wilcza jagoda
wawrzynek wilczełyko
konwalia majowa
wiciokrzew suchodrzew
jałowiec sabiński
trzmielina pospolita"
forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=212&w=49168644&a=49325644
Dałem ci przykład bielunia, którego nie wymieniłaś, a ty zamiast mi grzecznie
podziękować miotasz się, aż mi ciebie żal...
Naucz sie tego na pamięć i powtarzaj przed snem - bieluń też jest rośliną ;)
Zresztą nie bedę ci dalej robił wstydu wymieniając następne ROŚLINY śmiertelnie
trujące, których nie wymieniłaś (choć byłaś świecie przekonana, że jest ich
tylko 6), dokształć się choćby tu:
www.wgorach.com/index.html?id=29654&location=f&msg=1
2.
> Nie, pieseczku. Nie zabija ponieważ nie ma dowodów na to by ludzie
kiedykolwiek
> byli do tego stopnia głodni by jeść kompletnie niejadalne, kolczaste owoce
> pozbawione mięsistej owocni (czyli tego co stanowi o atrakcyjności owocu i
jest
> szczególnie atrakcyjne u jagód) oraz śmierdzące liście i korzenie. Byle trawa
> jest smaczniejsza a przy tym łatwiej dostępna niz bieluń, więc raczej jedliby
> trawę, mchy i porosty czy korę z drzew. W przeszłości dochodziło wyłącznie do
> zatruć intencjonalnych, tzn gdy celowo spozywano napar w celach leczniczych
lub
>
> jako halucynogen a znachor był mało doświadczony.
> Nigdy nie traktowano jakiejkolwiek części bielunia jako pokarmu. Ergo bieluń
> nie ma żadnego związku z tematem rozmowy twojej z Gotlamą i nie powinien być
w
> ogóle wzmiankowany - cbdu.
Hehehehe, paradna jesteś w swym uporze;)
Po pierwsze nie kolczaste owoce, nie liście, nie korzenie - lecz nasiona.
Po drugie - przez jedzenie najprawdopodobniej bielunia z powodu GŁODU umarło
wiele osób już od starożytności:
"W tragiczny sposób Rzymianie poznali też działanie bielunia (Datura
stramonium), który prawdopodobnie był odpowiedzialny za niepowodzenie w 36 r.
n.e. wyprawy Marka Antoniusza przeciwko Partom. Problemy aprowizacyjne, na
jakie napotkali Rzymianie, spowodowały, że żołnierze byli zmuszeni do jedzenia
nieznanych im roślin, które – jak pisali kronikarze wyprawy – "zabijały,
wcześniej doprowadzając do szaleństwa"."
www.vilcacora.com.pl/archiwum2006/trucizny.html
3. A ty dalej brniesz:
> To samo dotyczy zresztą wątku w którym wpadłeś
> na chwaleniu sie drugim stopniem specjalizacji
Ty wpadłaś, kiciu.
Specjalista medycyny rodzinnej ma II stopień specjalizacji.
A jak jesteś innego zdania, to poinformuj mojego szanownego Kolegę pana dr
Windaka, że też się "kompromituje":
"Adam Windak, ur. w 1962 w Krakowie. Ukończył Akademię Medyczną im. Mikołaja
Kopernika w Krakowie. I stopień specjalizacji w zakresie chorób wewnętrznych -
1990. II stopień specjalizacji w zakresie medycyny rodzinnej - 1994."
www.unicorn.org.pl/konferencje/artykuly/lekarz.htm
Hehehehehe, mam z tobą fajną zabawę ;)))))
Temat: prawda o (braku) inteligencji lekarzy
prawda o (braku) inteligencji lekarzy
Raz na czas ktos wyskakuje tu z tekstem o niskiej inteligencji
lekarzy. Byla tez jakis czas temu wypowiedz o tym, ze nawet jesli
sprawdzaja sie merytorycznie (nawet uzywajac inteligencji) to w
sytuacjach pozamedycznych wychodzi albo brak horyzontow, albo
myslenie bardzo ciasnymi stereotypami, albo brak umiejetnosci
analizy podstawowych spraw (pisano np. o bezradnosci lekarzy wobec
roznych drukow urzedowych) itp.
Niestety, te opinie sie potwierdzaja.
Kilka tygodni temu rozmawialem z pewna lekarka internistka, ktora
dosc goraczkowo poszukiwala chocby sladowego zatrudnienia w POZ
majacym kontrakt z NFZ - w zwiazku z rzekomym brakiem mozliwosci
podejmowania pracy po 1.01.2008 przez internistow w POZ. Zeby bylo
smieszniej, twierdzila, ze na zebraniu gdzies tam z kims podobno
kompetentnym padlo, ze ci co pracuja, beda mogli pracowac, ale nowi
juz nie. Rodzinni monopolizuja POZ.
Dokladnie rok temu obserwowalismy niemal identyczna panike: wowczas
wiceminister Piecha wymysil faktycznie projekt zamykajacy wszystkim
poza rodzinnymi droge do POZ. Oczywiscie projekt szybko upadl.
Dzis czytam gazete lekarska i to samo: dane z posiedzen roznych
gremiow z wrzesnia tego roku i jakies paniczno-oburzone glosy o
wywaleniu internistow i pediatrow z POZ...
O co chodzi? - pomyslalem sobie.
I zobaczylem jak wyglada nowelizacja ustawy o swiadczeniach
zdrowotnych finansowanych ze srodkow publicznych. I juz wszystko
zrozumialem.
Niestety, potwierdza to opinie o lekarzach, o tym, ze niestety
naleza oni w duzej czesci do tej zasadniczej masy polskiego
spoleczenstwa, ktora ma problemy z rozumieniem prostych komunikatow,
w tym przypadku problemy te wynikaja z nieuwzglednienia (zupelnie
niezrozumialego) mozliwosci istnienia szeregu innych regulacji
prawnych.
Mamy bowiem oto zdefiniowanego na nowo lekarza POZ. I jest to:
- specjalista medycyny rodzinnej
- lekarz w trakcie specjalizacji z med. rodzinnej
- specjalista II stopnia medycyny ogolnej.
Te trzy i tylko te trzy.
OK. Wyglada prosto i tak zostalo to zinterpretowane.
Ale...
Juz rok temu, w zwiazku z nierealnym pomyslem v-ce ministra Piechy,
wydane zostalo bodajze rozporzadzenie (albo inny akt prawny, nie
pamietam), ktore reguluje ta sprawe dajac prawa nabyte.
Nowelizacja ustawy nie zabiera tych praw nabytych.
Poza rodzinnymi, w POZ moga pracowac nadal lekarze med. ogolnej I
stopnia, pediatrzy I i II stopnia, oraz internisci I i II stopnia.
Malo z tym. Rowniez lekarze bez specjalizacji - pod okreslonymi
warunkami, ktore to jednak warunki beda mialy znaczenie tak naprawde
po 31 grudnia 2017 roku (za 10 lat - bardzo sensowny okres
przejsciowy).
Wiedza o tym jest powszechna.
Zeby bylo jeszcze smieszniej, upadaja oskarzenia wzgledem lekarzy
rodzinnych o jakas hiperspiskowe dzialania monopolizacyjne - owszem,
dzialania monopolizacyjne rodzinni probuja przeprowadzac, niemniej
jednak, w sztandarowym organie rodzinnych, pismie "Lekarz Rodzinny",
jest artykul specjalisty prawnika zajmujacego sie interpretacja
prawa w kontekscie wykonywania zawodu lekarza, i tenze specjalista
pisze, iz wprost z nowelizacji ustawy wynika ze lekarz rodzinny ma
byc docelowo owszem zasadnicza, ale nie jedyna mozliwoscia pracy w
POZ, potwierdza utrzymanie praw nabytych pediatrow, internistow i
lekarzy bez specjalizacji, obala mit rzekomej niemoznosci podjecia
(w przeciwienstwie do kontynuacji) pracy w POZ od stycznia 2008
przez tych lekarzy, potwierdza rowniez date 31.12.2007 jako
ostateczna do wypelnienia wymogow dla lekarzy bez specjalizacji.
W sumie - OK. To, ze ktos tam uslyszal od kogos i robi afere, to
jeszcze nic. Ale od kogo to uslyszal? Ano od kierownikow POZow itp.
A ci ludzie powinni jednak troche znac przepisy.
I wiedziec, ze jesli w jakims artykule ustawy sa 3 punkty, to na
pewno nie wyczerpuje to tematu, i trzeba znac przynajmniej cala
ustawe, jesli nie kilka innych, oraz ich interpretacje, zeby sie w
miare bezpiecznie wypowiadac na jakikolwiek temat zwiazany z
przepisami prawa.
A juz tak na marginesie.
Zdrowy rozsadek w tym kraju zawsze szwankowal, no ale sa jakies
granice.
Wyobrazcie sobie POZety bez internistow i pediatrow.
Ja znam co najmniej kilka takich, gdzie nie ma ani jednego
rodzinnego. A POZetow z samymi rodzinnymi jest naprawde malo.
To troche tak jak z lekarzami w pogotowiu - moze juz nie teraz, ale
kilka lat temu.
Co innego bylo w wymogach NFZ, co innego bylo w rodzacej sie w
bolach ustawie o ratownictwie, a w pogotowiu...jezdzil kto chcial.
Rowniez lekarz swiezo po stazu, i to na Rce.
Dobrze ze pewne rzeczy sie reguluje i podnosi wymagania. Ale zeby
interpretowac pewne sprawy, trzeba wiedziec troche wiecej niz to jak
wyglada jeden artykul jednej ustawy. A tyle wiedzieli ludzie, ktorzy
spowodowali, ze rzesze internistow szukaly ostatnio chocby 1/10
etatu w POZ na kontrakcie NFZ, zeby uzyskac jakies (przez kogos
urojone) prawa nabyte. Prawa nabyte sa, ale zupelnie, zupelnie inne.
Oj koledzy lekarze! Bo nas zjedza, jak sie tak bedziemy prezentowac!
Temat: Tajny nabór na Akademię Medyczną w Lublinie
Refleksje medyczne
Jestem lekarzem,... byłem :-) Nie pracuję teraz w zawodzie. Ale od początku...
Dostałem się za pierwszym razem, bez plecow. Co prawda, trzeba było włożyć sporo
kasy w korepetycje, ale moim zdaniem jest to sytuacja znacznie bardziej
klarowna, niż układy i łapówki, w końcu coś tam we łbie zostaje ;-)
Wynik miałem dobry, ale ze studiami szło jak po grudzie, nawet dwa razy trzeba
było posmarować, bo goście nie przepuszczali tych, co nie potrafią się uczyć
książki telefonicznej na pamięć (niestety byłem średniakiem). Zeby było jasne,
nie chodzi o to, że byli wymagający, tylko sfrustrowani brakiem możliwości
rozowoju naukowego, a ich wąska działka była dla nich najważniejsza (nauki
podstawowe, o których się juz nie pamieta pod koniec studiow). Coz, takie jest
zycie... w koncu bez wiekszych problemow zdalem pozostale ok. 60 egzaminow i
zaliczen. :-/
Odn. dzieci VIP'ow... Generalnie było tak, że dzieci lekarzy i profesorów miały
lepsze wyniki, niż osoby spoza kręgu (w tym ja), ale nie dzięki układom, ale
dzieki odpowiedniemu podejściu do nauki, wyniesionego z domu rodzinnego - nie ma
jak pewna tradycja rodzinna. Najlepsi studenci to przeważnie dzieci prowesorów,
trenowane do zawodu lekarza od kołyski, gdzie w domu dyskutuje się tylko o
medycynie. Ma to tez pewne skutki uboczne dla charakteru, ale nie o tym sprawa...
A, coś o mnie... Pod koniec studiow rozpocząłem drugi fakultet i dzięki temu (i
połączeniu z medycyną) znalazłem naprawdę ciekawe zajęcie, 2 x lepiej płatne i w
to Polsce - i nigdy bym juz nie chcial wrocic do zawodu, tu sie spelniam :-))
Coz, podatnicy zaplacili za moje wyksztalcenie, ale tez ci sami podatnicy chca
miec darmowa sluzbe zdrowia, wiec niech sie nie dziwia, ze powoli ludzie
uciekaja z Polski albo z zawodu.
Ktoś tu pisał o podruży do USA... Byłem tam na kilka miesięcy i pracowalem w
instytucie naukowym, ale mysle ze w medycynie jest podobnie. Pomijając fakt
koniecznosci nostryfikowania dyplomu (angielski to nie problem, wiekszosc
slownictwa i tak pochodzi z łaciny - problemem jest wymagana wiedza z okresu
całych studiow, nie tylko klinika!), pozycja Polaka, nawet bardzo zdolnego
zawsze bedzie gorsza niz osoby "z tamtąd" - w USA też liczą się układy (choc w
wiekszej czesci w rozumieniu pozytywnym - "znajomości")...
Całkowite wyalienowanie z tamtejszego srodowiska - brak kolegow ze studiow,
kontaktu z dobrymi profesorami, lokalnymi strukturami spolecznymi - znacznie
utrudnia, a nawet w dalszej perspektywie uniemozliwia pokonanie pewnych szczebli
awansu.
Generalnie polecam wyjazd, ale trzeba tez liczyc sie z tym, ze im dluzej sie tam
siedzi, tym trudniej tu wrocic. I nie chodzi o pieniadzie, ale wlasnie o spalone
mosty w Polsce. Tu ludzie obrosną w tytuly, dyplomy i posady, a osoba wracająca
bedzie w tym samym miejscu, co w momentcie opuszczenia kraju - wiedza tu nie ma
znaczenia, a Polska nie uznaje zachodniego (USA) systemu awansu medycznego
(wyjątek: Białoruś, Ukraina).
Na szczescie "prawo" to znacznie wieksze bagno niz medycyna :-) W medycynie
jednak człowiek jest (powinien być) na pierwszym miejscu... a co ma powiedzieć
adwokat bandyty/kryminalisty?
Temat: Emigracja.
> > Ja dalej szanowny panie doktorze bede sie upieral ze jako FMG droga jest
> trudniejsza. Amerykanin ktory zdaje oba egzaminy (nie wspominam za ktorym
> podejsciem) na poziomie niezbednego minimum i tak dostanie od reki
> rezydenture np z lekarza rodzinnego. Podczas gdy FMG zeby w ogole zostac
> zaproszonym na rozmowe kwalifikacyjna(mysle tu o tej samej rezydenturze z
> medycyny rodzinnej) musi sie wykazac co najmniej jednym wynikiem na poziomie
> 85(nowe punkty USMLE)=conajmniej 1 x odchylenie standardowe od sredniej.Wiem
> co mowie gdyz znam przyklad bardzo dobrze.
Nie kwestionuje tego, ze droga jest trudniejsza (oczywiscie zmiana jezyka i
przestawienie sie na nowy sposob myslenia to dodatkowe trudnosci), ale kryteria
egzaminow sa takie same. Mysle, ze tak naprawde to sie w wiekszosci zgadzamy,
chociaz akcentujemy inne problemy.
To prawda, ze przy przyjeciach na rezydencje amerykanie sa preferowani (dotacje
rzadowe dla szpitali), wiec zagraniczny, zeby sie przebic musi byc bardziej
niewybredny (rezydencja w Polnocnej Dakocie) lub po prostu lepszy niz niezbedne
minimum.
Niezbedne minimum 75 pkt to nie srednia, (to srednia-odchylenie standartowe -
tylko 27% Amerykanow oblewa egzamin). W jednym sie zgadzam - poziom 85 punktow
jest czesto wymagany w lepszych programach. Niemniej jest to przecietna dla
Amerykanow (minimum+odchylenie standartowe=srednia). Tak wiec ktos kto zdaje
egzamin na poziomie sredniej amerykanskiej na ogol nie ma problemow, ktos kto
zdaje na poziomie niezbednego minimum moze miec problem z dostaniem rezydencji.
> Z calym szacunkiem do wieku-czasy sie zmianiaja ludzie
> i zasady tez
> Wcale nie mam zalu o to ze Ameryka
> chroni swoj rynek medyczny i wylawia tych najzdolniejszych.
Moge dyskutowac czy moje 38 lat czynia mnie sklerotykiem, i czy udzial w
komisji decydujacej o losie rezydentow czyni mnie niedoinformowanym. Ale z
reszta sie zgadzam, amerykanska medycyna stara sie utrzymywac stosunkowo
niewielki przywilej dla wlasnych szkol medycznych - prawde mowiac niewiele sie
tu zmienilo od czasu kiedy bylem rezydentem. W czasach Clintona starano sie
ograniczyc liczbe rezydentow, ale byl to niewypal. W sytuacji niedoboru lekarzy
wciaz jest wiecej miejsc na rezydencje niz absolwentow szkol medycznych. Jest
wiec miejsce dla zagranicznych. Byc moze konkurencja rosnie poprzez ciagly
napor doskonale wyszkolonych lekarzy z Indii czy Pakistanu. Przy kulejacej
edukacji medycznej w Polsce prog Ameryki moze wydawac sie wyzszy, patrzac stad
nic sie nie zmienilo.
> > Mit nie mit tylko ze rozumujac w tych kategoriach i kupujac takie auto z
> pensji rezydenta na jedzenie i utrzymanie zostaje 4000$-czyli przez kilka
> miesiecy trzeba by zuc tapicerke z tego auta.
Nie zamierzam przekonywac, ze zakup takiego samochodu, to madra decyzja, ale,
ze jest to mozliwe. Twoj przyklad zuplenie nie ma sensu, bo nikt w USA nie
kupuje samochodu za gotowke - niskoprocentowe pozyczki czy lizing zostawiaja
wystarczajaco duzo pieniedzy na zycie - znaczaco wiecej niz polskiemu lekarzowi
zostanie po zakupie malego fiata na raty.
Temat: Emigracja.
Gość portalu: Abel napisał(a):
> Zdaje sobie sprawe, ze jedynie emigracja może poprawic egzystencje lekarza.
Byc moze to nie jedyna metoda, ale na pewno jest to sposob, ktory przy
odrobimie szczescia moze zwiekszyc Twoje dochody kilkanascie razy w porownaniu
z dochodami lekarzy w Polsce.
> Mam prosbę do lekarzy pracujących poza Polska o podzielenie sie swoimi
> przemysleniami. Kedy najlepiej wyjechac: bezposrednio po studiach?
> Po stazu? Moze lepiej zrobic w Polsce specjalizacje? Po jakiech
> specjalizacjach najlatwiej znalezc prace w zawodzie?
Pracuje w USA, wiec moje doswadzczenia zwiazane sa z tym krajem (nie wiem zbyt
wiele na temat Europy, poza tym, ze lekarze emigruja do USA z krajow jak
Anglia, Irlandia, Niemcy, Holandia, Szwajcaria, Szwecja - co moze swiadczyc o
mniej atrakcyjnych warunkach pracy dla lekarzy w tych krajach)
Powinienes wyemigrowac, wtedy kiedy jestes PRZEKONANY, ze praca w Polsce Cie
nie satysfakcjonuje. To wazne, bo trudno jest przejsc przez pierwszy rok
emigracji bez pewnosci, ze to co robisz jest sluszne. Mi zajelo to trzy lata
(po ukonczeniu studiow), zanim bylem pewny, ze musze wyjechac.
To powinno byc glowne kryterium - poza tym regula powinno byc im wczesniej tym
lepiej. Jezeli jestes przekonany, juz w czasie studiow mozna jezdzic na
praktyki, zdobywac doswiadczenie i znajomosci - bedzie to uzyteczne kiedy
bedziesz sie staral o rezydencje. Doswiadczenie z Polski ma znikoma wartosc a
Twoj wiek (jakkolwiek oficjalnie nie brany pod uwage) jest bardziej obciazeniem
niz zaleta. Rodzina (z wyjatkiem zony lekarki) a szczegolnie dzieci sa
obciazeniem na starcie - trudno jest poswiecic czas na nauke, kiedy musisz sie
martwic co polozyc na stole. Polska specjalizacja nie ma zadnego znaczenia,
szkoda na to czasu. lepiej przylozyc sie do nauki do egzaminu
nostryfikacyjnego - wynik na znaczenie. Warto sie tez zastanowic jaka
specjalizacje wybrac po zdaniu nostryfikacji. Sa rezydencje bardzo
konkurencyjne (okulistyka, laryngologia, ortopedia, dermatologia, chirurgia
plastyczna), konkurencyjne (chirurgia, pediatria, ginekologia, emergency
medicine), takie sobie (interna, psychiatria, patologia, radiologia), i takie
gdzie jest niedobor rezydentow (medycyna rodzinna, anestezjologia). Tego typu
ranking moze zmieniac sie z uplywem czasu, i moga byc nieco inne w roznych
rejonach USA, ale mysle, ze jest to na ten moment zblizone do rzeczywistosci.
Kolejnym aspektem jest wybor miejsca - sa instytucje o bardzo wysokim prestizu
(Universytety "Ivy League", John Hopkins etc...) zapewniajace swietny start, sa
solidne szanowane programy po ktorych wiekszosc drzwi stoi otworem, sa i takie
po ktorych trudno jest znalezc prace - trzeba wiec byc ostroznym - dobrze zdane
egzaminy i Amerykanskie doswiadczenie, a przynajmniej Amerykanskie (medyczne)
znajomosci zwiekszaja Twoj wybor.
Rezydencja trwa 3-4 lata, zarabia sie w tedy $30000-40000 na rok. Po rezydencji
mozna potem robic podspecjalizacje (kardiologia, radiologia zabiegowa,
chirurgia naczyniowa, gastroenterologia dziecieca itp). Te tak
zawne "fellowships" trwaja 1-4 lat. Jak mozna sie domyslic podspecjalizacja
zwieksza Twoje potencjalne zarobi i zwieksza wybor co do miejsca stalej pracy.
Po ukonczeniu treningu na ogol nie ma problemow ze znalezieniem pracy (o ile
zdolasz rozwiazac problemy wizowe). W skali USA jest niedobor lekarzy i chyba,
ze byles marnym rezydentem w marnym programie powinienes znalezc prace.
Zarobki wyszkolonych lekarzy zaczynaja sie od $100000 w gore. Ludzie pracuja z
reguly wiecej niz lekarze w Polsce, ale nieporownywalny jest standart zycia, i
szacunek jakim otaczani sa lekarze. Jezeli widze ciemniejsza strone
amerykanskiej medycyny to przede wszystkim strach przed nieuzasadnionymi
sprawawami sadowymi ze strony pacjentow. Jednak nie jest to problem, ktory
powinien cie zniechecac - placisz ubespieczenie od odpowiedzialnosci cywilnej i
robisz co do ciebie nalezy - mozesz spac spokojnie.
Temat: do mam które leczyły Sanum
Czesc,
u nas bylo tak, ze udało mi się dorwac Mikołajewicz chociaz w Vega medica
powiedzieli ze jest chora. Wydobylam spod ziemi jej domowy nr telefonu.
Szczesliwi pojechaliśmy. Mąz od razu powiedział ze szarlataństwem od niej
zalatuje. Tak bardzo cieszylam się, głupia, ze mogę się do niej wybrać z
córeczką, ze coś poradzi. Poradziła Sanum. To juz wiesz..
Potem od dziewczyny z forum dowiedzialam sie ze jej córeczka miala straszne
plamy, nie wiadomo co ją uczulało. Leczyla swoje dziecko u Magdaleny Cubały -
Kucharskiej. Ta im (a potem nam) przepisała ampułki Cutis Compositum (na
poprawę skóry)oraz Mucosa compositum (na poprawę fukkcjonowania całego układu
pokarmowego) oraz granulki China CH9 na podniesienie "kondycji" organizmu. Te
ampulki to są zastrzyki, ale córcia je po prostu piła na łyżeczce, tak podobno
można. Ampułki podawałam codziennie - jednego dnia cutis, drugiego mucosa.
Granulki co dwa dni - raz dziennie po trzy. Jak i u tej dziewczyny z forum
tak i u nas plamy zniknely w ciągu kilku dni. Teraz córka wszystko je, nie ma
wysypek, zostalo tylko swędzenie pod papmersem i lapanie się za uszka i te
odparzenia. Gdzies na forum, chyba "pielęgnacja skóry dziecka" konsultant
radzil przemywanie pupki solą fizjologiczną i posypywanie mąką ziemniaczaną.
Spróbuj naprzemiennie ze smarowaniem clotrimazolem (clotrimazol niszczy
drożdzaki i niektóre grzyby, więc powinno pomóc) U nas na jakiś czas pomoglo,
moze u Was na dłużej?
Nie wiem gdzie ta Cubała Kucharska przyjmuje, bo my zamawialiśmy wizytę domową,
a wczesniej miałą gabinet niedaleko nas, na Ursynowie. Wiem ze przez jakiś czas
przyjmowała też w Vega Medica ale czy teraz - nie wiem. Jesli chcesz do niej
nr - 501 75 69 71.
A jak masz alergię na Vega Medica to zajrzyj moze na forum Homeopatia, tam
polecają sporo homeopatów, sporo dobrego czytałam o pediatrze - homeopatce
Ostojskiej nr do domu 840 43 09, o Oczkowskim tez niektórzy dobrze mówią, ale
na przykład córci kolezanki nie pomógł (pomogły jej te "nasze" Cutis i mucosa)
Cubała Kucharska jest lekarzem medycyny rodzinnej i homeopatą, jakaś strasznie
utytulowana i zajmuje różne wazne stanowiska, ale w kontakcie z pacjentem
spoko. Najpierw przestaszyłam się tej homeopatii, w obawie przed podobnymi
skutkami jak po Sanum. Ale poczytałam o zasadzie działania izopatii (sanum) i
homeopatii i stwierdziłam ze tej drugiej obawiam się znacznie mniej. No i mniej
niz antybiotyków, sterydów itp... No i z duszą na ramieniu zaryzykowałam
homeopatię.
U nas te leki pomogły błyskawicznie. Koleżanka z która rodziłam tez miała
problemy ze skórą córeczki, poradziłam jej te same srodki, brała rzecz jasna
pod okiem lekarza, ale rzadziej dawkowanie, bo u nas skóra byłą koszmarna u
niej nie az tak bardzo - pomogły równie szybko. Moze i Wy spróbujcie??
Dodam ze mikołajewicz chciałą nam wcisnąć jakies odczulanie, jakiś biorezonans,
oczywiście w Vega Medica, mimo ze wczesniej stwierdziła ze jak patrzy na nasze
dziecko to widzi ze nie jest alergikiem (rentgen w oczach???). Ręce mi opadły,
ale od razu wiedzialam zeby to szarlataństwo biorezonansowe olac, tym bardziej
ze to traktowanie układu nerwowego dziecka jakimiś prądami, falami. Zapytałam
czy nie za wczesnie - córeczka miala 5 miesiecy. Oczywiscie M powiedziala ze
nie. Dla mnie - nawet na chlopski rozum - organizm jest tak młody, układ
nerwowy nieuksztaltowany - po co to zakłócać, po co ingerować????????
Jak córcia ma problemy z zaparciami spróbuj moze - u nas zaczyna pomagać -
siemie lniane, takie mielone, odtłuszczone, płaską łyżeczkę zalewam niewielką
ilością wrzątku, mieszam i wlewam to do zupki.
Jesli masz jeszcze jakies pytania - pisz smiało.
Pozdrawiam
Sylwia
wallis napisała:
> Niesamowite, tylko 4 dni podawałaś te leki a tyle szkody. U nas też dosłownie
p
> o paru dniach
> podawania dziecko zaczęło się zmieniać. Widzę to po zdjęciach. Straszne.
zaczęł
> o wyglądać na chore.
> No i kupki też się zmieniły. W pewnym momencie córka w ogóle przestała się
wypr
> óżniać. Wtedy
> podjęłam decyzję o odstawieniu Sanum. Pozatym wyskoczyły krosty na pupie,
który
> ch nie bylo. Dziecko
> zaczęło szaleć dosłownie. Język z każdym dniem był coraz bardziej obłożony.
Ale
> mówiłam sobie byle
> wytrwać do końca byle wytrwać. Oczekiwałam, że później będzie lepiej. A tu
wręc
> z odwrotnie. Powiedz,
> jak wyleczylaś skórę córeczki, piszesz, że zmieniłaś lekarza.
Temat: Przepisywanie badań od prywatnego gin w przychodni
Wydaje mi się, że najprostszym rozwiązaniem jest jednak wyegzekwowanie wizyty u
gina w ramach NFZ. Ja też jestem z wawy i wiem co masz na myśli pisząc o
trudnościach w zapisaniu się na taką wizytę - ja również na początku spotkałam
się z olewaniem i odsyłaniem mnie i to nawet nie na "za miesiąc", ale
dowiedziałam się, że terminy są tak odległe, że pani w rejestracji nawet nie
jet w stanie zapisać mnie na jakąkolwiek wizytę, bo na ten rok nie ma już
żadnych wolnych terminów... (to było na początku maja). Może i dobrze, że tak
mi właśnie powiedziała, bo wkurzyła mnie na tyle, że po chwili zadzwoniłam
ponownie i poinformowałam ją, że niestety ja nie mogę czekać tak długo, bo w
przyszłym roku to już będzie po porodzie, a ja zamierzam korzystać z
przysługującej mi opieki lekarsiej nie tylko po porodzie, ale i w czasie
ciąży pani w końcu przyznała mi rację i zapisała mnie na wizytę za niecałe 2
tygodnie, a więc jednak było można niestety przykre to, ale prawdziwe, że o
niektóre rzeczy po prostu trzeba się wykłócić, bo jak jesteś zbyt miła, to Cię
oleją... na kolejne wizyty już nie było żadnego problemu z zapisywaniem, bo
termin kolejnej wizyty wyznacza sam gin, a pani w rejestracji ma już po prostu
tylko obowiązek Cię na ten termin zapisać i nie ma już żadnych dyskusji na
temtat tego czy jest miejsce czy nie. Kobiety w ciąży rzeczywiście mają
pierwszeństwo, część czasu pracy ginów musi być po prostu przeznaczona na
przyjęcia ciężarnych, bo przecież jasne jest, że one nie mogą poczekać 2 czy 3
miesiące i pojawić się na pierwszej wizycie w połowie ciąży ja akurat
opisałam swoje doświadczenia z Medycyny Rodzinnej (to prywatne przychodnie, ale
przyjmujące pacjentów również w ramach refundacji z NFZ), zgłosiłam się do tej
przychodni, w której mam swojego lekarza rodzinnego, ale to nie powinno mieć
żadnego znaczenia, bo teraz nie ma już rejonizacji, więc wszędzie powinni Cię
przyjąć. W przypadku jakichkolwiek problemów polecam kontakt z kierownikiem
danej przychodni - mi akurat zdarzyło się trafić na wyjątkowo wredną babę,
która moim zdaniem nigdy nie powinna zostać ginem. Stwierdziłam, że nie życzę
sobie, żeby ktoś taki mnie dotykał i badał, a już tym bardziej opiniował w
sprawie zdrowia mojego i przede wszystkim mojego dziecka, więc napisałam maila
do pani kierownik i opisałam co mi się nie podoba - okazało się, że dało się
nawet zmienić gina na innego i to dostałam 2 różnych do wyboru i 2 różne
godziny (właśnie ze względu na to, że nie chciałam jechać na wizytę w godzinach
mojej pracy). Jak więc widać wszystko da się załatwić, chociaż oczywiście
trochę nerwów trzeba przy tym stracić. Inna kwestia jeśli chodzi o jkość
sprzętu w takich przychodniach i samo podejście lekarzy - chociaż tutaj nie
jestem pewna czy znaczenie ma fakt, że to lekarz "państwowy" czy może jednak to
tylko kwestia człowieka na jakiego się trafi... U prywatnego gina na pewno
łatwiej o przyjazne traktowanie, lepszą opiekę pod względem poświęcanego czasu
i wyczerpujących odpowiedzi oraz jakości sprzętu. Dlatego ja całą ciążę
chodziłam do 2 ginów - tego "państweowego" i do prywatnego, bo uznałam, że w
ten sposób będę spokojniejsza i mając porównanie nie będę się martwiła, że coś
istotnego zostało pominięte, ale oczywiście nie każdy potrzebuje
takiej "weryfikacji". A jeszcze jeśli chodzi o zwolnienia z pracy na wizytę u
gina - kobieta w ciąży ma prawo do takich wyjść w trakcie pracy i nie musi z
tego powodu brać zwolnienia ani urlopu - wiadomo tylko, że nie może jej nie być
w pracy cały dzień, ale wyjść na 2-3 godz. z powodu takiej wizyty czy tylko
samych badań (typu pobranie krwii) zawsze może, musi tylko wcześniej
poinformować o tym swojego przełożonego. Wiem, że nie jest łatwo, ale nie ma
się jeszcze dodatkowo co nakręcać - wystarczy, że będziemy znały swoje prawa
(których nie za wiele, ale troszkę jednak mamy), a na pewno będzie nam
łatwiej Pozdrawiam wszystkie "ciężarówki" i życzę jak najspokojniejszego i
pomyślnego przebiegu całej ciąży i dotrwania do końca (ja już tu właśnie prawie
jestem).
Temat: choroba trzewna czyli celiakia
Czesc Leon,
Te badania, ktore nenya Ci doradza to wlasnie o to chodzi,ale u mnie byly
negatywne!!! Jezeli przed badaniami przejdziesz na diete to nie bedziesz
wiedzial czy masz celiakie czy nie, bo wtedy jeszcze czesciej sa negatywne.
Jezeli leczenie na ZDJ nie pomaga to znaczy, ze to nie jest to. Jezeli chcesz
poczytac na temat badan i choroby to wiecej sie dowiesz szukajac na
www.google.pl - wybij haslo celiakia i tam w pierwszej dziesiatce bedziesz
mial artykul lekarza z Instytutu Matki i Dzieca w Warszawie. Tytul
strony "Medycyna Rodzinna, zeszyt 17, Celiakia - wyzwanie trzeciego
tysiaclecia. Jest to doskonaly artykul i dowiesz sie wszystkiego nie tylko o
badaniach. Sa formy tej choroby gdzie niekoniecznie trzeba dojsc do takiego
stanu jak ja, z ktorego juz wogole nie wiem czy wyjde, bo jak pisalam po 5
miesiacach diety jest tylko mala poprawa. Ktos w odpowiedzich napisal,ze juz po
2 dniach jest poprawa - o czyms takim nie slyszalam, a naczytalam sie o tej
chorobie mnostwo, po polsku, po francusku i po angielsku. Podobno szybsze
wyleczenie nastepuje u dzieci, bo szybciej odrastaja kosmki jelitowe. Ale u
mnie nie stwierdzono nawet zaniku kosmkow, wiec co ja mam??? Kolonoskopia nic
nie wykazuje przy tej chorobie, bo jest to choroba jelita cienkiego, a nie
grubego! Przeczytaj ten artykul - lekarz, ktory go napisal nazywa sie Kamil
Hozyasz. W Belgii dowiedzialam sie od pani profesor, ktora robi badania naukowe
nad celiaka,ze kiedys byla w kontakcie z polskim naukowcem pracujacym nad ta
choroba - nie przypomina sobie jego nazwiska, ale obiecala mi, ze poszuka. Jak
widzisz poruszam niebo i ziemie, zeby sie wyleczyc, bo jak slusznie napisales
jak czlowiekowi cos dolega to nie potrafi juz o niczym innym myslec. U mnie
doszlo do takiego wyczerpania organizmu,ze czesto boje sie nawet z domu wyjsc
takie mam zawroty glowy! No i jak tu nie miec depresji tym bardziej ,ze osoba,
ktora napisala o serotoninie produkowanej w jelitach ma racje - chociaz pisala
o schizofrenii, ale czesciej zdarza sie depresja, ktora nie reaguje na zadne
leczenie antydpresyjne tzn. ani leki, ani psychoterapia nic nie pomagaja. W
belgijskim zwiazku chorych na celiakie statystyki sa przerazajace - pierwsza
przyczyna smierci sa samobojstwa. Teraz twierdza, ze przy kazdej depresji
opornej na klasyczne leczenie powinno sie robic badania czy pacjent nie ma
celiaki!!! Ja 6 lat temu spadlam ze schodow i mialam noge zlamana w kostce na
kawalki. Lekarze nie wiedzieli dlaczego nie chce sie szybko zrastac, a to juz
problemy wchlaniania witaminy D i wapnia. Teraz mam osteopenie (stadium przed
osteoporoza), ktora tez jest uwazana za powod, zeby np. szukac celiaki, jezeli
nie ma innych powodow, a tak jest u mnie, bo nie jestem w okresie klimakterium
i nie ma innych powodow, zeby miec takie braki wapnia. Po tym zlamaniu bylam 4
miesiace na wozku inwalidzkim, a potem jeszcze 2 miesiace chodzenie o kulach i
nie mialam zadnej depresji. Dopiero od 2 lat jak objawy sie nasilily nie moge z
niczym dac sobie rady. Dlatego jezeli ktos dlugo sie leczyl niech do mnie
napisze, bo moja kolezanka w Polsce to tylko jeden przypadek tak dlugiego
leczenia (biegunki zaczely jej zanikac dopiero po roku diety, a do calkowitego
wyleczenia potrzeba bylo 3 lata). Nie wiem czy to zniose, bo moje zycie i tak
juz ustalo ponad 2 lata temu, a przedtem bylo na zwolnionych obrotach przez
wiele lat. A nie jestem tzw. osoba zmeczona od urodzenia - przed choroba zawsze
mialam duzo energii, pomyslow i nawet w trudnych sytuacjach nie mialam zadnych
stanow depresyjnych. Pisze o tym tak szeroko , bo jezeli chociaz jedna osoba
bedzie mogla sie zdiagnozowac i co za tym idzie wyleczyc to bede szczesliwa, ze
moglam pomoc. W tym artykule dr. Hozyasza przeczytasz, ze mozna jeszcze zrobic
badania genetyczne na HLA - jest to jedyne badanie, ktore u mnie jest
pozytywne!!!
Temat: szukam mam z zespołem antyfosfolipidowym...
strach
Moniao1 napisala :
>> to znowu ja
widze, witam.
>> Z plucami jest teraz ok.Po drenazu nie mialam wiecej problemow
>> oprocz lekkiego dyskomfortu z powodu zrostow,
>> ktore daja sie troszke we znaki.Czuje lekki bol
>> przy kazdym glebszym oddechu, ale sie juz do tego przyzwyczailam.
>> Zdziwilabym sie, jesli pewnego dnia nic by mnie nie bolalo,
>> uznalabym to pewnie za nienaturalne
Bardziej mnie interesuje jak wyglada ogolna wydolnosc Twoich pluc. Czy po
wysilku (jakim ?) zaczyna robic Ci sie duszno ? Inaczej mowiac na ile Twoje
pluca stac ? Wiesz, ze zator tetnicy plucnej powoduje spustoszenie w plucach.
Dlatego zasada jest , ze kazdy przypadek musi byc zdiagnozowany i leczony jak
najszybciej, w ciagu godziny, najlepiej.
>> A propos: czy pulmonary function testing to tyle co spirometria?
>> W krytycznym momencie spirometrie mialam na poziomie 30%.
>> Teraz jest w porzadku, ale sprawdze tak kontrolnie za kilka dni
Nie jestem pewien jak to sie nazywa w jezyku polskim, ale chyba masz racje.
>> A co do baz medycznych, to kiedy probuje dostac na jakies polskie
>> stronki, wyswietla mi sie notka, ze zgodnie z jakims tam
>> rozporzadzeniem ministra dostep do baz maja tylko osoby zawodowo
>> zwiazane z medycyna.
>> Baz anglojezycznych niestety nie jestem jeszcze w stanie ogarnac,
>> poniewaz nie dysponuje wiedza jezykowa w tym obszarze.
>> Taki normalny angielski a i owszem...ale wyrazenia medyczne
>> po angielsku nie za bardzo sa dla mnie
>> zrozumiale
Nie mam pojecia co jest z tym zarzadzeniem ministra. Na calym swiecie wiedza
jest powszechnie dostepna, w tym i medyczna. Pewno, ze staraja sie wladze
ograniczyc dostep do informacji " jak zrobic sposobem domowym mala bombke (
zwlaszcza atomowa)" , ale reszta jest dosc dostepna.
Nie da rady z bariera jezykowa. Circa 75 % wiedzy medycznej jest publikowana w
jezyku angielskim. Zwlaszcza te publikacje, ktore nie tworza "podrecznikow " (
to znaczy opisy jakiegos dzialu medycyny wedlug stanu na 2004 rok). National
Library of Medicine w Stanach ma do dyspozycji 17 milionow "entries". DOCGUIDE
przeglada na biezaco czasopism medycznych i wszystko to co jest
wartosciowe ( w tym rowniez w sensie kryteriow EBM) jest podawane co tydzien
lub dwa do wiadomosci zainteresowanych. Ja mam zamowione otrzymywanie takiego
przegladu w dziale medycyna ogolna ( rodzinna) , bo to potrzebuje. Ginekolodzy-
poloznicy maja swoj przeglad, chirurdzy swoj itp.
Jest rowniez wersja dla niefachowcow. Lay-people. Podobnie robi MEDSCAPE,ktore
dostarcza nawet specjalna wersje dla dziennikarzy piszacych o medycynie.
Ograniczenie w Polsce dostepu do wiedzy medycznej dla nie-fachowcow (pacjentow)
ma , mysle, swoje uzasadnienie. Bo jakby sie ludziska dowiedzialy co jest
naprawde nowoczesne, to byc moze by sie niektorzy domagali od swoich lekarzy, a
nie daj boze poslow/senatorow aby rowniez to i owo bylo w Polsce dostepne.
I to grozi klopotami. Wiec lepiej jest ograniczac dostep do informacji, bo to
zawsze mozna wytlumaczyc tym , ze wladze nie chca aby ludziska zle zrozumieli
wskazowki nowoczesnej medycyny. cO jest argumentacja glupia , bo czymze roznic
sie powinni pacjenci w Polsce od takowyz w Anglii ?
Jak napiszesz na moj e-mail swoje imie, nazwisko i e-mail account (ktory chcesz
uzywac) a zalatwie Ci dostep na biezaco do zrodel hematologiczno/polozniczych
w jednym z tych portali.
>> Zgadzam sie , ze nastawienie to rzecz bardzo wazna,
>> wiec dopoki swojego nie zmienie i nie znajde nadziei,
>> nie bede sie pakowala w ciaze.
>> Kiedy nosilam Mateuszka myslalam, ze nic nie moze zagrozic tej ciazy.
>> Tak bardzo chcialam tego dziecka.Myslalam, ze moje wielkie pragnienie
>> i milosc do synka uchronia mnie przed klopotami.
>> A teraz sie boje, ze nie bedzie mi dane urodzic dzidziusia.
>> Ze bede procentem po stronie negatywnych statystyk po raz kolejny
>> Strasznie sie boje
Musze sie przyznac, ze jest mi bardzo nieprzyjemnie czytac te stwierdzenia. Jak
wiesz, moje doswiadczenie , niewielkie co prawda, jest dosc pozytywne. Ale
zdaje sobie sprawe, ze moja obserwacja jest dokonywana na zupelnie innym
materiale, w innym srodowisku "profesjonalnym". Gdzie rzeczywiscie kazda
kobieta w ciazy ma podane na tacy to co jej jest potrzebne. Nie znaczy to
oczywiscie, ze wszystkie z tego korzystaja. Ale wiedz, ze jak Eskimoska ma
klopot ze zblizajacym sie porodem to wysyla sie odrzutowiec ( a nie samolot z
silnikiem tlokowym, bo te przy minus 50 stopniach C juz nie lataja ), aby ja
przewiozl 3000 km do kliniki uniwersyteckiej.Tak jest w kanadyjskiej arktyce.
Osobiscie bym naprawde radzil przeniesienie sie do innego kraju, bo w tej
sytuacji ,w Polsce , nie jestem przekonany, ze wszystko odbedzie sie
prawidlowo. Jezeli sie myle to bede bardzo szczesliwy to uslyszec od
zainteresowanych.
Pozdrawiam
dra.
Temat: Tydzień nauki /..
Artur napisał: to musi spowodować przełom w rozumieniu medycyny - oczywiście,
koniecznie - lekarze będziecie się uczyli fizyki a znacznie mniej chemii.
Czytając kilka dni temu post Artura o leczeniu problemów neurlogicznych z głową
myślałem że oszaleję:medycyna akademicka tak się skomplikowała że zjada własny
ogon wcale nie gwarantując wyleczenia. Po prostu nowe urzadzenia lepiej
diagnozują ale są tak kosztowne że ograniczają powszechny dostęp alekarze nie
wykazując należytej staranności niweczą możliwości kosztownych urządzeń.
Medycyna oparta na akupunkturze jest zdecydowanie tańsza a w zakresie
profilaktyki i zachowania dobrego zdrowia powszechnie ucząc autostymulacji jest
praktycznie bezplatna. I taki powinien być model podstawowy czyli na poziomie
lekarza rodzinnego. Dopiero leczenie specjalistyczne,przypadki losowe
wymagałyby med.akad. i jejoprzyrządowania. Wracając do M.C. leczenie będzie
polegać podobnie jak w akupunkrurze i oddziaływaniu mentalnym na
doładowywaniu energetycznym z odrzuceniem większości leków farmakologicznych
jako szkodliwych w wyniku działań ubocznych. Takie doładowywanie będzie
polegało na zdiagnozowaniu niedoborów energetycznych w poszczególnych narządach
lub nawet komórkach i precyzyjne ich wyrównanie. Wcześniej wielokrotnie
pisałem żę MRI nawet w małym procencie nie dorównuje umiejętnosciom Pana
Marciniaka mojego znajomego, dopiero jednak synchrotron ten obecny ze swoim
wyposażeniem emitowaniaspektrum fal jest właściwym urządzeniem jednak dopiero
następne generacjeoporogramowania komputerowego będzie lepsze. pozostanie
jednak jeszcze pewien obszar umiejętności Marciniaka lepiej by nigdy nie został
opanowany przez maszyny bo to grożniejsze niż wszystkie bomby atomowe. Wg.
mojej"transmisji" wyrównywanie energetyczne Cyfrowe, mentalne i akupunkturowe
polega na tym że atomy i ich powłoki elektronowe miały odpowiednią energię by
utrzymać właściwą strukturę przestrzenną wielowarstwową dla skomplikowanych
białek. brak lub nadmiar nawet pojedyńczych elektronów na poszczególnych
powlokach może prowadzić do deformacji takiej struktury przestrzennej. Czym
białko bardziej skomplikowane następstwa deformacji mogą być grożniejsze / np.
rak/. Następuje " podkradanie"sobie przez atomy elektronów,w przypadku zjawiska
kaskadowego deformuje trwale całą cząstkę molekularną i uszkadza fynkcję
komórki. Dlatego napisałem kiedyś że ja jestem najlepszym antyoksydantem bo
potrawię swiadomie wyrównywać poziomy energetyczne. Zresztą ja juz wielokrotnie
we fragmentach zwiazanych z różnymi tematami prawieo tym wszystkim pisałem.
Dłonie mogą pełnić rolę "anten nadawczych" ponieważ Marciniak " widzi" dłońmi
oświetla wnętrze poruszając podobnie jak operator USG. Byłem na spotkaniu-
wykładzie na temat trendów w leczeniu cukrzycy, zapytałem czy w celu ochrony
przed powikłaniami narządów syszała o stymulowaniu i usprawnianiu funkcji
akupunkturą, otworzyła oczy - ale to były b. stare oczy.
Temat: szczepienia a autyzm ???!!!!!!!
el-loco napisał:
> Marrapog-zmroziło mnie to co napisałeś o swoim dziecku.Rozumiem,że możesz czuć
> się sfrustrowany,wypalony,zły,zmęczony ale czy nie jest on objęty terapią dla
> autystyków(jakąkolwiek),rehabilitacją? Czy wy jako rodzina nie uczestniczycie w
>
> terapii rodzinnej gdzie mógłbyś dać wyraz swej frustracji?Ja wprawdzie
> mam "mniejsze" problemy bo u naszej córki stwierdzono "tylko" całościowe
> zaburzenia rozwojowe z cechami autystycznymi"(autyzm wysokofunkcjonujący) i ona
>
> mówi i nawet chodzi do zwykłej szkoły (I kl)ale jako rodzina z "problemami" też
>
> jesteśmy pod opieką psychologa (córa poddana jest psychoterapii).
> Nie możesz pokazywać na zewnątrz swej złości,zniechęcenia bo mimo,że synek żyje
>
> we własnym świecie to jednak jak antena odbiera sygnały od rodziców czyli macie
>
> wpływ na niego mimo,że żyjecie obok siebie, on czuje wasz niepokój.Najwyrażniej
>
> dopadło cię "zmęczenie materiału" jak ja to nazywam-może poszukajcie pomocy u
> profesjonalisty?
> pozdr i życzę cierpliwości
Witam,
w warunkach polskich do korzystania ze służby zdrowia trzeba mieć konskie
zdrowie. Przyznam że:
1. Ile mogę unikam. Co do siebie, w gabinecie byłem ostatni raz 20 lat temu z
okazji egzaminu na prawo jazdy, nie biorę żadnych pigułek itd itd. Problemy mam
tylko z zębami ale to jest kwestia, niestety, braku pieniędzy. Wg mnie medycynie
do jakiego-takiego stanu dojrzałości brakuje wciąż ok 500 lat. Czy ktoś
dobrowolnie poszedłby ze swoim problemem do lekarza z XV wieku?
2. W ogóle medycynę postrzegam jako współczesną odmianę magii. Lekarz coś tam
mówi, coś tam zapisuje, środek przeważnie pomaga ale też przeważnie dlatego że
wiara uzdrawia. Pamiętam jak ktoś zrobił sobie eksperyment i udał sie po kolei
do 6 lekarzy ze swoja dolegliwoscia: uzyskał sześć różnych diagnoz i sześć
róznych metod leczenia, częsciowo sprzecznych ze sobą. Mam niejasne podejrzenie
że tak własnie jest niemal w każdym przypadku wizyty u lekarza.
Dodatkowo w warunkach polskich lekarze albo - jesli są uczciwi są przemęczeni i
tym samym omylni, jeśli zaś dorabiaja sobie kopertami lub prowizjami od drogich
lekarstw lepiej do nich nie chodzić.
3. Probowalem probować - niektore osrodki sa zatkane na trzy lata do przodu. W
innych przypadkach terminy wizyt mam 3 miesięczne a jak juz jest wizyta to czas
oczekiwania na korytarzu to średnio godzina podczas której żywe dziecko dostaje
wariacji a ja szału.
4. Wg mnie to nie sa żadni profesjonaliści a tylko amatorzy biorący pieniądze.
Gdyby to byli profesjonaliści ich terapia przynosiłaby efekty. Tymczasem wg
badań amerykańskich sposród dzieci zdiagnozowanych jako autystyczne i poddanych
terapii w wieku 2 lat, 92% było autystyczne w wieku 9 lat.
5. Tak jak to widzę, jedyną praktyczną terapia która przynosi rzeczywiste efekty
to coś co jest akurat zgodne ze zdrowym rozsądkiem: usuwanie rtęci z organizmu.
W konkretnych przypadkach dziecko z dnia na dzień odzyskiwało mowę i jasny umysł.
Po angielsku nazywa sie chelation i ponoć ma swoje potencjalnie groźne skutki
uboczne. Uwaga: nie biorę odpowiedzialności za radę - niech każdy sobie zbada sam.
pozdrawiam
Temat: zasady becikowe od 1/11/09 - ABSURD!!!
Pozwolę sobie wkleić tutaj post jaki napisałam na forum Listopadówki
2009
A ja się dzisiaj z nudów zagłebiłam w internet Już nie chodzi o
sam fakt, czy zaswiadczenia wymagają czy nie tylko o to że na
niektórych forach dziewczyny pisały jakie to mają problemy z
prywatnymi gabinetami i tak:
Problem: wg licznych MOPSów podstawowa opieka zdrowotna, pod którą
konieta ma być od 10 tc (a ściślej mówiąc ma mieć poswiadczenie, że
w każdym trymestrze była to jest opieka NFZ.
A pikus prawda Może sie komuś przyda jakby były problemy:
Zgodnie z ustawą z dnia 27 sierpnia 2004 r. o świadczeniach opieki
zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych (Dziennik Ustaw nr
164 z 2008 poz. 1027) -
kadry.infor.pl/akty_prawne/ubezpieczenia/ubezpieczenie_zdrowotne/DZU.
2008.164.0001027,ustawa-z-dnia-27-sierpnia-2004-r-o-
swiadczeniach-opieki-zdrowotnej-finansowanych-ze-srodkow-
publicznych.html
Podstawowa opieka zdrowotna – świadczenia zdrowotne profilaktyczne,
diagnostyczne, lecznicze, rehabilitacyjne oraz pielęgnacyjne z
zakresu medycyny ogólnej, rodzinnej i pediatrii, udzielane w ramach
ambulatoryjnej opieki zdrowotnej;
Ambulatoryjna opieka zdrowotna – udzielanie przez świadczeniodawców
świadczeń opieki zdrowotnej osobom niewymagającym leczenia w
warunkach całodobowych lub całodziennych;
i jeszcze, żeby nie było wątpliwości ...
Świadczeniodawca:
a) zakład opieki zdrowotnej wykonujący zadania określone w jego
statucie, grupową praktykę lekarską, grupową praktykę pielęgniarek
lub położnych, osobę wykonującą zawód medyczny w ramach
indywidualnej praktyki lub indywidualnej specjalistycznej praktyki
,
b) osobę fizyczną inną niż wymieniona w lit. a, która uzyskała
fachowe uprawnienia do udzielania świadczeń zdrowotnych i udziela
ich w ramach wykonywanej działalności gospodarczej,
c) państwową jednostkę budżetową, o której mowa w art. 20 ust. 1
ustawy z dnia 30 czerwca 2005 r. o finansach publicznych (Dz. U. Nr
249, poz. 2104, z późn. zm.), tworzoną i nadzorowaną przez Ministra
Obrony Narodowej, ministra właściwego do spraw wewnętrznych,
Ministra Sprawiedliwości lub Szefa Agencji Bezpieczeństwa
Wewnętrznego, posiadającą w strukturze organizacyjnej ambulatorium,
ambulatorium z izbą chorych lub lekarza podstawowej opieki
zdrowotnej,
d) podmiot realizujący czynności z zakresu zaopatrzenia w środki
pomocnicze i wyroby medyczne będące przedmiotami ortopedycznymi;
Zatem abslotunie niedoszpuszczalna jest interpretacja jakoby
podtsawowa opieka zdrowotna była opieką świadczoną przez NFZ!!!!
Normlanie chciałabym żeby nam robili problemy Z dzika satysfakcją
poszłabym do MOPS z wydrukowana ustawą i ciekawe co by
powiedzieli!!!!
Temat: Jak zostać bohaterem telenoweli?-poradnik
1) Pożyczaj pieniądze - mniej zamożnej rodzinie od razu, obcym po kilkusekundowym namyśle. Musisz tylko skoczyć do bankomatu i zaczerpnąć ze swojego bezdennego konta. Suma nie gra roli, ale powinna zaczynać się od co najmniej 1500 zł. Nigdy nie ustalaj terminu spłaty pożyczki, mów "Oddasz kiedy będziesz miał"
2) Chadzaj do eleganckich restauracji, ale nie jadaj wyszukanych potraw. Zamawiaj najwyżej szklankę wody mineralnej, lub małą kawę. I tak będziesz musiał ją zostawić (bez płacenia rachunku) kiedy dojrzysz Osobę Której Nie Chcesz Spotkać. Najlepszym rozwiązaniem jest wtedy gwałtowne i manifestacyjne opuszczenie lokalu. W mniejszych knajpkach siadaj zawsze przy wielkim oknie. Musisz przecież zauważyć na ulicy Twoją miłość z podstawówki, kłócącą się z mężem i odbiegającą od niego ze łzami w oczach. Schemat jak wyżej - nie płacisz rachunku i wybiegasz rzeczone łzy ocierać.
3) Musisz znać wszystkie numery telefonów znajomych/partnerów biznesowych/usługodawców na pamięć. Nie marnuj więc czasu na wybieranie ciągu cyfr, po prostu otwórz telefon (koniecznie "otwórz", bo dobry bohater serialu ma zawsze telefon z klapką) i dzwoń. Połączenie nastąpi w momencie przytknięcia aparatu do ucha.
4) Po domu chadzaj tylko w garniturze i eleganckich butach, jeżeli zaś jesteś kobietą obowiązkowo musi to być zestaw garsonka+szpilki.
5) Zatrudniaj pomoc domową. Musi to być koniecznie prosta kobitka, której Ty jako wielki pan/pani doktor/docent/profesor robi łaskę ofiarując zatrudnienie. W międzyczasie musisz ją posądzić o kradzież/romans, jednak po wyjaśnieniu sprawy i stwierdzeniu niewinności oskarżonej strony Twoja pomoc domowa i tak nie będzie miała do Ciebie żadnej pretensji.
6) Musisz, po prostu musisz mieć jakiś tytuł naukowy. Najlepiej jeśli jesteś związany z medycyną, ale bez tytułu doktora nauk medycznych nawet nie próbuj zostać bohaterem jakiegoś serialu.
7) Popadaj w alkoholizm, ale broń Boże Ci się stoczyć. Pij w ukryciu i wieczorami, a jeśli jesteś kobietą płacz przy tym. Dużo. Bardzo dużo. Nawet nie myśl o zostaniu zapijaczonym elementem, leżącym na ulicy. Do wprowadzania się w stan nieważkości zakładaj najlepszy garnitur. W trakcie ciągów normalnie pracuj, dbaj o mieszkanie. Alkoholizm to ma być Twoje hobby "po godzinach". Kiedy ktoś zauważy Twój problem (o zauważaniu problemów w punkcie 8) odmawiaj kontaktu z AA, Al-Anon itp. Oparciem będzie rodzina, która tabunem pospieszy, aby Ci pomóc.
8) Bądź skanerem ludzkich problemów. Na początku może to być trudne, ale po jakimś czasie wystarczy, że spojrzysz w oczy obcej osobie i powiesz "Coś nie tak? Aaach, już wiem: nie masz pieniędzy, zdechł Ci chomik, zdradza Cię żona, a jutro spali Ci się dom! Jak mogę Ci pomóc?" Kiedy ktoś do Ciebie dzwoni wszelkie problemy wyczytuj w tonie głosu, bo Twój rozmówca "brzmi dziwnie".
9) Miej w rodzinie samych specjalistów - lekarza, prawnika, złotą rączkę. Oczywiście polecaj go wszystkim znajomym, wcześniej umawiając się, że od wskazanej osoby za usługę nie weźmie ani grosza. Sam śmiało możesz wpadać we wszelkie choroby (od kataru po nowotwory), kłopoty prawne (od mandatu po zbrodnie wojenne i handel żywym towarem) Wuj XX zawsze pomoże i przywróci Cię do świata żywych lub wyciągnie z więzienia w Meksyku. Twój dom również może "czuć się bezpieczny" - rodzinna złota rączka wymieni żarówkę i odbuduje go po eksplozji atomowej w pobliżu.
10) W końcu Twoje szczęśliwe życie dobiegnie końca. Musisz zejść tak, aby Wuj XX nie był w stanie Ci pomóc. Wyjedź więc do USA i tam zakończ życie z powodu marsjańskiego zapalenia mózgu, bądź udławienia się oliwką. Możesz też zginąć w katastrofie lotniczej, ale z tym zamiarem się nie anonsuj zbytnio, bo zawsze w Twojej rodzinie znajdzie się jakiś pilot, który pomoże Ci wylądować na jednym silniku (bez reszty maszyny) w centrum Warszawy. Samobójstwa nie popełniaj nigdy! To passe :)
Temat: Warto dać się pokroić?
Cesarskie cięcie to ostateczność!!!
Nie raz, nie dwa wypowiadałam się na ten temat jako "ofiara"
cesarskiego cięcia. W moim przypadku nie było wyboru z mojej strony,
nie miałam nic do powiedzenia, ale też nie mogłam się przecież
wtrącać w kompetencje lekarzy. Pierwsze dziecko kazali mi urodzić
normalnie, bo miało, jak na dzisiejsze warunki, dość niską wagę
urodzeniową - 2800 kg. Niestety, w międzyczasie wystąpiły
komplikacje związane z rozwijającym się ropniem, który zagrażał
całemu przedsięwzięciu naturalnego porodu i decyzję co do operacji
podjęli lekarze za mnie, a ja tylko podpisałam stosowny papierek
jako przypieczętowanie ich woli. Dobro dziecka przede wszystkim, ono
nie jest winne, że wyszło tak, a nie inaczej. Widziałam pacjentki,
które kłóciły się z lekarzami, że one wiedzą lepiej, bo czytały,
widziały, radziły się etc. Niech zatem taka urodzi w przydomowym
ogródku, skoro czuje się autorytetem w medycynie. Strata czasu na
taką dyskusję. Drugie dziecko było ułożone w tak dziwny sposób, że
nie było mowy o normalnym przebiegu porodu. Dwukrotnie ubolewałam
nad tym, że poddano mnie operacji. Po pierwsze - nie miałam wpływu
na przebieg porodu. Byłam sama na stole operacyjnym, jak kawał
mięsa, a wokół obcy ludzie, mąż za drzwiami, nici z porodu
rodzinnego. Rozcięto mnie, jak wieloryba, pozszywano, a wcześniej
unieruchomiono zastrzykiem "w kręgosłup". Uczucie braku władzy w
nogach, w ogóle, od pasa w dół, to najgorsze, co mogło mnie do tej
pory spotkać, ból to jednak jakaś informacja, a brak jakichkolwiek
odczuć to koszmar! A kiedy już znieczulenie puszcza, zaczyna
się "odrabianie zaległości", ból, który normalnie dotyka kobietę
rodzącą naturalnie przez kilka-kilkanaście godzin, kumuluje się i z
przyspieszeniem (bo też i z opóźnieniem) pojawia się po ustaniu
środków użytych podczas zabiegu. Dla mnie, za pierwszym i drugim
razem, to były dwa dni koszmaru, nie mogłam głębiej odetchnąć, nie
daj Boże kichnąć, jeden ruch wykonywałam przez długie minuty,
podczas gdy kobiety po porodach naturalnych były w dobrej formie.
Leżenie na sali pooperacyjnej przez dobę (minimum to 12 godzin)
powoduje potem problemy z błędnikiem, ciężko utrzymać się w pionie.
Do tego dochodzi ścisła dieta, bo podczas operacji podrażniono ważne
organy rozpruwając ciężarną, żeby wydobyć z niej dziecko. Dwa dni
byłam o wodzie, potem dostałam kleik i zupkę marchwiankę, bóle
żołądka męczyły mnie jeszcze przez miesiąc po porodzie, jak tylko
zjadłam coś poza sucharkiem albo napiłam się soku, a nie herbatki
koperkowej. Szef pooperacyjny okresowo powiększa mi się, swędzi,
wygląda jak powróz, boli. Rozumiem, że nacięcie krocza jest równie
upierdliwe, że skutki są także przykre, dlatego jest teraz akcja
przeciwko rutynie w tej kwestii. Wszystko powinno mieć umiar i każda
czynność chirurgiczna wymaga przemyślenia "za" i "przeciw". Jednak
nie mogę zrozumieć traktowania cesarki z taką bezmyślnością, jak to
robią niektóre kobiety, którym po prostu brakuje wyobraźni i wiedzy
na ten temat. To nie jest lifting twarzy. To poważny zabieg, a bólu
i tak się nie uniknie. Leki przeciwbólowe też nie mogą być stosowane
bez ograniczeń, a każdy inaczej reaguje na ból. Dzieci urodzone
przez cesarskie cięcie nie łapią naturalnie pierwszego oddechu i
mogą mieć potem problemy, ja stosowałam z tego powodu materacyki-
monitory. I najważniejsze - nie byłam z dziećmi od ich pierwszych
chwil, bo zostałam ZOPEROWANA, a noworodki były mi pokazane na
chwilę i od razu zabrane na oddział dla nich przeznaczony, a z
powodu mojego unieruchomienia karmione sztucznie i obsługiwane przez
pielęgniarki, bez tej całej romantyczno-rodzinnej otoczki z karmiącą
od pierwszych chwil matką, wspólnym pobytem na sali etc. Przez dobę
dzieci leżały same w łóżeczkach, a to podobno niezdrowe i
stresujące. Nie mogłam podziękować położnej, bo jej nie było przy
mnie, był chirug, anestezjolog, cały zespół operacyjny, a nie miły
personel zachęcający do parcia i worek sako, pastelowe barwy etc.
Dlatego nie rozumiem kobiet, które chcą tego świadomie i jeszcze
dopłacają, żeby tylko zaliczyć skalpel.
Temat: Cesarskie cięcie - podstawa prawna??!!! Gdzie
Hej,
czytam juz kilka dni ta dyskusje i jakos nie pisalam nic, no ale moze napisze kilka slow.
Ciezko powiedziec znowu co lepsze, mysle, ze tez reguly nie ma za bardzo. Lekarz patrzy sie z punktu medycznego, a pacjentka z punktu pacjenta.
Mysle tez, ze lekarz plci meskiej patrzy z meskiego punktu widzenia, a kobieta z zenskiego punktu widzenia i tutaj tez sa jeszcze z tego tytulu jakies roznice w pogladzie.
Mysle, ze kazdy przypadek jest inny i ze tak jak pisze zzz, ze ona np. po cc szybciej do siebie dochodzila niz po normalnym porodzie.
Osobiscie znam kilka przypadkow porodow przez cc ze wskazan medycznych i zadna z tych kobiet nie ma zadnych koszmarnych przezyc zwiazanych z porodema ani nie ma u nich zadnych skutkow poporodowych typu nietrzymanie moczu np. Goilo sie krocej lub dluzej, ale wzglednie szybko do siebie dochodzily, ok. tygodnia, tak jak po normlanej opercaji.
Znam przypadki kobiet rodzacych naturalnie, nawet przy znieczuleniu czy innych dogodnosciach obecnej medycyny i niestety nie wspominaja tego najlepiej, choc sa i takie co wspominaja "normalnie".
Te , ktore nie wspominaja najlepiej, to ze wzgledu najczesciej na psychike,ktora zostala naderszona w jakos pososb w trakcie porodu z tytulu zlego zachowania personelu czy tez po porodzie na skutek pekniec, problemow z nietrzymaniem moczu czy innych powiklan porodow naturalnych.
Doki tutaj pisze, ze nietrzymanie moczu np. nie jest zalezne od tego czy rodzi sie przez cc czy naturalnie. Z tego co czytam i jak zyje, to nie spotkalam jeszcze ani nie slyszlama o kobiecie, ktora by miala tego typu problem po cc.
Poza tym poszukalam nieco w necie i niestety , ale wszedzie pisza, ze u mlodych kobiet "niewątpliwie jedną z przyczyn nietrzymania moczu jest mechaniczne uszkodzenie mięśni przepony moczowo-płciowej. Najczęściej dochodzi do niego w trakcie porodu. Fakt ten jest dowodem na to, że nawet młoda kobieta może mieć problemy z tym schorzeniem. Duży wpływ ma także ilość przebytych przez kobietę porodów siłami natury. Każdy poród bowiem niesie ze sobą ryzyko coraz większego osłabienia mięśni przepony."
www.forumginekologiczne.pl/md.php?name=mtxt&file=article&sid=123
Nie bede przytaczac tysiaca innych stron , na ktorych jest napisane dokladnie to samo, wiec tutaj mimo, iz lekarzem nie jestem, to smiem twierdzic, ze porod naturalny niesie ze soba mozliwosc tego typu dolegliwosci na przyszlosc, natomiast cc akurat je zmniejsza, o ile nie niweluje.
Moja uwaga jeszcze jest taka, ze nawet jezli kobieta boi sie porodu naturalnego nie ze wzgledu na bol,tylko ze wzgledow "estetycznych "potem, bo nawet zakladajac , ze bol po cc jest wiekszy, choc mysle, ze to tez roznie bywa, to poza tym bolem , o ktorym pisze Doki, liczy sie jeszcze psychika i na to Doki raczej uwagi nie zwraca duzej, a wlascie zadnej.Tutaj Doki traktuje pacjenta instrumentanie i moze bierze sie to stad, ze kazdego dnia jako lekarz wykonuje zabiegi mechanicznie, tasmowo i byc moze to normalne zjawisko w zawodzie lekarza, ktory pracuje na salach operacyjnych,ze sie "umechanicznia".
Mnie sie osobiscie nie podoba podejscie typu, co to za matka, ktora stawia swoje potrzeby nad potrzeby dziecka.Czy rzeczywiscie tak jest?
Czy to cc jest az tak niebezpieczne w dzisiejszych czasach?
Od matki sie wymaga stalowych nerwow i tego, aby zniosla wszytko co jej los przyniesie, bo taka jej rola i nie jest wazne jak ona sie z tym bedzie czula, nie sa wazne jej uczucia i to co ona czuje lub bedzie czula.
Czy matka, ktora w skutek porodu nabawi sie np. depresji , nerwicy albo w nia popadnie, bo bedzie miala problemy w przyszlosci np. w sferze zycia intymnego, co za tym idzie rodzinnego,w sferze zycia towarzystkiego, a wlasciwie to w kazdej mozliwej sferze, bedzie mogla byc matka w pelni? i bedzie dobrze ta role spelniac?
Doki patrzy "tu i teraz", a "potem" juz go nie interesuje i uwazam, ze to nie jest dobre.
Nie uwazam, aby dobre bylo wykonywanie cc jak leci, kto sobie zazyczy, ale mysle, ze czasem z jakis wzgledow psychicznych powinno byc wykonywane mimo braku konkretnych wskazan "medycznych- fizycznych", bo tylko o takich tutaj sie mowi, o psychice sie nie wspomnia, a to ze wzgledu na nia przeciez kobiety chca cc i mysle, ze czasem warto zwrocic uwage, czy to cc rzeczywiscie by nie bylo patrzac dlugoterimowo lepsze niz porod naturalny.
POzdr.
Strona 2 z 3 • Wyszukiwarka znalazła 124 wypowiedzi • 1, 2, 3