Czytasz wypowiedzi wyszukane dla słów: prewodnik turystyczny





Temat: argentyna/chile
wiksadyba1 napisał:

> Czegoś bezpośrednio już w górach, żeby je przynajmniej trochę bardziej z
bliska pooglądać , i może, jak się da, podejść kawałek

OK. Mysle ze zupelnie odpowiadac bedzie Twoim oczekiwaniom Las Cuevas, tuz
przed granica, skad mozna zrobic wiele ciekawych jedniodniowych wycieczek.
Albo - jeszcze blizej serca gor - Puente del Inca, gdzie znajduja sie gorace
zrodla i ruiny starego luksusowego hotelu, ale takze sympatyczny hostal.

> > > 3. Co z pogłoskami, że po kryzysie rozpanoszyła się przestępczość w
> BsAs?
> Tzn. właśnie - czy unikać w ogóle taryf, czy, co czytałem w przewodniku,
> korzystać tylko z tych, które należą do jakiejś korporacji i mają podane jej
> logo+ numer telefonu (czyli w sumie podobnie jak np. w Warszawie)

W miescie, w ciagu dnia, korzystac mozesz z dowolnej taksowki. Nigdy nie mialem
zadnych zlych doswiadczen - zawsze sie pytam przed wejsciem o orientacyjna
cene, co pozwala uniknac wszelkich nieporozumien. Na lotnisku jest natomiast
mafia i nie tylko zdarza sie ze wala ceny z kosmosu, ale tez - na trasie do
miasta - bywaja upozorowane "napady" podczas ktorych pozbawia sie turystow ze
wszystkiego... Zreszta nie ma sensu korzystac z taksowek - kompania Manuel
Tienda Leon - oferuje bardzo dogodne i tanie przewozy do centrum swoimi
autobusami.

> Na szczęście nie jestem chyba aż takim przygłupem Może dlatego nigdzie mnie
> jeszcze za granicą nie oj.ebali Natomiast zarezerwowałem hotel w Recolecie,
> można znaleźć coś taniej w San Telmo albo koło Constitution, ale słyszałem,
że w obu tych dzielnicach jest też dość nieprzyjemnie późno w nocy...

Constitucion moze rzeczywiscie. San Telmo jest natomiast moja ulubiona
dzielnica. Takze w nocy...






Temat: Tak nas widzą
Tak nas widzą
Wkrótce na polskie przejścia graniczne trafi przewodnik dla zagranicznych kierowców, który będzie doradzał, jak poruszać się po Polsce. Licząca 32 strony broszura jest już dostępna na stronach internetowych Krajowej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego (KBRDR) w czterech wersjach: angielskiej, niemieckiej, rosyjskiej i polskiej.

Broszura objaśnia m.in. znaczenie niektórych polskich znaków drogowych czy symboli poszczególnych rodzajów paliw sprzedawanych na polskich stacjach benzynowych. Zawiera także tabelę opłat za autostrady oraz mapkę z zaznaczonymi przejściami granicznymi.

Informator przedstawia także podstawowe wiadomości o polskich pieniądzach, kantorach wymiany walut, bankach i bankomatach oraz akceptowanych kartach kredytowych. Wymienia, jakie trzeba mieć dokumenty przy przekraczaniu granicy, które towary można przewozić bez cła, kiedy można ubiegać się o zwrot podatku VAT itd.

Przestrzega także, że nie należy zostawiać w samochodzie na widocznym miejscu wartościowych przedmiotów.

Jest też rozdział, w którym autorzy przestrzegają przed kierowcami jeżdżącymi z nadmierną szybkością, a także blokującymi drogi ciągnikami i maszynami rolniczymi. Informator przestrzega też przed pieszymi i rowerzystami, którzy zapominają o światłach odblaskowych, a także przed porannymi i wieczornymi mgłami.

Informator zawiera również spis najważniejszych telefonów: służb ratowniczych i porządkowych, centrów informacji turystycznej, ambasad i konsulatów.

motoryzacja.interia.pl/news?inf=589466
Cóż, wszyscy jako kierowcy zasłużyliśmy na takie potraktowanie... To jest kara zbiorowa za paru czubków, ale dopóki ci "wściekli" sami się nie wyeliminują, będzie jak jest.
Czytałem ten informator - w sumie niezłe resume również dla polskich kierowców:
www.krbrd.gov.pl/download/pdf/witamy_w_pl/pl2004s.pdf
I nawet wcale nie wypada to tak strasznie, choć parę uwa jednak brzmi jak z książki SF :)






Temat: Gdzie się wybrać z dzieciakami gdy piękna pogoda?
Nad wode to dobrze pojechac na podzaganskie Gryzyce (mozna rowerem przez las -
poligon jadac przez Olszyniec ale trasa raczej dla miejscowych) a samochodem -
dojezdzasz do Zagania za koszarami i wiaduktem kolejowym skrecasz przed mostem
nad Czerna w lewo. Albo mozesz skrecic za mostem i za Nadlesnictwem. Pozniej ul.
Mynarska skrecasz w lewo na ul. Boleslawa Chrobrego, przejezdzasz pod nowy
obwodnicowy wiadukt (wszedzie domki jednorodzinne) i teraz prosta droga jakies
1, 5 km (poznasz, ze dobrze trafilas po dziesiatkach ludzi idacych "do" i "z").
Docierasz w koncu do dwoch glinianek - jedna duza a druga znacznie wieksza -
miejsce poznasz po tysiacach ludzi i wielkiej gorze czysciutkiego piasku - mozna
sie poczuc zupelnie jak nad morzem, zreszta w powietrzu unosi sie zapach
grilowania i waty cukrowej :-)))
Mozna tez pojechac do Drozdowa obok zjazdu na "autostarade", ale nie wiem jak
tam z czystoscia wody, dawno nie bylem.
No a juz Zielony Las to obowiazkowe miejsce spedzania czasu gdy piekna pogoda -
w Salonie Wystaw Artystycznych przy ul. Boleslawa Chrobrego (deptak) lub w
biurze turystycznym przy Rynku kupisz zarowno mape jak przewodnik po tym
cudownym miejscu. Zbliza sie 30 lat jak mieszkam w Zarach a ja wciaz odnajduje w
tym miejscu nowe, wspaniale miejsca, zreszta wraz ze zmianami por roku Zielony
Las zmienia sie i zawsze warto wybrac sie tam na spacer.
Dobrze wybarac sie do zaganskiego parku przy palacu ale ja preferuje to miejsce
mrozna zima, bo latem trafiaja sie dosc liczne grupki pijanej mlodziezy a i
dilerzy sie trafia.
No a o Barbarze i Morskim Oku to juz Ci Lasica opowiedzal to tez bardzo
sympatyczne miejsca a miedzy innymi dlatego przestal istniec basen Kunicach, bo
ludzie woleli chodzic albo na Sine albo na Morskie Oko za darmo.

p.s.
Na Gryzyce jest jeszcze inna droga ale nie bede Ci mieszal w glowie.




Temat: Inca trail
quarol napisał:

> Proponuje Ci zastanowic sie nad alternatywa Inca Trail.

No wlasnie, tym bardziej, ze alternatyw jest wiele. Jest np. nastepujaca
wycieczka ekonomiczna (nie trzeba przewodnika, ale hiszpanski sie przyda).

Najpierw do Santa Teresy pozniej do Elektrowni wodnej. Z elektowni torami do
Aguas Calientes.

Rano mozna wstac przed piata (latarka sie przyda, najlepiej czolowka) i
piechota dojsc na MP o 6 (otwarcie bramy). W ten sposob mozna sie troche
porozkoszowac prawie pustymi ruinami, zanim dojada pierwsze autobusy. Z Machu
Picchu jest sporo szlakow np. na Huayana Picchu, wiec dzien mozna spedzic na
lazeniu. Mozna zostac w Aguas jeszcze jeden dzien i wybrac sie na jeszcze jedna
gore w okolicy (nie pamietam nazwy) z ktorej fajnie widac MP.

Wracac mozna ta sama droga lub torami do Ollantaytombo (czy jakos tak).
Czesciowo (lub prawie cala) droge przez Santa Terese mozna zrobic autobusem lub
mikro. Mozna wiec troche na piechote a troche pojezdzic. Np. z Santa Teresy do
Santa Marii jezdzi mikro. Jest to fajna przjezdzka, bo mozna poprosic i jechac
na dachu. Widoki po drodze sa bardzo przyjemne. Z Santa Marii do Cusco jezdza
autobusy. Z dodatkowych atrakcji to Santa Teresa ma darmowe gorace zrodla, mozna
w niej przenocowac za bodajze 3 czy 4 zlote i zjesc calkiem pozadny posilek za
podobna cene. Ruin wprawdzie po dzodze za bardzo nie ma, ale jest np. przeprawa
na wozku zawieszonym na linie czy dzieci ktore chca bys nimi pokrecil kolka.

ps. Moglem cos popieprzyc i poprzestawic nazwy. W Cusco trzeba sie popytac. Ja
nie bylem na Inka Trail, wiec nie wiem co stracilem. Ala ta wycieczka mi sie
dosc podobala i polecam. Tym bardziej, ze bylem poludniowoamerykanskim latem,
wiec prawie nie bylo turystow.



Temat: Miasta marzeń. Praga - bambini di Žižkov
i po co ta reklama?
kiedy czytam tego typu artykuly to zastanawiam sie czy jest sens w
ogole cos takiego pisac. bo prosze zwrocic uwage - autor w stosunku
do najpopularniejszych aktualnie miejsc w pradze uzywa okreslenia
disneyland co w domysle sugeruje pewna rezerwe co do poziomu
umownego wspolczynnika walory miejsca / liczba odwiedzajacych. a
publikowanie tego typu zachet prowadzi w okreslonej perspektywie
czasowej do takiego zdinsneylandowania miejsca. to taki troche
paradoks, im bardziej godne uwagi miejsce tym szybciej stada
turystow zadeptaja je na amen. ostanie sie jeno kurz a wszedbylska
szarancza wyposazona w swoje tułacze plecaczki / przypiete do dloni
kamery / grube portfele* znajdzie sobie nowe, modne pola wypasu.
lata dziewiecdziesiate ubieglego wieku to byl ten czas kiedy
zaczelismy jezdzic do pragi, w grupie przyjaciol kiedy tylko udalo
sie wygenerowac troche wolnej gotowki. mysle ze w owych czasach
pradze daleko bylo do disneylandu, o ktorym pisze autor. bardzo
szybko jednak praga rzeczywiscie stala sie modna a liczba gosci i
rezydnentow-internacjonalow przyrastala w tempie wrecz
geometrycznym. wszytko dzieki jej urodzie, reklamie i rodzacej sie
famie, ze w pradze trzeba bywac. jak odkrylismy zizkov? w sposob
zupelnie naturalny - zaczynalismy poznawac miasto od centrum i
schodzilismy coraz dalej od utartych szlakow. i przyznam, ze
zaglebianie sie w zwykla prage bylo niesamowita frajda. dlatego,
moim zdaniem, zamiast pisac tego typu rekomendacje lepiej jest
pozostawic mozliwosc odnalezienia takich miejsc - ci ktorzy chca
poznac dane miejsce i tak je odnajda ku swojej satysfakcji a ci
ktorzy miasta zaliczaja z przewodnikiem w reku (na zasadzie tez tam
bylem) nie musza tam byc. szkoda przez takie miejsca przepuszczac
tabuny turystow. eh.

* niepotrzebne skreslic



Temat: Monopol przewodników odstrasza
Monopol przewodników odstrasza
W PTTK, PTT, ZHP i innych organizacjach są pasjonaci, którzy chcą i potrafią
czasami zorganizować i poprowadzić grupę turystyczną społecznie
(nieodpłatnie). Chcą pokazać, że jakieś stare fortyfikacje czy ruiny za
płotem nie są bezwartościową kupą cegieł, że mają swoją historię za którą
kryją się ludzie, wydarzenia... tylko że...
KODEKS WYKROCZEŃ art. 60(1):"§ 4. Kto:
1) wykonuje bez wymaganych uprawnień zadania przewodnika turystycznego (...)
- podlega karze ograniczenia wolności albo grzywny."

Dzięki nowej ustawie doszło do tego, iż wiele atrakcyjnych turystycznie
obszarów, m.in. niektóre miasta i góry zaczyna opanowywać "kartel"
przewodników, którego działania mają cechy monopolistyczne.

Też należę do grona osób, które nie lubią wędrować samotnie, a w większych
grupach. Kiedyś organizowałem grupy wycieczkowe, korzystając z położonych w
Sudetach schronisk PTTK-owskich, młodzieżowych i innych obiektów
turystycznych. Takich jak ja pasjonatów było więcej. Nadal byśmy to robili,
gdyby nie fakt, że w polskich górach od jakiegoś czasu stało się to
właśnie... nielegalne.

W biegłym roku jeden z moich kolegów klubowych, posiadający zresztą
uprawnienia przodownika turystyki górskiej PTTK, w trakcie prowadzenia przez
niego obozu wędrownego został zaczepiony na szlaku przez jakiegoś ważniaka,
który zaczął mu cytować przepisy i straszył karą administracyjną. Człowiek
ten zupełnie go skompromitował w obecności prowadzonej przez tego kolegę
grupy turystycznej (znam sprawę z jego relacji). Chodzi również o okryte
niechlubną sławą przepisy związane ustawą o turystyce mówiące, że wycieczki
piesze w górach mogą prowadzić tylko przewodnicy górscy (zawodowi).

W moim regionie działalność górska od lat opiera się wyłącznie na społecznych
inicjatywach, a nie na przewodnikach. Istnieje kilka prężnie działających
klubów górskich, w tym Wielkopolski Klub Przodowników Turystyki Górskiej. Te
kluby, z których najstarszym jest Klub Górski "Grań" przy O/Poznańskim PTTK,
od lat zrzeszają i szkolą przodowników turystyki górskiej (nie przewodników
zawodowych). To one przez całe lata organizowały wycieczki w góry i
korzystały tam z bazy noclegowej, gastronomii itp., DAJĄC MIESZKAŃCOM
REGIONÓW GÓRSKICH ZARABIAĆ NA TURYSTYCE. CZY TO BYŁO ZŁE? Teraz jeździmy do
Czech, gdzie tysiące turystów spaceruje spokojnie samotnie i w grupach, jak
się komu podoba, i nikt się nikogo nie czepia.

U nas prowadząc grupę kolegów np. z Bielska na Szyndzielnię i Klimczok czy na
Skrzyczne zwykły człowiek naraża się na zaczepki i interwencje ze
strony "licencjonowanych" przewodników, strażników i różnej maści urzędników,
iż czyni to nielegalnie....

Zero wolności, stajemy się państwem policyjnym, gdzie wszystko chce regulować
Najwyższa Władza w imieniu własnym i kolesi.

W rzeczywistości takie interwencje i przepisy, na które owi "rzecznicy
interesu" się powołują, są pogwałceniem zagwarantowanych konstytucyjnie
wolności i praw osobistych człowieka i obywatela Rzeczpospolitej Polskiej.

Jeżeli ja jakiejś grupie swoich przyjaciół pokażę widok z Szyndzielni na
okolice Bielska, opowiem np. o historii Zaolzia czy o Starym Bielsku, to
upowszechniam społecznie informacje krajoznawcze. Konstytucja RP jest prawem
najwyższym i nikt, żadna "cenzura" nie może mi tego (teoretycznie) zabronić.
Art.54 Konstytucji RP stanowi: "Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich
poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji.(...) Cenzura
prewencyjna środków społecznego przekazu (...) SĄ ZAKAZANE."

Niestety, u nas ustanowiono szereg norm prawnych całkowicie sprzecznych z
Konstytucją i zadeklarowanym przez Polskę poszanowaniem praw człowieka. Jak
napisał mi jeden z moich znajomych: "łaska boska i głupota ludzka (w tym
przypadku naszych prawodawców) są nieskończone".

Z poważaniem

Lech

www.kspttk.prv.pl



Temat: Świat według Citibanku
Świat według Citibanku
Witajcie. Mam od kilku lat kartę Citi Visa. W zeszłym roku właścicielom
takich kart bank zaproponował za darmo (na rok za darmo) karty Mastercard a
limitem=1/2 limitu na Visa. W dwa miesiące potem wymieniałam kartę Visa na
Visa BP, czyli wypełniałam nowy wniosek z wszystkimi danymi. Ale do rzeczy.
Karty Master niemal nie używałam (mam inne). Użyłam jej do zarezerwowania
hotelu w Nowym Jorku (w styczniu), przez Internet. Ta transakcja nie
wzbudziła zainteresowania ani podejrzliwości Citi. Kilka dni temu znowu
użyłam mojej karty: za całe 45 złotych nabyłam przewodnik turystyczny w
księgarni internetowej. Dzisiaj chciałam zapłacić tą kartą równie
wstrząsającą sumę 65 zł, nie w Internecie. Na terminalu pokazał się
sprzedawczyni napis, żeby skontaktowała się z Polcardem (zresztą, przez 10
minut nikt nie odbierał i zniechęciła się). Zadzwoniłam z komórki do Citi
(koszt rozmowy zapewne odpowiada minimum dwumiesięcznej obsłudze karty). I co
się okazało. Moja 45-złotowa transakcja została wychwycona przez SYSTEM jako
nietypowa (jak mówić o typowości, skoro tej karty w zasadzie nie używam?).
Próbowano się ze mną skontaktować (przy użyciu numeru komórki sprzed dwóch
lat, bo okazuje się, że "kartoteka MasterCard" jest oddzielna od Visa,
chociaż mam kartę MC za tę cenę tylko dlatego, że mam Visę!). Na numer
telefonu domowego nie nagrano mi żadnej informacji (podobno nie wolno! Bo
podobno mogłam się wyprowadzić. Czyli w odniesieniu do komórki uważa się, że
skoro nie zgłosiłam zmiany, to mam tę samą, ale chociaż nie zgłaszałam zmiany
adresu ani tel. stacjonarnego, bank podejrzewa, że te dane się zmieniły).
Listu podobno także do mnie nie wysłano. Co zrobił bank? Zablokował mi kartę.
Pani z infolinii, przemawiająca do mnie tonem karcącej nauczycielki,
odblokowała mi ją, po przepytaniu mnie z historii mojego zatrudnienia (miała
nieaktualne dane, bo nikt nie aktualizuje danych dla MC zgodnie z
aktualizacją dla Visa) i historii działań na rachunku karty (typu czy miałam
karty dodatkowe). Wniosek: nigdy nie wiesz, która transakcja wyda się Citi
podejrzana. Nikt Cię o tym nie zawiadomi skutecznie. Najlepszy ubaw mieliby
zapewne, gdyby klient dostał odmowę transakcji przebywając za granicą, na
przykład tylko z kartą ich banku. Na samo połączenie telefoniczne wydałby
majątek. I za ten SYSTEM płaci się 6 zł 50 gr oprócz opłaty za kartę. Inne
banki nie pobierają dodatkowych opłat za ochronę transakcji. Poza tym, skąd
zainteresowanie banku transakcjami za 45 i 65 zł, skoro do 100 zł jest mój
udział własny? I ilu znacie złodziei kart, którzy wykorzystują skradzioną
kartę do kupienia sobie za 50 zł książki przez Internet z dostawą do domu...



Temat: Dlaczego mniej turystów w Beskidach?
Dlaczego mniej turystów w Beskidach?
Tekstem tym chcę po raz kolejny (z uzasadnionym uporem) sprowokować dyskusję
na temat możliwości wyeliminowania z naszego życia choćby części, najbardziej
realnych zagrożeń dla turystyki kwalifikowanej a zwłaszcza młodzieżowej w
polskich górach, związanych z wprowadzaniem monopolów przewodnickich.

Histeryczna reakcja niektórych moich adwersarzy na moje posty (zablokowanie
strony, usuwanie niewygodnych głosów w dyskusji na Forum PTTK, okresowe
blokowanie dostępu itp.) świadczy o powadze problemu. Dlaczego? Wiadomo. Być
może właśnie teraz ich klienci zastanawiają się nad sensem wydania własnych
pieniędzy na wynajęcie i opłacenie przewodnika; czy nie lepiej pojechać nad
morze i poleżeć sobie na piasku albo na Mazury i popłynąć kajakiem szlakami
wodnymi wzdłuż rzek i jezior (tam nikt nie wymaga zatrudnienia przewodnika,
choć wypadków śmiertelnych - utonięć jest bez porównania więcej niż wypadków
w górach)? Związane jest to z nieoczekiwaną (dla mnie) prawidłowością
socjologiczną. Otóż dla większości Polaków, niezależnie od zajmowanego przez
nich miejsca w hierarchii społecznej, góry kojarzą się niemal wyłącznie z
Tatrami. Dotyczy to w równym stopniu elit umysłowych (twórców, dziennikarzy,
lekarzy itp.), jak i zwalnianych grupowo pracowników PGR, hut i kopalni.
Niemal nikt nie widzi też nic niewłaściwego w nadawaniu przez media programów
o górach pokazujących niemal wyłącznie Tatry i straszących ludzi zatłoczonymi
szlakami i niebezpieczeństwami odnoszącymi się w tym kontekście do wszystkich
polskich gór.

Zainteresowanie społeczeństwa w większości nizinnego kraju, jakim jest
Polska, sprowadza się najczęściej do sensacji, a więc do relacji z wypadków w
górach lub widowiskowych programów o wyprawach wysokogórskich. Początek tego
roku dał kolejną sensacyjną pożywkę dla dziennikarskich hien: w lawinie w
Karkonoszach ginie ratownik, pod Rysami traci życie grupa młodych ludzi,
zimowa wyprawa na K2 wycofuje się tuż spod szczytu... To wszystko jest
perfidnie wykorzystywane przez wąską grupę ludzi - urzędników państwowych
powiązanych ze środowiskami przewodnickimi - jako argument przemawiający za
wprowadzeniem kolejnych restrykcyjnych zarządzeń i monopolistycznych
przepisów dławiących tanią turystykę młodzieżową, nakazujących organizatorom
wycieczek wynajmowanie do ich obsługi zawodowych przewodników, bo tylko to
może zagwarantować - ich zdaniem - bezpieczeństwo i pozwoli zapobiec wypadkom.

Nie będę tu ukrywał, że jestem przekonany, iż kierunek w jakim zmierzają nasi
decydenci w kwestii uregulowania organizacji ruchu turystycznego w polskich
górach dławi społeczne inicjatywy i skłania potencjalnych społecznych
organizatorów wycieczek do rezygnacji z organizacji imprez górskich. Te
przepisy jednocześnie uderzają w szalenie pozytywny model pracy wychowawczej
z młodzieżą, który sprawdzał się przez dziesiątki lat. I to jest zasadnicza
różnica między dawnymi a obecnymi laty. Nie dziwmy się więc, że niektóre
tradycyjne ścieżki i górskie polany powoli zarastają, a schroniska straszą
pustkami. Czy nie warto do nich powrócić?

Tylko niewielka grupa osób kojarzy opisane wyżej zjawisko z działalnością
oszustów medialnych i rozumie związane z tym zagrożenia dla ruchu
turystycznego w naszych górach. Wystarczy przypomnieć dowcip, który do
niedawna co tydzień serwowała nam TV, czyli tzw. energetyzowanie wody
mineralnej przez pana Nowaka.

Logika wskazuje, że spośród dwóch diametralnie różnych sposobów zapobiegania
niebezpieczeństwom w górach (np. zamykanie odcinków niebezpiecznych szlaków
albo chodzenie po tych szlakach z wynajętym przewodnikiem zawodowym) tylko
jeden sposób może być naprawdę skuteczny, jeśli turyści się do niego
zastosują. Drugi jest błędem lub oszustwem (zarówno w Polsce jak i w innych
górach zdarzają się wypadki wycieczek z przewodnikami). Ale jakże łatwo
logikę można obejść lub zlekceważyć. Przykład? Kto mi powie: kiedy członkowie
obecnego lewicowego establishmentu kłamali? Wtedy gdy byli członkami
totalitarnej organizacji o nazwie Polska Zjednoczona Partia Robotnicza i
wspierali społeczną turystykę młodzieżową udzielając dotacji z państwowej
kasy?… czy teraz, kiedy jako socjaldemokraci uchwalali monopolistyczne
przepisy oddające monopol na prowadzenie grup w górach w ręce zawodowych
przewodników górskich? Nie ma przecież dwóch różnych prawd.

Problemu bezpieczeństwa w górach w oparciu o kadrę zawodowych przewodnikow
górskich, tak jak medycyny niekonwencjonalnej i różnych szarlatanów
czyniących chorym ludziom fałszywe obietnice uzdrowienia, nie da się
rozwiązać żadnymi środkami administracyjnymi. Wypadki w górach zdarzały się i
mogą zdarzyć się nawet najlepszym, z przewodnikami włącznie. Jedyne co można
zrobić to publicznie demaskować to oszustwo.



Temat: Osoby niepełnosprawne w Japonii
Nie wiem, co wiecej napisac zeby nie powtarzac obserwacji innych turystow,
ktorzy juz sie tu pewnie wpisywali.
Na mnie gapiono sie wszedzie - w tokijskim metrze, w goracych zrodlach kolo
Nagano i na kazdej ulicy mniejszej lub wiekszej miejscowosci. Mojego partnera
proszono wielokrotnie zeby pozwolil sobie zrobic z kims zdjecie - znow nie
tylko w mniejszych miastach ale w Tokyo, Osace, Kyoto rowniez. Ja dostalam
kilka wachlarzy od przygodnych starszych pan - byl to chyba wyraz litosci
bardziej niz goscinnosci ale nie wnikam w motywy - przyjmuje to jako mily gest,
ot co. Mialam troche klopotow w 2 onsens - to zdecydowanie nie sa miejsca
dostosowane w jakikolwiek sposob dla ludzi mniej sprawnych motorycznie ale
jakos udalo mi sie dotelepac do cieplego zrodla zdrowia (ha ha ha).
Z obserwacji ogolnych - autobusy w Japonii sa w wiekszosci beznadziejnie
przestarzale - przypominaja stare, polskie Jelcze - malo miejsca w srodku,
siedzenia niehigienicznie wykladane pluszem itd. Podobal mi sie system placenia
za komunikacje miejska - cena zalezna od pokonanej odleglosci - bardzo
praktyczne choc dla pasazera mniej oszczedne. Jestem zszokowana fatalnym stanem
uzebienia Japonczykow i jeszcze gorszym stanem dbalosci o poprawna postawe,
stopy i nogi, zwlaszcza u kobiet - taki brak higieny i dbalosci o zdrowie jest
dla mnie wielkim zaskoczeniem w kraju uchodzacym za bardzo zamozny.
Jednoczesnie jestem zachwycona starymi ludzmi w Japonii - bardzo sprawni,
szczupli, w wyraznie swietnej formie fizycznej - trudno to samo powiedziec o
starszych ludziach w wiekszosci innych krajow.
Rower jest "swieta krowa" w Holandii ale w Japonii jest "swieta krowa" do
kwadratu a moze i do szescianu - az jestem zdziwiona, ze nie ma jakichs
powazniejszych wypadkow na chodnikach, po ktorych rowerzysci pomykaja jak
szaleni i malo ktory uzywa dzwonka gdy chce aby pieszy usunal sie na bok -
bardzo nieprzyjemne.
Poczatkowo mnie i mojego partnera bardzo denerwowala strasznie slaba znajomosc
angielskiego u znakomitej wiekszosci ludzi, z ktorymi mielismy do czynienia w
muzeach, swiatyniach, informacjach turystycznych, sklepach z pamiatkami,
restauracjach itp. Po pewnym czasie doszlismy jednak do wniosku, ze w obliczu
niewielkiej w sumie ilosci turystow nie-Japonczykow moze to sie po prostu nie
oplaca - uczyc angielskiego. No bo dla kogo? Dla tej garstki, ktora moze sie
zjawic a moze sie i nie zjawic zeby wydac wcale znowu nie tak duzo w porownaniu
z tym, co zapewne wydaja turysci Japonczycy, ktorych jest po prostu ze sto (jak
nie wiecej) razy wiecej niz "gaijins"? Z drugiej jednak strony, jest jakas chec
promowania turystyki po Japonii czego najlepszym dowodem sa ceny JR Passes,
ktore moga kupic wylacznie cudzoziemcy. Jest to wspanialy system i faktycznie
uzywajac JR Passes oszczedza sie znaczna sume pieniedzy. Czyli sa jakies proby
myslenia ja "zwabic" turystow (ha ha ha).
Zastanawiamy sie teraz z moim partnerem (ogladajac zdjecia z podrozy), czy
moglibysmy nazwac Japonie pieknym krajem. Z reka na sercu powiem, ze raczej nie
(oczywiscie wiem, ze nie to ladne, co ladne tylko, co sie komu podoba wiec z
gory przepraszam tych, ktorych krajobrazy Japonii zachwycaja). Jest to na pewno
kraj interesujacy, egzotyczny, wart odwiedzenia, ale jak dla nas - o pieknie
samej ziemi trudno mowic. Moze jeszcze kiedys wrocimy do Japonii - tym razem
moze Hokkaido i zmieni sie nasza perspektywa. Poki co, najwieksze wrazenie
zrobila na nas Hiroshima oraz Nagano, Matsumoto i okolice Japanese Alps. Kyoto
i Nara zachwycily nas umiarkowanie, Tokyo i Osaka byly dokladnie takie, jak sie
spodziewalismy (mielismy poczucie pewnego niedosytu, ze nic nas tam nie
zaskoczylo), inne odwiedzone miejscowosci tez byly mniej wiecej takie jak mozna
bylo oczekiwac po lekturze przewodnika.
Nie wiem, czy moja relacja warta byla tego przydlugiego postu. Przepraszam za
przynudzanie ale sami prosiliscie (ha ha).
Elka



Temat: Szukamy fille au pair - Tuluza (Francja)
Szukamy fille au pair - Tuluza (Francja)
Szukamy dziewczyny do pracy w charakterze fille au pair (Tuluza, Francja).
Przewidywany początek pracy: mniej więcej koniec 2009 r. Przewidywany czas
pracy – 1 rok.
Jeśli jesteś zainteresowana to prześlij proszę na adres mailowy
(maciej.lazarczyk@gmail.com) swoje CV i krótki list, w którym opiszesz siebie
i swoje oczekiwania (w tym oczekiwania finansowe), jezeli uwazasz za stosowne
– to rowniez zdjecie. Z wybranymi kandydatkami chcielibyśmy porozmawiać przez
telefon i/lub spotkać się osobiście (w Warszawie, na przełoime maja i czerwca).

Wymagania:
wiek 18-35 lat
komunikatywna znajomość języka francuskiego
minimum średnie wykształcenie
prawo jazdy
doświadczenie w pracy z dziećmi
dobry stan zdrowia
mile widziane referencje
oczekujemy osoby miłej i bezkonfliktowej

Oferujemy:
kieszonkowe na poziomie średnich wynagrodzeń oferowanym przez agencje au pair
(do wcześniejszego uzgodnienia)
bezpłatne zakwaterowanie w oddzielnym pokoju
bezpłatne całodzienne wyżywienie
Bezpłatny dostęp do telefonu (do krajów EU, w tym Polski) i internetu
bezpłatny samochód do wyłącznej dyspozycji w czasie wolnym, w tym w weekendy
(paliwo we własnym zakresie)
możliwość uczestniczenia w kursie językowym (koszty ponosi fille au pair)
ubezpieczenie zdrowotne (koszty ubezpieczenia ponosimy my)
luźną, swobodną atmosferę

O nas:
Jesteśmy polskim małżeństwem mieszkającym we Francji już od kilku lat. Mamy
po ok. 30 lat. Oboje jesteśmy lekarzami. Mamy na razie jedną córkę w wieku 5,5
roku (Maja) i spodziewamy się kolejnego dziecka. Mieszkamy na przedmieściach
Tuluzy. Na miejscu jest przystanek autobusowy (1 min. pieszo od domu), do
metra jest ok. 3 min. samochodem. Maja jest dwujęzyczna i idzie od września do
ecole primaire (CP).

Obowiązki:
codzienna opieka nad niemowlęciem (spodziewana data urodzenia – początek sierpnia)
w środy również opieka nad Mają
wykonywanie wybranych prac domowych (rodzaj i zakres prac do wcześniejszego
uzgodnienia w trakcie spotkania)
przygotowywanie posiłków dla dzieci
robienie niezbędnych zakupów w tygodniu (samochód do dyspozycji)
w zależności od pogody, zabieranie dzieci na plac zabaw, do parku itp.
(samochód do dyspozycji)
przewidywany czas opieki nad dziećmi: od poniedziałku do piątku od ok. 8 do
ok. 18. (ewentualne sporadyczne nadgodziny do uzgodnienia)

Tuluza i okolice:
Miasto na południowym-zachodzie Francji (Langwedocja), drugi co do wielkości
(po Paryżu) ośrodek uniwersytecki (ok.120.000 studentów). Bardzo ładny region
Francji, z licznymi winnicami i średniowiecznymi miasteczkami (bastides). W
pobliżu Morze Śródziemne (1,5 h na najbliższą plażę), Ocean Atlantycki (ok. 2
h), Pireneje (ok. 1,5 h) i Andora (2 h). W bezpośrednim sąsiedztwie liczne
zamki Katarów (Tuluza leży na obrzeżach Kraju Katarów). Francuska część Kraju
Basków oddalona o ok. 1,5 - 2 h.
Szeroka oferta nie tylko szkół językowych ale również możliwość studiów
podyplomowych na wielu kierunkach.

Linki dotyczące Tuluzy:
turystyka.gazeta.pl/Turystyka/1,81923,2515690.html
przewodnik.onet.pl/1235,1823,1506734,,,,Tuluza,artykul.html




Temat: Turystyczna obsesja
Turystyczna obsesja
Osobiście nie mam nic przeciw temu, aby nasze miasto żyło z turystyki. Cieszy
także nawiązana współpraca z Żarami.
www.gazetalubuska.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20070209/POWIAT17/70208049/-1/powiat17
Nie można jednak oprzeć się refleksji zawartej w artykule: nie samymi
zabytkami żyje turysta!
Pierwsze to marna reklama. Większości Polaków Żagań kojarzy się z potężnym
garnizonem wojskowym i znając "miłość" Polaków do munduru śmiem przypuszczać,
że sam ten fakt skutecznie odstrasza potencjalnych turystów. Trochę w tym
naszej winy, bo możnaby to jakoś wykorzystać. Ale cóż począć, skoro żołnierze
służący w Żaganiu znają tylko drogę na dworzec PKP i to tą "na skróty"?
Absolutne kuriozum to brak drogowskazu na Żary na A-18 - pisał o tym niedawno
croolick na forum żarskim. Tymczasem nawet taka wioska jak Kliczków potrafi
(co najważniejsze) skutecznie reklamować swoją jedyną artrakcję - XVIIIw.
zamek. Zresztą nawet gdy reklama jest, to z dostępnością do zabytku bywa
różnie. Biblioteka, klasztorna, która jest powodem do dumy, bywa otwierana "po
uważaniu" - wiadomo czyim. Podobnie jest z pięknie odnowionymi korytarzami
klasztornymi - nawet jeśli uda się tam wejść, to ani przewodnika, ani choćby
tabliczki o tym, na co się gapisz! A kto z żaganiaków widział zamknięty na
cztery spusty sarkofag Henryka IV?
Kolejna rzecz to baza hotelowa. Hotel Bobrzański (niezła nazwa, tylko czy do
wymówienia np. przez Niemca?) to jednak nie jest Holiday Inn! Ciekaw jestem,
co zaoferuje hotel p. Okapców na Piłsudskiego.
Gastronomia. No tu to jest tragedia! Poza Keplerem w zasadzie nie ma w Żaganiu
miejsca, które możnaby polecić. Pośrednio wiążę się z tym sposób wykorzystania
żagańskiego Rynku. Wiem, że wiele rzeczy jest pilniejszych, ale może
zastosować metodę "drobnych kroczków".
1. Zabudowa Placu Słowiańskiego (eh.. przydałaby się nowa nazwa!) to ważna i
mądra inicjatywa. Zastanowienia jednak wymaga problem, czy z punktu widzenia
interesów miasta nie byłoby ważniejsze odtworzenie zabudowy Rynku? Czy
centralnym punktem najważniejszego placu w mieście powinien być śmietnik? czy
nie możnaby wystylizować "kwadraciaków" z epoki wczesnego Gomułki? Czy nie
warto przywrócić funkcji Ratuszowi, a Pałac Wdowi przeznaczyć na choćby ****
Hotel? Czy nie czas zmienić politykę wynajmu lokali w rynku? Przecież sklep
mięsny nie musi być w budynku Ratusza - 20 kroków dalej, na Warszawskiej jest
ich kilka. Gdyby wokół Rynku stworzyć sieć lokali, różnych, począwszy od knajp
dla takich ramoli jak ja, co to cenią sobie wykwintny styl, dyskretną muzykę,
czystość i elegancję obsługi, po lokale dla młodzieży z imprezami techno czy
innym rapem. Może czas skończyć z przybytkami w zdezelowanym wagonie PKP,
ogrzewanym trociniakiem? Przykładem może być w tej mierze przede wszystkim
Głogów, ale i nieodległe Żary. Może worem Żar zająć się budową lokali
komunalnych, a zdewastowane kamienice w Rynku sprzedać prywaciarzom?
Inna spraw to kompleks poprzemysłowy po dawnym Polarze. Chyba już każdy rajca
miejski wyzbył się złudzeń na wprowadzenie tam inwestora. Na FLOT'y w Żaganiu
chyba nie ma co liczyć. Wydaje mi się jednak, ze możnaby główny budynek
przerobić na galerię handlową i dzierżawić ją tak, jak plac przy Rybackiej. W
tym miejscy możnaby urządzić parking, a nie zamieniać weń Rynek!
Można by jeszcze długo, ale to "pisanie na Berdyczów"! No nie voicer?




Temat: Po tragedii pod Rysami
Gość portalu: Wojtek napisał(a):

> dokładnie Lech to nie tyle panstwo co grupa pewnych ludzi,którzy po tragedi w
> Tatrach postanowili tylko na tym zarobic.Druga sprawa co ja zauwazyłem idac
> kiedy szlakiem jako nauczony przez ojca starszym mówic dzien dobry,reszcie
> turystom czesc,powiedziłałem kilku spacerowiczom czesc w odpowiedzi
usłuszałem
> -
> ej znacie tego goscia chyba go zdrowo popier....ło czesc nam bedzie
> mowił.....ale palancicho..no cóz tamte czasy juz nie wróca i póki sie bedzie
> działo tak jak sie teraz dzieje dobrze w górach nie bedzie.

Jak może być inaczej, skoro usuwa się z gór działaczy społecznych? Kto ma
młodych ludzi uczyć zasad zachowania w górach? Przecież przewodnik coś tam
grupie naopowiada, większość go i tak nie słucha, po skończeniu wycieczki
mowi "do widzenia" i jego rola na tym się kończy. Ach! Bym zapomniał: bierze za
to swoją dolę i znika...

Kręgi przewodników tatrzańskich, pazernych na każdy "grosz" stworzyły dosyć
silne lobby, które niewątpliwie ma wpływy nawet w Sejmie. Po ostatnim wypadku w
Tatrach pod Rysami należy się spodziewać zaostrzenia przepisów i kontroli na
szlakach. Jak się okazuje - nawet śmierć ludzka nie jest tu żadnym tabu. Od
samego początku ten wypadek w Tatrach wykorzystuje się jako argument do
umocnienia interesów pewnej wąskiej grupy ludzi - przewodników i urzędników
państwowych.

Cały nasz cyrk z państwowymi uprawnieniami przewodnickimi i ich regionalizacją,
tysiącem metrów n.p.m., gdzie obowiązek wynajęcia przewodnika rzekomo daje
gwarancję bezpieczeństwa itp., to specyficznie polskie kuriozum nie mające
precedensu w żadnym normalnym kraju, pozostałość jakiegoś dziwnego konglomeratu
przedwojennych tradycji turystyczno-społecznikowskich, FASCYNACJI
GÓRALSZCZYZNĄ - warunków geograficznych (duży kraj + małe góry) z
(przeważającą) mentalnością państwa totalitarnego - kontroli wszystkiego i
wszystkich.

Słuchając i czytając od lat różne wypowiedzi, przeraża mnie poziom niewiedzy i
ignorancji, i samoprzekonania, że to normalne, że w innych krajach przepisy są
podobne, itd. itp. Napiszę krótko - bzdura !

W naszych Polskich warunkach mieliśmy tylko jeden krótki okres normalności -
lata 1990 - 1995. Pytanie: komu to przeszkadzało? Oczywiście rzeszom, dawnych
działaczy wydających pozwolenia, przewodników i pilotów, których główną
kwalifikacją była deklaracja współpracy z SB, i którzy zostali nagle odstawieni
od koryta. Kiedy konsultowano projekt ustawy turystycznej były głosy ze strony
ekspertów zagranicznych: zabezpieczenia finansowe biur jak najbardziej, ale
zawód pilota czy przewodnika jest w większości krajów UE wolnym zawodem i nie
ma czegoś takiego jak państwowe uprawnienia!

Ale oczywiście nikt tego nie słuchał bo na nieszczęście turystyka w tym kraju
jest kompletnie marginalną gałęzią gospodarki i mało kto się na tym zna.
Dlatego, za cenę (zapewnę niższą niż 17,5 tys USD ;) Sejm SLD-PSL-oswski
klepnął ustawę w ostatnich dniach urzędowania. No i mamy dzisiaj - ach jak
pięknie - dziesiątki dodatkowych państwowych, etatów drogie kursy i całą z tym
związaną korupcyjną otoczkę.

Czytając różne wypowiedzi przewodników z Centrum Przewodnictwa Tatrzańskiego po
ostatniej tragedii pod Rysami, że "u nas ludzie są głupi, nieświadomi i dlatego
obowiązują administracyjne rozporządzenia, że trzeba nadadal wprowadzać zakazy,
nakazy, kontrole..." to tak myślę: Dlaczego - jako w większości Polacy z nizin -
nie ogłosić się narodem tak upośledzonym, skoro nie możemy już samodzielnie
funkcjonować, i nie poprosić o opiekę owego "Gorallenvolku" spod Tatr? Może z
nami zrobią w końcu porządek...




Temat: Linia "ogórkowa" M
Wycieczki po Nowej Hucie już od lipca
Wycieczki po Nowej Hucie już od lipca
rr 16-06-2004, ostatnia aktualizacja 16-06-2004 21:17

Arka Pana w Bieńczycach, Dworek Matejki, centrum administracyjne kombinatu,
kopiec Wandy, Krzyż Nowohucki... - tak będzie wyglądać trasa po Nowej Hucie,
którą proponuje turystom Ośrodek Kultury im. C.K. Norwida. Wczoraj dziennikarzy
obwoził po niej czerwony ikarus. Czerwony, wysłużony ikarus, zwany
ogrodniczo "ogórkiem", ruszył z osiedla Górali, jednego z najstarszych w Nowej
Hucie. W środku było głośno, bo autobus warczał, ale przewodnik mówił jeszcze
głośniej (dzięki specjalnemu systemowi nagłaśniającemu zawieszonemu na
rurce). "Ogórek" wzbudzał zachwyt ludzi stojących na przystankach - jedni
patrzyli z zaciekawieniem, bo takiego autobusu na ulicach jeszcze nie widzieli,
inni spoglądali sentymentalnie.
Przewodnikiem po Nowej Hucie był Maciej Miezian, historyk sztuki i miłośnik
dzielnicy. Takich wycieczek będzie oprowadzał w czasie wakacji sporo - na
wszystkie zaprasza turystów odwiedzających Kraków, a także mieszkańców miasta
Ośrodek Kultury im. C.K. Norwida (wystarczy wcześniej umówić się telefonicznie).
Pierwszym przystankiem na trasie był kościół w Bieńczycach - Arka Pana. Niby
znany wszystkim nowohucianom, ale jednak trochę tajemniczy.
- Kiedy go budowano, władze komunistyczne zabroniły przedsiębiorstwom
budowlanym pożyczać betoniarki - opowiadał Maciej Miezian. - Niewielu krakowian
wie również, że w tym kościele jest przechowywany kamień z Księżyca (drugi jest
w Watykanie).
Trasa przygotowana przez Ośrodek ma prowadzić nie tylko po socrealistycznej
części dzielnicy. Autobus będzie dowoził także do Krzesławic, dawniej majątku
Jana Matejki, który kupił wieś za jeden ze swoich obrazów. Właśnie w
Krzesławicach zachowały się jeszcze drewniane domy zbudowane w XIX wieku
(najstarszy zbudowano w 1810 roku).
- Za Dworkiem Matejki były stajnie, w których artysta malował konie, ale
rozebrała je młodzież Ochotniczych Hufców Pracy w ramach czynu społecznego w
latach 70. - mówił przewodnik.
Były też opowieści o kopcu Wandy, o centrum administracyjnym kombinatu -
budynek dyrekcji wieńczą renesansowe elementy w kształcie dzbanków (o tym też
nikt raczej nie wie) i o nowohuckim Lasku Bulońskim, gdzie hutnicy kończący
zmianę pili piwo, zanim zdecydowali, że mogą wreszcie wracać do domów.
Na końcu trasy są jeszcze Łąki Nowohuckie, plac Centralny z aleją Róż i Krzyż
Nowohucki. Oczywiście wczorajsza wycieczka była tylko propozycją - to turyści
będą mogli decydować o tym, co chcą zobaczyć przede wszystkim. Przez
okna "ogórka" wszystko wygląda interesująco.
W sprawie wycieczek po Nowej Hucie można dzwonić pod krakowski nr tel. 644-27-65

/Ach, ta Gazeta! /



Temat: podróż BRAZYLIA-BOLIWIA - kwiecień 2006...
podróż BRAZYLIA-BOLIWIA - kwiecień 2006...
BRAZYLIA-BOLIWIA
przylot tam: 30 marzec
wylot stamtąd: 24 kwecien 2006

Będziemy podróżowali w 4 osoby.
Nastawiamy się głównie na przygodę, uchwycenie klimatu, potęgi przyrody, a
mniej na "zaliczenie" standardowych turystycznych atrakcji i "cepeliady".

Trasa:
- przylot do Sao Paolo i od razu..
- bus do Rio (1 dzien);
- bus nocny do Brazylii (tu 1-2 dni);
- samolot do Florianopolis (tu pobyt 3-4 dni);
- bus nocny do Iguacu;
- stamtąd samolot do Boliwii - Sucre albo LaPaz;

W Brazylii planujemy spędzić max. 9 dni, bardziej nastawiamy się na Boliwię,
mamy trzy pomysły i jakieś 14 dni na ich zrealizowanie:
- najpierw pewnie będziemy przez dwa dni zdychali na chorobę wysokościową
- słona pustynia Uyuni (3 dni);
- park Madidi (albo coś podobnego, a bliżej) (3-4 dni)
- wejście na 6,5 tysieczny wulkan Sayama (3 dni)
... i chyba w takiej właśnie kolejności, bo wejście na wulkan wymaga w miarę
"solidnej" aklimatyzacji.

Taki jest w skrócie plan, mamy świadomość, że to dużo rzeczy w krótkim czasie,
ale staramy się ten plan układać maksymalnie realnie, dlatego proszę Was o
potwierdzenie i wszelkie dodatkowe informacje oraz sugestie :]

Mam też kilka konkretnych pytań:

1. Czy da się wynaleźć połączenie samolotem z Brazylii do Florianopolis (albo
okolicy), w cenie max. 150-200$?

2. Jak wygląda połączenie samolotowe z Iguacu do Bolwii - LaPaz, Sucre?
Koszt, czas? Słyszeliśmy, że to trzeba lecieć przez S.Paulo i traci się na
przesiadki cały dzień?

3. Słyszałem, że żeby wejść z przewodnikiem na trekk po parku Madidi trzeba
wjechać daleko na wschód od LaPaz, aż do rzeki Mamore, nie da się wjechać do
parku gdzieś bliżej LaPaz?

4. Czy dało by się załatwić jednego przewoodnika z jeepem, który obwiózłby
nas po tych 3 atrakcjach - start z LaPaz, albo Sucre? Macie jakieś namiary na
solidną firmę, która by się takiej wycieczki podjęła?

5. Jakie są koszta i możliwości wynajęcia w Boliwii (LaPaz) samochodu na 10
dni i objazd tych wszystkich miejsc? Czy lepiej wziąć przewodnika z własnym
jeepem?

6. Czy ktoś z Was miał okazję wspiąć się na Sajamę? Nam powiedziano, że każdy
może na nią wejść z miejscowym przewodnikiem, prawda to? Nie jesteśmy
alpinistami (andyistami , nie mamy żadnego doświadczenia w wysokogórskiej
wspinaczce, mamy jedynie wielką chęć zdobycia wielkiej góry .

7. Zaszczepiliśmy się na żółtaczę AB, tężec, żółtą febrę i dur brzuszny.
Kupimy na miejscu pewnie jakieś tabletki przeciwko malarii, i takie do
uzdatniania wody czy potrzeba coś więcej?

8. Czy ktoś może w tym terminie się wybiera do Boliwii?

Dzięki za wszelkie dane i sugestie,
Pozdrawiam,




Temat: Białoruś - kilka refleksji po powrocie - dlugie
Białoruś - kilka refleksji po powrocie - dlugie
Witam!
Wrócilem z kilkudniowej wycieczki rowerowej po Bialorusi, podziele sie
paroma spotrzezeniami.
1. Przejscie w Bialowiezy - bezproblemowe, bialoruscy pogranicznicy bardzo
kontaktowi i sympatyczni (nie ma potzreby wypisywania deklaracji). Przejazd
przez puszcze w glab Bialorusi jak najbardziej mozliwy - bez zadnych oplat
(!) ani za wstep do parku, ani klimatycznych, ani granicznych. Zupelnie
inaczej sprawa sie ma jezeli chce sie zwiedzac puszcze - konieczne wykupienie
przewodnika. Jest caly oficjalny cennik - dla grupy 5 osobowej cena 65 EUR
(raczej nalezy ja traktowac jako wywolawcza). Zwiedzanie na wlasna reke
zabronione. Jezeli juz ktos mialby sie na to zdecydowac to musialby
dysponowac dobra, akualna mapa (nietrudno trafic na obiekty wojskowe,
specjalnego znaczenia, dacze, lowiska etc.) lub wiedziec jak sie poruszac.
2. Puszcza po stronie bialoruskiej równie imponujaca jak po polskiej (tylko
wieksza). Przecina ja droga asfaltowa od Bialowiezy do Pruzan (40km od
granicy), odchodza od niej kilka kilometrów od przejscia 2 drogi - jedna na
Pn - powiedzmy ze równolegle do granicy (kierunek Tuszemlie, Swislocz)
obstawiona obiektami wojskowymi - nie do poruszania bez zezwolenia. Druga na
Pd. - kierunek Kamieniuki - centrala parku.
3. Wykonalismy trase rowerami dosyc klasyczna trase - Puszcza Bialowieska -
Slonim - Nieswiez - Mir - Nowogródek - jez. Switez - Baranowicze - pociagiem
do Grodna - potem na poludnie Wolkowysk - Swislocz - przez puszcze do
Bialowiezy. Generalnie - Bialorus prawie nie posiada infrastruktury
turystycznej (atrakcje turystyczne typu zamki, palace w najlepszym wypadku
dopiero w remoncie, niewiele gastronomii, informacja turystyczna to
abstrakcja, nie mówiac o mapkach, pocztówkach itp. Z drugiej strony ma to
swój koloryt ... :) Drogi jak na nasze wyobrazenie to prawie puste i calkiem
przyzwoitej jakosci (ale tylko główne - reszta drogi szutrowe, nielatwe dla
rowerów).
4. Ceny - co najmniej o 30-50% taniej jak u nas. Zywnosc - sklepy wyposazone
tak sobie (cos jak Polska w latach 88-89), w barach znajdziemy pierozki,
pielmieni, bliny, czasem kielbase z rozna itp.
5. Ludzie - przy kontaktach bezposrednich raczej serdeczni i przyjaznie
nastawieni, ale na pierwszy kontakt raczej nieufni i co najmniej obojetni.
Osobna historia to personel w sklepach, barach, w pcoiagach, na dworcach
itp. - szczytowe dokonania wiodacego systemu. Nie mielismy zadnych problemów
z milicja, pogranicznikami itp - wrecz przeciwnie. Nikt sie nie zainteresowal
brakiem zameldowania w ciagu 3 dni.

Ogólnie - Bialorus okazala sie calkiem sympatycznym kierunkiem. Widac ze to
biedny, zacofany kraj, ale ma swój urok który dla milosników troche
egzotycznych klimatów na pewno wyda sie ciekawy. Krajobrazowo - to takie
bardziej przestrzenne Podlasie, jak najbardziej godne polecenia na tygodniową
ekskursję.
Z pozdrowieniami,
Grzegorz



Temat: Pozdrawiam z Tokyo - Dzien 1
witam wszystkich,
nie bylo okazji pisac na bierzaco niestety, po wyjezdzie z Tokio dostep do
internetu sie zakonczyl, no i wogole malo czasu bylo...

dzien 3 - milo i relaksujaco spedzony w onsenie, stacja Hakone Yumoto,
przyjemny hotel, czulam sie jakby czas sie tam zatrzymal...polecam to miejsce
na wypoczynek (hotel Fukuzumiro), troche zwiedzania, potem kolacja podana w
pokoju, troche w stylu jak ja to nazywam francuskim, czyli duzo maltkich dan

dzien 4 - Expo 2005 Aichi, tlumy ogromne choc moze na sam koniec bylo jeszcze
gorzej tzn w weekend. Udalo nam sie rzutem na tasme dostac bez kolejki na pokaz
Toyoty coz czasem dobrze byc obcokrajowcem, o Hitachi i innych bajerach mozna
bylo zapomniec. Jednym slowem aby wszystko zaobaczyc trzeba byloby sie wybrac
ladnych pare razy. Do polskiego domu tez sie nie dostalam, bo byl koncert
pianistki tzn obsluga chciala mnie wpuscic na koncert jak zagadalam po polsku
ale ja nie chcialam tracic calej godziny. Na pierogi tez sie nie doczekalam :o(
za duza byla kolejka do polskiej restauracji...W sumie bylismy na wystawach
wiekszosci krajow azjatyckich, poza japonia bo tam trzeba bylo stac godzinami,
bylismy tez w afryce, ameryce poludniowej, nowej zelandii ;o)
Ogolnie Expo zrobilo na mnie duze wrazenie, warto bylo

dzien 4 - Osaka, trzecie miasto co do wielkosci, piekny zamek...najlepsza
jednak byla restauracja z okonomiyaki, kilka pieter a trzeba bylo stac w
kolejce aby sie dostac...- palce lizac :o)

dzien 5 - Himeji/Kyoto - do tej pory jestem pod wrazeniem zamku, cos
wspanialego. Nie mozna tego przegapic, naprawde. Zaraz przy wejsciu po lewej
stronie mozna sie zalapac na przewodnika (za darmo), tylko trzeba byc wczesnie
rano. Po zwiedzeniu zamku podroz do Kyoto. Miasto jest juz nam znane, wiec
zwiedamy zalegle swiatynie - okazalo sie jednak, ze mielismy zbyt malo czasu,
wszystko zamykaja o 16:30 :o( No coz trzeba bedzie tam znow wrocic ;o) No tak
mam juz pretekst do kolejnej podrozy...

dzien 6/7 - Kanazawa, piekne miejsce...doszlam do wniosku ze chyba lepiej
pojechac tam na wiosne, lub pozna jesienia, ze wzgledu na ogrody. Ciekawa
swiatynia nazwana Ninja Temple, choc niewiele ma to wspolnego z Ninja ;o) aby
zwiedzic ta swiatynie trzeba sie umowic, najlepiej to zrobic w biurze
turystycznym na stacji kolejowej. Przed rozpoczeciem zwiedzania wreczaja
broszurke informacyjna:
Prosze niczego nie dotykac, nie otwierac drzwi bo pozalujesz... czy cos w tym
stylu :o) chodzi o to ze ta swiatynia jest pelna pulapek i zakamarkow,
tajemnych korytarzy itp dlatego trzeba grzecznie podazac za przewodnikiem,
ktory niestety opowiada o swiatyni w jezyku japonskim ale...przy wejsciu
dosatje sie material w jezyku angielskim, tlumaczenie slow przewodnika...

Ok to na tyle pozniej dopisze reszte, jesli macie ochote na czytanie

Nekos: no to prawie sie spotkalismy, nie zwiedzalam zamku w Odawara - niestety,
moze nastepnym razem, dam znac moze dolaczysz :o)))




Temat: Golden Sands, czyli Złote Piaski - List znad Mo...
Słoneczny Brzeg i okolice
Wróciliśmy z Bułgarii. Byliśmy w Rawdzie obok Neseberu.Nowy, 17 pokojowy
hotelik " Rozalia".Pokój z łazienką, szafki noce,łóżka,szafa, TV, balkon ze
stolikiem i krzesłami. Bardzo czyściutko, codzienie sprzątany, wymieniane
ręczniki/ co 2 dni/ i posciel/ po 1 tygodniu/. Miła obsługa. Moje wrażenia;
Bułgarskie wybrzeże to jedna wielka budowa.Zwiedzilismy kolejne miejscowości od
Słonecznego Brzegu do Sozopola. Z czystościa jest różnie.Trzeba wziąść pod
uwagę, że to jest kraj południowy. Obok hoteli i kwater czysto. Wiele starych
ośrodków w ruinie i dewastacji.Ale są burzone i na ich miejscu powstaja nowe
hotele, hoteliki.Zdarza sie jednak spotkać brudne miejsca.Najgorzej wyglądało
Pomorie. Plaże owszem, ale w mieście brudno.
Neseber- ostatnio byłam tam 25 lat temu.Teraz mocno zkomercjalizowany. Sklepy
sklepiczki, knajpki. Troszke stracił na romantycznym uroku.Czysto.
Słoneczny Brzeg- zawsze był wielkim kurortem i nic sie nie zmieniło. Mnie nie
odpowiada. Za wiele gwaru i ludzi. To jest miasto z pełnym ruchem
samochodowym.Ale są osoby, którym to odpowiada.
Sozopol-zachował jeszcze ten romantyczny urok.Choć też juz dużo sklepów,
knajpek.Czysto.
Burgas- miasto ze swoimi deptakami, sklepami, knajpkami.Jak każde miasto ma
swoje miejsca piękne i te brzydsze.
Bułgarzy bardzo sie staraja by ich wybrzeże przyciagało turystów.Narazie w ich
przedsięwzieciach brakuje takiego "ostatniego szlifu", ale za 4-5 lat nie
będzie odbiegało to od światowych kurortów.
Koszty pobytu są rózne. Zależy to od klasy hoteli i kwater. Kwatery - za pokój
od 4Euro/ b. skromny standart/ do 10 Euro/ łazienka w pokoju, TV/.Te informacje
od Polaków, którzy mieszkali na kwaterach.
Wyżywienie- od 10 - 15 lewa płacilismy za obiadokolacje z sałatkami, piwem lub
winem dla 2 osób.Porcje b. duże.Mozna taniej lub drożej. To zależy od kategorii
lokalu. Szopska sałatka od 1,2 lewa do 2,8 lewa za 300 g / to jest duza
porcja/.Kebabcze 1szt. -0,7 lewa, Naleśniki- 1 szt. b.b.duży od 1lewa.Kurczak z
rożna cały ok.6-7 lewa. Piwo w sklepie 0,5 l- 0,50 lewa w knajpie od 0,8-1,4
lewa. W sklepach :chleb 0,6 lewa, butelka wina 0,75l- od 1,3- 4 lewa, kwaśne
mleko 0,5 l od 0,6-0,8 lewa.Pomidory 1kg 1,3-1,6 lewa,brzoskwinie 1,6-2 lewa.Te
ceny z pierwszej połowy lipca.
Korzystaliśmy także z organizowanej 1 dniowej wycieczki do Istanbułu /Turcja/.
Koszt 1 osoby -26 Euro, plus wiza 10 Euro lub 10 Dolarów. Po tygodniu cena
wzrosła do 50 Euro.Dodatkowo opłata za przewodnika 7 Euro od osoby /Błękitny
Meczet, Hipodrom,Pałac/.Wycieczka po Bosforze /statek+przewodnik/- 8 Euro.
My z pobytu jesteśmy zadowoleni i miło wspominamy nasz urlop.
Nasz pobyt na osobę (14 dni )to 1600 zł/ przelot zamolotem,hotel ze sniadaniem/
+ 100 Euro na wyżywienie, komunikację( organizowaliśmy sobie zwiedzanie),
owoce, napitki i inne uciechy.




Temat: Belize i Gwatemala - szukam TIPS & TRICKS
rad_2003 napisał:

> Kilka praktycznych pytan:
> * czy warto brac namiot czy lepiej spac w hotelach?

hotele sa tam tak tanie, ze uwazam za strate czasu zabawe z namiotem - poza tym
ogolne okratowanie okien nie wrozy chyba nic dobrego - chociaz nie moge
narzekac osobiscie na kradzieze i tym podobne. Jednak z Flores do swojego
hotelu w El Remate jechalam 'taksowka' gdzie w szybie po mojej stronie byl slad
po kuli !!! - dziwnie sie czulam - szyba prawie na rozsypaniu, ta dziura na
wysokosci moich oczu, kierowca jakis niepewny i wypytuje czy jestem mezatka czy
samotna i dlaczego podrozuje sama itp itd. - balam sie wyciagac aparat aby to
sfotografowac bo jakis dziwny instynkt podpowiadal mi, ze gdy pokaze aparat to
moze wyladuje przez to w rowie? bez aparatu? - ale to tylko takie chwilowe
ataki paniki ...

hotele - bardzo polecam La Casa de Don David w El Remate!! - na warunki Flores
to chyba najdrozszy hotel z tego co od niektorych turystow uslyszalam - za
pokoj dla siebie zaplacilam w przeliczeniu 23US - w tym wliczony kupon na jeden
posilek dziennie.. za dwie osoby to chyba wychodzi 27US za pokoj ale musze
sprawdzic... piekne miejsce polozone nad jeziorem Peten.. ogromny piekny ogrod -
przed kazdym pokojem hamaki, w srodku ogrodu weranda (czy jak to nazwac) w
ktoryej przy swiecach, pod dachem mozna bujac sie w hamakach do samego rana -
wlasciciela tego przybytku (David z US - 30 lat w Gwatemali) mozna poprosic na
nocna eskapade w poszukiwaniu tarantul - itp itd...FLores jest miasteczkiem,
ktore wyglada jak wielki rozkopany plac budowy - ale ja tamtedy przejezdzalam
tylko autobusem, wiec moge sie mylic co do reszty miasta - ale ogolne wrazenia
pozytywne... autobus ktorym jechalam od granicy z Meksykiem (z Palenque) byl
dosyc specificzny - zanim dojechalismy do Flores kazdy mial w kieszeni bilety
do roznych miejsc - ja na przejazd do Tikal, jakis Wloch w tym autobusie
zapytal 'przewodnika/tlumacza' gdzie moze zalatwic sobie lot do Antigua (85US
chyba w jedna strone z Flores) - facet zalatwil wszystko przez telefon
komorkowy kierowcy... po dojechaniu do Flores jeszcze mala runda po miescie
czyli na poczatek odwiezienie Wlocha na lotnisko... zawiezienie turystow do
banku i ATM maszyny, na koniec runda od hotelu do hotelu - kazdy mogl obejrzec
pokoje i komu sie podobalo to zostawal w danym hotelu, kto nie byl zadowolony
to wsiadal z powrotem i jechalismy wszyscy do nastepnego hotelu.. takim
sposobem ludzie zostali w hotelach w ktorych noc kosztowala od 5 do 10US za
noc - ja juz mialam rezerwacje zrobiona z domu, wiec nie musialam korzystac -
chociaz wsciekla bylam, ze zaplacilam cale 23US za noc...ale gdy dotarlam na
miejsce w ogole nie zalowalam!! Z Flores do Tikal jedzie sie lokalnym
autobusem przez godzine - z El Remate pol godziny... jeden z moich towarzyszy
podrozy autobusoej w drodze z Palenque, ktorego pozniej spotkalam w Tikal
mowil, ze slyszal w Flores nad ranem jakies strzaly ) - jesli o mnie chodzi to
jeszcze tam wroce... ale tak szczerze to namiotu chyba nie radzilabym
zabierac..

> * czy warto jechac autobusem z Guatemala City do Flores czy lepiej samolotem

pewnie bardzo tanio ale jesli macie duzo czasu to chyba jednak radzilabym
przejazd autobusem - zawsze mozna porozgladac sie po okolicy... ale jesli
wszedzie sa takie same 'drogi' jak moja od ganicy z meksykiem to hmmmm...
trzesiawki mozna dostac na mur..

> (slyszalem ze stosunkowo tanio)?

tam ogolnie wszystko wydaje sie tanie jak barszcz... szczegolnie po wizycie w
meksyku...

> * czy lepiej brac USD ze soba czy lokalne waluty?

Ja mialam przy sobie lokalna walute...

> * jak jest ze znajomoscia angielskiego?

albo ogolnie marnie albo po prostu ja mialam takiego wielkiego pecha...
szczerze polecam jakis slownik hiszpanski czy rozmowki!!

> Reszte mamy chyba dosc dobrze rozpracowana ale gdybys przeslala mi jakis
numer
> tel na Rad_2003@gazeta.pl to bylbym hiper wdzieczny

hmmm... prosba skierowana do mnie? )
Jesli tak to tylko napisz mi czy chodzi o moj telefon
czy o telefon do miejsca w ktorym mieszkalam
w El Remate - tak na wszelki wypadek pytam... ))

Kiedy wyjezdzacie????

pozdrawiam serdecznie i czekam na wiadomosci tutaj lub w mailu




Temat: a czemu desantowcy sie nie melduja?
hiuppo napisał:

> Wczoraj bylem w UM celem zameldowania zony w Ł. Co sie okazalo? UM jest
> czynny w pon. _wyjatkowo_ do 17-ej, a kasa _wyjatkowo_ do 16-ej (normalnie
> o godzine krocej). Co wiecej - urzad meldunkowy nie posiada konta bankowego,
> w ktorym mozna uiscic oplate!

Urząd Dzielnicy Warszawa Wawer również nie.

> Konia z rzedem temu, kto pracujac w Wawie bedzie w stanie to zalatwic bez
> brania dnia urlopu. A zdaje sie ze w Wawie pracuje co najmniej z 70%
> mieszkancow Ł. Biorac pod uwage, ze UM zaczyna prace o 8 rano...
>
Meldowałeś się ostatnio w Warszawie? Nie jest tam inaczej.

> Obawiam sie tez, ze bede mial pewne obiekcje przed puszczeniem w przyszlosci
> mojego dzieciaka do np. zlobka czy przedszkola w Lomiankach... Mam pewne
> obiekcje co do poziomu mieszkancow L, zwlaszcza autochtonow. Wystarczy
> generalnie kilku tatusiow z marginesu, zeby cala grupa dzieciakow nabrala
> pewnych nawykow...
>
Uogólniasz, zapewniam Cię.

> Kolejna sprawa to komunikacja - Ł-ka jezdzi przyzwoicie, ale ode mnie
> (Rownolegla) do przystanku jest 1 km, do komunikacji podmiejskiej pewnie cos
> kolo 2 km.

Nie sprawdziłeś gdzie kupujesz posesję? (nie daję wiary)

> Linii kolejowej brak. W przypadku gdy nawali mi samochod (odpukac),
> bede mial problem z dotarciem gdziekolwiek i juz na drodze do roboty jest 4 h
> do tylu.

Jako prostak rodem spod Łomianek napiszę Ci, że wiedziały gały na co się
rzucały.

> Zakupy - masa malych sklepikow + Globi/Markpol - jak ktos lubi przeplacac to
> prosze bardzo. W tej czesci miasta nie ma zadnego rozsadnego hipermarketu,
> gdzie moge pojechac raz na tydzien zrobic porzadne zakupy nie zostawiajac
przy tym polowy pensji w sklepie (i jechac na nie np. 5 km a nie 20 na Bemowo).
>
Mam nadzieję, że marketu jeszcze długo nie będzie.

> Dojazd - ja szczesliwie jezdze na poludnie, ale i tak korek na Wolce Weglowej
> mnie nie omija (pomine milczeniem dziurawa nawierzchnie na Wislanej w
> Dabrowie). Korek na Pulkowej ma w sobie tyle samo uroku co na inne na wlocie
z Piaseczna, Pruszkowa, Minska Maz. czy Radzymina...
>
Marudzisz - można w Młocinach (za lasem) skręcić w prawo w Wóycickiego,
pojechać prosto do końca, w lewo i jesteś na Wólczyńskiej. Tam korków nie ma.

> Walory turystyczne - brak wogole zagospodarowania. Na obrzezu Puszczy nie ma
> nawet porzadnie wytyczonych szlakow turystycznych czy parkingow z laweczkami -

Szlaki są - zapewniam Cię. Do czego Ci ławeczki w lesie? Las - to las, nie myl
go z parkiem. Brak toalet w środku Puszczy też stanowi dla Ciebie problem?

> w efekcie coraz glebiej w las wchodza "caloroczne domki letniskowe". Zero
> informacji jak dotrzec nad jeziorko, do kosciola, UM, banku, poczty, do
> przeprawy czy czegos w tym rodzaju. Czy drogowskaz do taki przyzytek?
>
Łomianki są tak rozległą metropolią, że faktycznie potrzebne są drogowskazy. Z
uwagi na liczne wizyty i pielgrzymki powinny być moim zdaniem widoczne z oddali
i podświetlane wieczorem billboardy. A tak serio - przecież w Łomiankach masz
wszystko wzdłuż jednej ulicy, a w kwestii jeziorka, koniec języka za
przewodnika. Sprawa domków - ktoś te pozwolenia wydaje, tego kogos ktos
zatrudnia, tego zatrudniającego ktos wybrał, niemeldowani nie głosują.

> No i jeszcze jedno - gdzie mozna pojsc z wozkiem poza plac zabaw, jesli z
> jednej strony jest ruchliwa trasa gdanska, nie mniej ruchliwa i dziurawa
> Kolejowa i kawalek asfaltu? Bo chodzenie z wozkiem po kampinoskim piachu
> pozostawiam milosnikom sportow ekstremalnych.
>
Pomyliłeś miejsca do zamieszkania, może jeszcze nie jest za późno wrócić do
Warszawy?
> Efekt? Po byle glupote musze wsiadac w samochod i na dobra sprawe jechac do
> Wawy (po pracy np. zostaje mi juz tylko poczta calodobowa w Ratuszu na
> Bemowie)...
>
> Czyste powietrze, bliskosc lasu? I co z tego, skoro ten las jest zasmiecony i
> co chwila potykam sie o czyjes ogrodzenie? I jakie ono czyste, jesli dziennie
> kilkadziesiat tysiecy samochodow przejezdza kolo mojego osiedla?
>




Temat: sankt petersburg samodzielnie
Nie umiem ci teraz powiedzieć ile to kosztowało.... wiem jedno,
zobaczylam duzo wiecej niz na wyjezdzie zorganizowanym.... spotkałam
kilka grup z Polski i widziałam jak robili program w pospiechu....
ja w samym Ermitażu byłam cały dzien, gdzie grupy nasze wpadają na
około 2 godziny a tam można chodzic i chodzić... w maju bedzie
lepiej, bo mniej turystów, to i spokojniej.... Ermitaz zwiedzałam za
darmo, bo w kazdy pierwszy czwartek miesiąca jest dzien wolny od
płacenia, ale trzeba odstać swoje w barrrrrdzo długiej kolejce...
Namawiam ciebie by wizy i vouchery załatwic przez biuro, bo ja raz
wybrałam sie do ambasady, nastałam się i nic nie załatwiłam, bo była
spora kolejka... przyjmując dojazd do Warszawy, to lepiej zapłacic
prowizję i dostać gotowe paszporty... ja załatwiałam w tym biurze
www.wadi.pl wszystko zalatwilam przez internet, telefon, paszporty
wysłałam pocztą.... kontaktowałam się z nimi tez na gg, odpowiadali
mi na wszystkie moje pytania...
Co do podróży... jesli wybierzesz wariant przez Wilno (WARTO!!!!!),
masz dodatkowe atrakcje a i bilet na pociąg do Petersburga kupisz
bez problemu w kasie w Wilnie, przynajmniej tak mi się zdaję, bo
skoro ja jechałam w samym szczycie turystycznym (białe noce - koniec
czerwca) i codziennie można było kupic bilety, to w maju powinno byc
jeszcze łatwiej... ja bilety do Petersburga tez kupowałam przez to
biuro, ale teraz gdybym znowu jechała mając już to rozeznanie, to
szkoda płacic prowizje, lepiej samemu kupic w Wilnie (oczywiscie w
obie strony)...
Bilet z Warszawy do Wilna (autobus, wygodny)kosztuje około 80zł
(spytaj w kasie pkp u siebie)... mozna go kupic nie tylko w
Warszawie, wiec mozesz to załatwic sam w większym miescie w kasie
międzynarodowej... kup od razu na powrót, szkoda marnowac czasu w
Wilnie...
W Wilnie nocowaliśmy w schronisku mlodziezowym, skromnie, ale blisko
centrum... płacilismy ok 34zł za noc... bardzo mila obsluga, mówią
po polsku... zakwaterowali nas w pokoju trójce a nas była tylko
dwójka i nikogo nam nie dokwaterowali... na miejscu jest kuchnia,
mozna zrobic sobie sniadanie czy kolacje... noclegi zalatwilam przez
internet i telefonicznie potwierdzalam zamówienie... obiady na
miescie, codziennie w innym miejscu, by posmakowac specjałów
litewskich...
Bedąc w Winie warto kupic bilet autobusowy całodobowy za 6zł i
swobodnie poruszac się po miescie.
Jak przyjedziesz autobusem do Wilna, to koncowy jest przed budynkiem
dworca kolejowego. Mozna od razu iść do kasy i kupić bilety do
Petersburga. Jak wyjdziesz z budynku dworca w stronę miasta, to po
prawej stronie zobaczysz budkę (prawie zawsze stoi tam kolejka) i
tam wlasnie mozna kupic bilety autobusowe te calodobowe... w kiosku
pani rozumiala po polsku...
Będąc w Wilnie koniecznie trzeba pojechac na jeden dzień do Trok (z
dworca autobusowego, zaraz przy kolejowym)... dzien wczesniej warto
spisac sobie godziny odjazdów autobusów, mozna tez busikiem
prywatnym...
W samym Winie nie ma problemu ze zwiedzaniem, bo jest tak duzo grup
polskich, że własciwie każdy obiekt możecie zwiedzić z jakąś inną
grupą, samemu poczytać z przewodnika...
Teraz dla ciebie najwiekszym wyzwaniem jest znalezienie noclegu jak
najtaniej a w miarę blisko metra...

Co do Petersburga, to zadawaj pytania, spróbuje odpowiedziec...




Temat: IMPRESJE Z EGIPTU
24 IMPRESJE Z EGIPTU
30.09.2004 CZWARTEK

Dzisiaj wstaję z poczuciem, że jutro przyjedzie mi opuścić Kair, a pojutrze
Egipt. Jestem już w Egipcie prawie cztery miesiące. Długo, a jednocześnie dla
mnie krótko. Trzytygodniowe wakacje po ciężkiej pracy minęły tak szybko.
Planowałam odwiedzić Oazy Pustyni Zachodniej, Kair, Aleksandrię, Siwę, miasta
delty Nilu, np. Rosettę, zahaczyć o Tantę, z okazji Mawlid Sidi Beddawi. Nie
udało mi się wypełnić w 100% mojego planu – natomiast w wielu wypadkach
rozszerzyłam go, co spowodowało brak czasu na zrealizowanie innych jego etapów,
lecz nie uważam tego za klęskę… ba spędziłam te trzy tygodnie szczęśliwie,
chyba nawet przez moment się nie nudziłam. Kair jest miastem zaczarowanym i ta
jego zaklęta moc przyciąga mnie już od wielu lat. I wiem, że do Egiptu jeszcze
nie raz wrócę, i obejrzę jeszcze to, czego jeszcze nie zdążyłam tym razem.

Wyskakuję z Gabrielą do Centrum Handlowego (Mall) na Talaat Harb i kupujemy
różne drobnostki w sklepikach typu 5 LE za cokolwiek. Jest to kilkupiętrowe
centrum. Wjeżdża się i zjeżdża schodami. Mężczyźni poruszają się tam grupkami –
prężą na schodach. Stoją przed wystawami sklepowymi i podziwiają ciuchy wiszące
na manekinach. Tylko, że bardziej by mi takie zachowanie pasowało do dziewczyn.

Wybieram się na stare miasto. Zaglądam do Al-Azharu, plączę się po okolicznych
uliczkach. Robię zakupy na Khan al-Khalili i innych bazarach. Zwracam tamte
szerokie spodnie, dokupuję sobie kolejne buty i bluzeczki. I jeszcze fajny
ręcznik i przeróżne inne drobnostki. Wstępuję w uliczki wypełnione sklepikami
jubilerskimi i kupuję sobie na pamiątkę pierścionek i wisiorki. Wstępuję do
różnych meczetów, popijam różne świeże soczki. Sok truskawkowy wypijam też
przed meczetem Husajna w kawiarni, gdzie zawsze czekałam z przewodnikiem na
grupę, gdy dałam im czas wolny na Khan al-Khalili. W końcu wracam do hotelu
obładowana zakupami.

Dzisiaj nie ma żadnego występu tanury. Dziwne – dzień bez tanury. W związku z
tym udaję się na trening. A Said stwierdza, że dotąd te nasze treningi, to była
taka zabawa. I że albo mam to traktować poważnie albo sobie odpuścimy. Gdy
zaczynam się kręcić – i jednocześnie opowiadam o różnych rzeczach – on
stwierdza, że nie traktuję tanury poważnie. Ja decyduję się, że chcę się jej
dobrze nauczyć. I rozpoczyna się straszny trening. Said siada na ziemi – i
obserwuje moje stopy czy poprawnie je stawiam – jeśli nie, to dostaję po
nogach. Po jakims czasie nie muszę już myśleć o stopach – automatycznie stawiam
je dobrze. Zaczynamy pracować nad sylwetką – robimy też takie ćwiczenie, że
czasem nie wykonuję non stop pełnych obrotów – lecz powtarzające się szybko
połówki – z półsekundowymi przestojami. Strasznie trudno jest to opisać – to
trzeba po prostu spróbować, wziąć w tym udział. Trenujemy też odpowiednie
pilnowanie wzrokiem – tego co się wokół mnie dzieje, bowiem wirujący derwisz,
musi tak naprawdę w czasie występu być w kontakcie z pozostałymi członkami
zespołu. Ćwiczymy też kręcenie się z dodatkowymi ruchami głowy, a także bardzo
szybkie kręcenie się. Co ważne dzisiejszy trening zajmuje nam wiele godzin –
jestem całkiem mokra od potu, ale ten wysiłek sprawia mi niesamowitą frajdę,
szczególnie, że widzę, jakie postępy zrobiłam w ciągu tych kilku dni. Na
początku po iluś tam obrotach kręciło mi się w głowie. Teraz już nawet po
długim kręceniu się nie mam takich objawów – a jak Said i Hassan na początku mi
mówili, że im w czasie występów i po nich nie kręci się w głowie – nie mogłam
uwierzyć – a tu mieli rację. Chyba mózg się po prostu do tego przyzwyczaja.
Zdarzały mi się dzisiaj wielokrotnie momenty, że miałam już wszystkiego dosyć.
Siadałam wtedy w kącie, lecz wkrótce brałam się ponownie do ćwiczeń. Jadąc do
Egiptu – nie przypuszczałam, że stanę się taka „zakręcona”.

Znowu wychodzę z trenignu późno w nocy. Jadę z Szobry do centrum busikiem –
jedziemy wzdłuż wschodniego brzegu Nilu – w kierunku z północy na południe.
Codziennie przemierzałam tę drogę. Na Nilu zacumowane są liczne statki, w
których w ciągu dnia można zjeść obiad (niektóre biura podróży tam stołują
turystów w czasie wycieczek po Kairze), natomiast teraz nocą – są tam
różnorakie zabawy, dyskoteki czy przyjęcia ślubne. Wysiadam na placu Tahrir i
stamtąd podjeżdżam taxi na Talaat Harb i padam do łóżka totalnie zmęczona
dzisiejszym treningiem, jednak niezwykle szczęśliwa.

Kair




Temat: Podróż poślubna do Japonii?
Witam!
Goraco polecam wyjazd do Japonii! Jestem prawdopodobnie starsza od Was o jedno
pokolenie, ale o Japonii troche wiem i z przyjemnoscia sie ta wiedza podziele.
W sierpniu jest tam strasznie goraco i parno. Pogoda nie nadaje sie do
zwiedzania. Rowniez wrzesien jest chyba za goracy. Polecalabym pazdziernik, a
nawet listopad. Ale prosze pamietac, ze sierpien, wrzesien, pazdziernik to pora
tajfunow! W listopadzie mozna zobaczyc piekne momiji, czyli japonskie
drobnolistne klony, ktorych kolory na jesieni sa rewelacyjne. Zwlaszcza w
Kioto, ale nie radze jechac tam w okresie trwania festiwalu momiji, ktory
przypada na jeden z weekend-ow listopada.
Radzilabym zaopatrzyc sie, pomimo tego, ze drogi, w przewodnik Lonely Planet,
ktory zawiera bardzo rzetelne informacje praktyczne. Noclegi, rowniez tanie,
sposob poruszania sie, ciekawe miejsca itd.
Nocowac najtaniej mozna w youth hostelach, ale raczej bym nie radzila.
Natomiast bardzo dobre, w miare tanie (okolo 8000 yenow-mniej wiecej 70 USD-
dla dwoch osob co na warunki japonskie nie jest wygorowana cena) i dla nas
egzotyczne sa ryokany, czyli japonskie, zwykle niewielkie, hoteliki. Minimum
sprzetow to znaczy niski stolik, materace rozkladane na noc, brak krzesel:
trzeba siedziec na podlodze itd., ale dzieki temu mozna poznac troche glebiej
japonski styl zycia. O ryokanach rzetelnie informuje Lonely Planet.
Do Tokio pojechac trzeba,zeby zobaczyc m.in. jak zyja Japonczycy w wielkich
miastach. Ale trzeba rowniez pojechac do Kioto. Ja wiem, ze jezdza tam wszyscy
turysci, ale Kioto naprawde na to zasluguje. Sa miejsca bardzo zatloczone, ale
sa rowniez wspaniale ogrody przyswiatynne, waskie tradycyjne uliczki i wiele
innych miejsc godnych obejrzenia. Poza tym warto byloby zatrzymac sie jadac do
Kioto lub wracajac w jakims niewielkim miasteczku ladnie polozonym np. nad
morzem, zeby zobaczyc jak zyja Japonczycy na prowincji. Albo wjechac wglab
Honsiu, albo pojechac nad Morze Japonskie, gdzie szanse na obejrzenie
prawdziwej prowincji sa wieksze. Ale w tej dziedzinie postudiujcie Lonely
Planet. Na pewno cos dla siebie znajdziecie.
Po Japonii mozna sie poruszac za pomoca railpass-u, ale on jest przydatny tylko
w przypadku, kiedy jezdzi sie bardzo duzo. Minimalny railpass mozna wykupic na
7 dni i, co wazne, poza granicami Japonii.
Suma, jaka przeznaczacie na ten wyjazd, nie jest szczegolnie wygorowana, jezeli
wliczyc w to przelot, ale dla mlodych ludzi to moze wystarczy.
Wizy turystyczne faktycznie nie sa potrzebne (do 90 dni).
Japonia to naprawde bezpieczny kraj. Problemem moze byc tylko porozumiewanie
sie. W Tokio i Kioto, w ktorych jest pelno cudzoziemcow, z jezykiem angielskim
nie powinno byc problemu, natomiast na prowincji to i owszem. Ale to jest
wlasnie egzotyka i wyzwanie, prawda?!
Decydujcie sie, jedzcie (od jechac) i wracajcie zdumieni, zachwyceni i pelni
wrazen na wiele lat.
Jezeli macie jeszcze jakies pytania to bardzo prosze.
Pozdrawiam
Kurisha



Temat: AUSTRALIA - uzyteczne strony internetowe
AUSTRALIA - uzyteczne strony internetowe
Pozwalam sobie skopiowac moj watek z Forum Polonia. Ktos kiedys podpytywal
sie na 40+ o Australie - prosze, oto jest!

AUSTRALIA - uzyteczne strony internetowe
Autor: luiza-w-ogrodzie
Data: 09.02.2005 01:31

Na Forum Polonia od czasu do czasu pojawiaja sie pytania o zycie w Australii,
wizy, nauke angielskiego etc. Pisuje tutaj od pieciu lat i nie chce mi sie
powtarzac wszystkiego, co kiedys juz pisalam; mysle ze ten watek, regularnie
uzupelniany, moze sie przydac pytajacym o Australie.

Mieszkam w Sydney i niektore linki, jakie podalam dotycza tylko mojego stanu.
Prosze innych forumowiczow z Australii, ktorzy udzielaja sie lub udzielali na
Forum Polonia - Pawla z Melbourne, Waldka z Perth, Dorote z Queensland, Kan,
Lombata, Wiarusa i Ozpola z Sydney - o dodawanie na tym watku informacji.

PO POLSKU
*** Dla tych, ktorzy chca poczytac o zyciu Polakow w Australii, polecam
strone po polsku:
Http://australink.pl z linkiem do strony o edukacji: eduau.pl

PO ANGIELSKU:

*** Informacje z oficjalnych rzadowych stron internetowych dla osob myslacych
o wyjezdzie do Australii i potrzebujacych praktycznych informacji:

-> Urzad Imigracyjny (The Department of Immigration and Multicultural and
Indigenous Affairs): informacje o wizach, programach imigracyjnych:
www.immi.gov.au
-> Urzad Statystyczny (Australian Bureau of Statistics):
www.abs.gov.au
Duzo informacji z ostatniego spisu powszechnego jest dostepnych za darmo,
m.in. informacje o skladzie ludnosciowym, zarobkach, wieku populacji.

-> Wydzial Edukacji i Przysposobienia Zawodowego (Department of Education and
Training) w stanie Nowa Poludniowa Walia (New South Wales - NSW):
www.det.nsw.edu.au/
Na ich stronie mozna znalezc informacje o systemie panstwowych szkol
podstawowych i srednich www.schools.nsw.edu.au/index.php oraz systemie
panstwowych college'ow TAFE (Technical and Further Education) oferujacych od
kilkutygodniowych kursow do dyplomow zawodowych roznowaznych 1-2 latom
studiow uniwersyteckich www.tafe.nsw.edu.au/ Mozna tu m.in. uczyc sie
jezyka angielskiego.

-> Strona Australian Education International zawiera informacje o uznawaniu
kwalifikacji uzyskanych za granica (National Office of Overseas Skills
Recognition):
aei.dest.gov.au/AEI/QualificationsRecognition/default.htm
-> NSW Department of Commerce : www.industrialrelations.nsw.gov.au
Informacja o prawie pracy. Takze lista swiat panstwowych i lokalnych w stanie
Nowa Poludniowa Walia:
www.industrialrelations.nsw.gov.au/holidays/default.html#local

Na dole tej strony sa linki do podobnych stron internetowych w innych stanach.

*** Dwa najwieksze dzienniki australijskie:
-> The Age wydawany w Melbourne: www.theage.com.au
-> Sydney Morning Herald wydawany w Sydney: www.smh.com.au/
Na stronach tych dziennikow oprocz biezacych wiadomosci znajduja sie linki do
stron z ogloszeniami o pracy i wynajmie/sprzedazy domow i mieszkan,

*** Klimat, pogoda w calej Australii na stronie Biura Meteorologicznego
(Bureau of Meteorology): www.bom.gov.au

*** Ksiazka telefoniczna www.whitepages.com.au Na tej stronie sa
rowniez linki do map miast www.whereis.com i przewodnika kulturalnego
www.citysearch.com.au

*** Dla turystow
Tourism Australia: www.australia.com
Tourism NSW: www.tourism.nsw.gov.au/
Tourism Victoria: www.tourismvictoria.com.au/
Tourism Queensland: www.tq.com.au
Tourism Tasmania: www.discovertasmania.com.au/
Tourism Western Australia: www.westernaustralia.com/en/




Temat: ciekawostki z Wietnamu
ciekawostki z Wietnamu
Jako iż jest to forum auto moto nie będe zaśmiecał go gadaniem na inny
temat, tym bardziej ze ruch kolowy jest tam wyjatkowym folklorem (gorzej
jest podobno tylko w chinach).

Wiec tak - w Wietnamie królują "motorbikes" czyli nie duże motorki o
pojemnosci 100 cm3, na ogół Hondy produkcji Chińskiej (kopie oryginałów
sporo tańsze o gorszej jakosci). Bogatsi maja hondę produkcji koreańskiej, a
tylko ni liczni japońskiej. Motorbike (MB) to takie 2 osobowe na którym
można przewieźć dowolna liczbę osób a co ważniejsze dowolne pod względem
ilosci i rodzaju towary (lodówka, młot pneumatyczny i 3 dzieci, 20 kaczek
żywych przywiazanych za nogi, itd).
MB są wszędzie. Słuza zarówno do transportu miejsckiego jak i turystyki
krajoznawczej (sam z przewodnikiem zrobiłem dobrze ponad pół tys. km na
takiej pierdziawce).
Ruch w Wietnamie nie posługuje sie żadnymi zasadami poza naturą i
instynktem. A więc odbywa sie na zasadzie płynącej rzeki do której sie
dołaczas lub odłączasz. Mozesz się dołaczyc pod prąd i wówczas prąd główny
sie rozdziela na chwilę i omija delikwenta. Nigdy nie należy jeździc blisko
prawej strony - ktoś moze jechac pod prad. Nigdy nie należy jechać za
szybko przez skrzyżowania - pierwszenstow ma zawsze cięższy - wiec jesłi
wywrotka wyjeżdzą z placu budowy i wjezdza na 3 pasmową ulicę to ona ma p
[ierwszeństwo, później autobus, samochód osobowy, riksza, motorbike, rower,
a na koniec pieszy. Dodatkowym atutem poza masą jest głośnosc klaksonu
(używanego permanentnie). Każdy jedzie i trąbi zeby podkreślić swą
obecnosć. DO kierunkowskazów podłączaja sobie efekty dźwiekowe (wiec oprócz
tego ze miga to i trąbi, cyka, itd) i oczywiscie ukochana piosenka "jingle
bell" lub "Marry Christmas" podłaczona do biegu wstecznego (w każdym
samochodzie - czym głośniej tym lepiej).
Pocieszajace jest to że jednak samochody i ciężarówki czasem przestrzegaja
zakazu jazdy na czerwonym swietle (60 % przypadków).
skręt taksówką w lewo w ulicę majaca 3 pasy w każdą stronę polega na
skreceniu na najbliższy pas pod prąd i po woli przesuwaniu sie przez 3 pasy
pod prąd (cały czas jadąc) az sie wjedzie na lewy pas juz we właściwym
kierunku.
Policja jak sie pojawia to łapie wszystkich (uwielbia białych) i kosi zawsze
stała łapówkę 50 000 dongów (niecałe 4 USD).
Jedyne ciekawe rozwiazanie które tam widziałem ( i wprowadził bym w Polsce)
to nad światłami przyczepiony jest cyfrowy sekundnik odmierzajacy sekundy do
zmiany swiateł. Przy zamontowaniu czegoś takiego i kamer robiących zdjecia
kazdemu wjezdzającemu na zółtym świetle nie było by tłumaczeń ze za szybko
jechałem żeby zachamować nie powodujac zagrożenia. Widziałeś sekundnik i
trzeba było zwolnić i stnąć.
to chyba wszystko - jak sobie coś przypomnę to dopiszę.
Pozdrawiam



Temat: Wakacyjne podróże forumowiczów
Egipt, egipt,egipt, ale juz chyba ostatni raz...
nastepny wyjazd gdzie indziej ....

Witam i pozdrawiam z Egiptu ;) (czyli ja jak zwykle).
W skrocie- Szybka rundka: Hrg-Dendera-Luksor-Dendera (bo do 16 tylko
wiec zanim znalazlem, wczesniej ze 2 godz gadalem na ichnim postoju-
skrzynki po kurach i lodowka-wiadomo ) kiedy dojechalem na miejsce
pocalowalem klamke , wiec stwierdzilem ze jade z powrotem spac do
luksoru i wroce jutro ;) . Na czekpointach juz mnie znaja, wiec bez
problemow a i za taxi najczesciej robie, podwozac policjantow po
sluzbie np z luksoru do queny ;), czasem sie zdarza nakazywanie
konwoju, ale troche zartow, jezyk, swobodne zachowanie powoduja ze
wszedzie jest ok . Deprymujacy jest nieco brak ubezpieczenia na
auto, ktore na dodatek jest nowe ;( i co istotne- na kairskich
prywatnych tablicach. Plusy- raczej bezproblemowe poruszanie (auta
turystyczne-tylko konwoje), minus- nikt nie patrzy ze biala geba-bo
jak blachy priv-tzn ze swoj, czyli mozna wszystko, ale jakos to
idzie ;) Z Luksoru "na raz" do PortSaidu. Lubie to miasto, jest
bardzo europejskie, czyste i co wazne-tam gdzie nie ma bialych-nie
ma naciagaczy, wiec jest i milo. Dla zainteresowanych- dziewczyny
Egipskie baaardzo swobodne, tylko w Aleksandrii jest to
porownywalne, i nie jest rzadkoscia gdy ktoras podchodzi i mowi-
"jestes ladny" ;) ;) , za pierwszym razem prawie padlem z
wrazenia ;) Oczywiscie poza konwersacja nie liczylbym na nic
wiecej , poza ogromnymi klopotami jakie moglyby wtedy powstac.Z port
saidu do Kairu-znowu odwiedzilem muzeum kolejek i pozwolono mi nawet
na zdjecia, muzeum chyba zawsze jest puste , i w sumie dobrze-jesli
ktos lubi mechanizmy, kolejki- naprawde warto. Poodwiedzalem
przyjaciol,polazilem po roznych dziurach i po 3 dniach wpadlem do
Sakkary, nastepnie zmienilem plan ( u mnie to normalne) i po
ujechaniu 60km droga na aleksandrie zawrocilem do Ismaliji ;).
Ismalija ladna, czysta i piekielnie droga, tym bardziej ze sezon,
wiec najtanszy pokoj 90le jedynka, ale to norma bo w innych
slyszalem duzo wiecej, cena taka sama dla bialych (ktorych tam chyba
nie widzieli) jak i dla egipcjan, wiec to nie to ze mnie naciagali.
w koncu wyladowalem w nieziemskiej norze, ale za to za 40 le
z "lazienka" ;)Linia BarLewa, Kanal Sueski, muzeum i ladny park-
warto to zobaczyc.Z Ismaliji do Suezu-ogladac nie ma co za bardzo,
ale port, zatoka, promenada-ladne i dla "polazenia" i relaksu-warto
rowniez zerknac.Zona ma przyjechac wiec zeby uniknac niespodzianek,
w hrg wole byc wczesniej, wiec stamtad wrocilem do Hrg po drodze
odwiedzajac Klasztor sw Antoniego. Rowniez warto, zabytkowe mury,
budynki i calosc- robi wielkie wrazenie. Jesli ktos tam trafi-
pozdrowcie ode mnie ojca Rawiusa-chyba najlepszy przewodnik jaki
mogl sie trafic po klasztorze. Dodam ze nie bardzo lubie koscioly,
ale bylo warto w tym wypadku, a mnich ten jest na tyle tolerancyjny,
ze nie bylo problemu goscic takiego odszczepienca jak ja w tych
szacownych murach ;) . Pozniej ruszamy na poludnie i pustynie
zachodnia- takie sa plany, ale co wyjdzie-zobaczymy.
Sorry za chaos wypowiedzi- ale znowu sie spiesze ;)
Pozdrawiam

P.S. Gaja, jeszcze raz dzieki ;)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • chadowy.opx.pl



  • Strona 3 z 4 • Wyszukiwarka znalazła 180 wypowiedzi • 1, 2, 3, 4