Czytasz wypowiedzi wyszukane dla słów: prenumerata Pani Domu





Temat: SKRZETNA MARTA a dobrobyt Zachodu !!!
SKRZETNA MARTA a dobrobyt Zachodu !!!

Na gliwickim Forum to juz dawniej wlozylem, na Waszym chce Marcie
podziekowac,za cos co zrobila bezinteresownie.
Wlasciwie ten wpis powinienem wlozyc do tajemnic imion, ale chyba przyznacie,
ze ciekawa historia !!!?

Marta
Pochodzenie: aramejskie
Znaczenie: "pani, gospodyni"
Liczba: 3
Znak zodiaku: Koziorożec
Planeta: Saturn, Merkury i Mars
Imieniny: 22 Lutego, 21 Czerwca, 29 Lipca

Marta to postać z Ewangelii. Była uczennicą Jezusa, tak jak jej brat Łazarz i
siostra Maria. Kiedy Jezus gościł w ich domu, Maria zasłuchana siedziała u
jego stóp, Marta za to krzątała się po kuchni, służyła gościom, a w końcu
poskarżyła się swemu Mistrzowi na beztroską siostrę. Jezus jednak przyznał
rację zasłuchanej Marii, nie zaś praktycznej Marcie.

Protestantów z północnej Europy nazywa się "chrześcijanami Marty", gdyż ich
religijność wyraża się w dyscyplinie i pracy. Katolicy z południa Europy to,
przeciwnie, "chrześcijanie Marii", gdyż dla nich ważniejsze są religijne
obrzędy, procesje i kontemplacje. Jednak to ci z północy (Brytyjczycy,
Skandynawowie i Niemcy), którzy poszli "drogą Marty", szybciej osiągnęli
dobrobyt i cywilizacyjny postęp.

Samo imię Marta (w języku aramejskim *Martha*) znaczy "pani", co może również
oznaczać gospodynię, panią domu. Liczba tego imienia wynosi trzy. Trójka w
numerologii oznacza ludzi zaradnych i przedsiębiorczych, którzy wierzą w
swoje siły i chętnie polegają na tym, co sami mogą osiągnąć.

Marty do dziś są wierne drodze swojej wielkiej poprzedniczki. Od dziecka mają
dobrze określone zainteresowania, wiedzą, kim chciałyby zostać, gdy dorosną i
zwykle wybierają praktyczne zawody, w których można zarówno być użyteczną dla
innych, jak i osiągnąć wymierne wyniki. Pragną być na przykład lekarzem,
pielęgniarką lub inżynierem albo prowadzić hotel i do tego celu konsekwentnie
dążą. Nawet jeżeli mają pewien niezwykły talent, powiedzmy artystyczny, to
wolą mieć w odwodzie jakieś bardziej praktyczne i konkretne umiejętności.

Typowa Marta ma dobre wyczucie rzeczywistości, umie odróżniać to, co realnie
dostępne, od próżnych fantazji. Można zaufać jej zdrowemu rozsądkowi. Umie
też realizować swoje plany krok po kroku, często przez długie lata. Potrafi
sobie narzucić dyscyplinę: wstawać o świcie, nie jeść cukru lub mięsa,
codziennie godzinę poświęcać na naukę angielskiego. Marty potrafią skutecznie
walczyć ze swymi słabościami i dziwią się, gdy inni sobie z tym nie radzą.
Dobrze się sprawdzają w trudnych warunkach, kiedy trzeba sobie radzić w życiu
przy pomocy skromnych środków. Co więcej, takie trudne lata wspominają
później jako wspaniałą szkołę, z której wynosi się niezastąpione
doświadczenia. Również w ramach organizacji, takich jak wojsko, szkoła,
szpital, Marty łatwo znajdują swoje miejsce. Często spotyka się je na
odpowiedzialnych stanowiskach oraz w zawodach zwyczajowo uznawanych za
męskie. Gdy jest jej trudno, Marta nie rozczula się nad sobą. Niechętnie
pokazuje zasmuconą twarz. Potrafi w każdych okolicznościach "trzymać fason".
Ale umie też zrozumieć czyjąś niedolę i podnieść na duchu tych, którym jest
źle. W miłości Marty są wierne, a swoim mężczyznom nie pozwalają na
szaleństwa i ekstrawagancje.

Marta jak mało które imię pasuje do znaku Koziorożca. Jak mało które potrafi
wydobyć z przedstawicielek tego znaku wszystkie ich cnoty. Również kobiety z
innych znaków utwierdza w "koziorożcowych" zaletach: praktyczności,
konsekwencji i umiejętności dochodzenia do celu. Drugi znak, dla którego to
imię jest wysoce odpowiednie, to znak Panny. Również do Wodników pasuje to
imię - każe im się lepiej trzymać ziemi. Kobietom ze znaków ognia, Baranom,
Lwom i Strzelcom, imię to pomoże osiągać cele w życiu. Bykom, Rakom i Rybom
doda energii. Na Bliźnięta i Skorpiony może działać przesadnie i skłaniać je
do rywalizacji, również z mężczyznami. Najmniej może jest odpowiednie dla
eterycznego znaku Wagi.






Temat: Czego mogę WYMAGAĆ od pani w żłobku? Ważne!
Witam! Mój synek chodzi do żłobka już ponad dwa lata. Mogę Ci opowiedzieć, jak
to jest u nas.

1. Panie niechętnie wpuszczają do sal poza wyznaczonymi dniami, kiedy są jakieś
żłobkowe imprezy. Dzieci naprawdę potrafią się popłakać, kiedy widzą, że Twoje
dziecko jest z mamą, a one nie. Nie chodzi o strach, tylko o to, że one
wszystkie tęsknią za rodzicami, zwłaszcza na początku. Moja rada: spróbuj
umówić się z panią lub kierowniczką,że przyjdziesz obejrzeć salę raniutko,
kiedy jeszcze dzieci nie ma, lub po południu, kiedy już wszystkie pójdą do
domu. I nie zapomnij o ciapkach na zmianę lub ochraniaczach na buty - dzieci
się bawią na podłodze i żłobek powinien tego wymagać.

2. Nigdy nie pytałam, jak opiekunki mają na imię i nie wyobrażam sobie tego.
Nie zwracam się do nich po imieniu, ani na przykład "pani Kaziu", ja też z
imienia im się nie przedstawiam. Nie uważam, żeby to było mi do czegoś
potrzebne. Poza tym, w naszym żłobku nie ma cioć, są po prostu panie i ta nazwa
bardzo dobrze funkcjonuje. Nie wpływa to w najmniejszym stopniu na stosunek do
dzieci. A Robercik od pewnego czasu sam opowiada mi, jak która pani ma na imię.

3. Zwracane są pieniądze za wyżywienie w dniach, kiedy dziecka nie ma w żłobku.
Potrącam sobie przy wpłacie za kolejny miesiąc. Przy czym nie ma znaczenia, czy
zgłosiłam to wcześniej, czy nie. Niby na początku dyrektorka mówiła, żeby
zgłaszać, ale kiedy nagle coś wypadnie i nie zrobię tego, i tak odliczają.

4. Oczywiście opiekunka ma obowiązek porozmawiać z Tobą o dziecku,
jeśli "uciekła", to widzę dwie możliwości. Albo jest nieśmiała i nie bardzo
radzi sobie z rozmowami z rodzicami (w końcu to człowiek, z dziećmi może
porozumiewać się doskonale), wtedy po prostu porozmawiaj z inną panią, przecież
jest ich kilka na grupę, albo po prostu przyszłaś po dziecko w momencie, kiedy
przy dzieciach było dużo "roboty" i po prostu nie miała czasu, bo musiała
wracać do grupy. Jest to o tyle prawdopodobne, że jak piszesz, odbierasz córkę
po obiedzie(mycie, nocniczki, szykowanie do snu-panie mają co robić). Ale jeśli
panie ewidentnie nie chcą z Tobą rozmawiać, masz prawo się tego domagać.

5. U nas wychodzą na dwór starszaki i tylko gdy jest ciepło.

A w ogóle najlepiej te wszystkie kwestie omówić z dyrektorką na samym początku,
ona Ci powinna wyjaśnić co robią i dlaczego.
Proponuję tylko wzbudzić w sobie trochę zaufania do żłobka i nie szukać
wszędzie złej woli. Bo wyczuwa to pewnie Twoje dziecko(że bez przekonanie tam
ją posyłasz) i panie(które zaraz przyjmują postawę obronną). Myślę, że wszystko
jest do załatwienia, zwłaszcza możliwość obejrzenia sali.
Pozdrawiam i życzę córeczce miłego debiutu w żłobku, a Tobie siły na
przetrzymanie tych ciężkich dni






Temat: Sen o białych najkach
PATORA -wstydź się !!!
Czytam reportaż i nie wierzę, że zamieściła go GW. Jestem rozczarowana, nie
spodziewałam się, że dziennikarze owej gazety zamieszczą tak jednostronny i
bazujący na emocjach tekst.

Chciałabym zwrócić uwagę na kilka kwestii.

Czy nie zastanowia się ktoś co działo się ze zdrowiem Przemka, wtedy kiedy "był
w korku", kiedy spędzał sywestra i parę nastepnych dni wśród kolegów spijając
alkohol? w jaki sposób traktował swoją chorobę,jak poważnie podchodził do
kwestii własnego zdrowia?
Czy uważacie, że jego dziewczyna,(która notabene wcale go nie
odwiedza w szpitalu) potrafiła prawidłowo pielęgnować chłopaka, zmieniać
opatrunki, opatrzyć rany? Czy w ogóle to robiła? Kto zatem ma być
odpowiedzialny za stan zdrowia?
Wszyscy, tylko nie on sam.

Pan śledczy Patora przecież wszystko wie,na pewno dogłębnie zbadał sprawę
tylko, że manipuluje faktami. Chciał ukazać wycinek świata, taki jaki on sam
sobie wymyślił, sztuczny świat, który jest okrutny dla Przemola i trzeba go
zmienić a to przecież potrafi tylko Pan Patora. Nikt inny... Żenujące jest to,
że Panowie dziennikarze wiedzą na pewno, że wszyscy dążyli do tego, aby chłopak
gnił.

Na każdym kroku padają sugestie, że każdy chciał się Przemka pozbyć,"niech
idzie","dyrektor pogotowia (opiekuńczego)alarmuje sąd: "W naszej placówce nie
ma absolutnie możliwości zapewnienia małoletniemu Przemysławowi J. warunków
egzystencji", kaleka na wózku nie ma racji bytu" - Moje pytanie : Czy Przemek
czułby się dobrze tam, gdzie są bariery architektoniczne dla niepełnosprawnych?
i dalej: "damy Przemka do domu pomocy społecznej"."Przemka upchnęli tam na całe
życie", "A lekarze kombinowali, co zrobić, żeby chłopiec trafił gdzie
indziej","Po tygodniu szpital pozbył się problemu, Przemek wrócił do swojego
depeesu". Czy tak było?! Czyżby wszyscy byli tak okrutni i chcieli
go "wsadzić", "upchnąć" do szpitala bądź Domu Pomocy Społecznej, oj przepraszam
do "domu śmierdzących staruchów",aby gnił? Czy rzeczywiscie wszyscy traktowali
go jako problem do pozbycia się?
Myślę, że jest to raczej spojrzenie chłopaka, który całe życie walczył ze
światem i doświadczał odrzucenia ze strony bliskich. Szkoda, że Panowie
dziennikarze podzielają taka opinię.
A Najlepszą Istytucją na świecie jest Matka Polka, razem ze świętą Panią Elą,
Panią Doktor oraz Profesorem, który stawia diagnozę: "Profesor Chilarski
podkreśla, że Przemek to inteligentny chłopak. Przyjemnie z nim porozmawiać.
Czasem bywa zdenerwowany, ale kto na jego miejscu by nie był?"
Pan Patora ocenia i obwinia wszystkich bez wyjątku, a CZMP gloryfikuje na
maksa. No tak, bo kto dał cynk gazecie?

Patora poprzez swoje kłamstwa, zatajanie faktów, obwinianie wszystkich jest
dziennikarzem na żenująco niskim poziomie, który chce jedynie wzbudzić emocje i
szuka naiwniaków, którzy uwierzą w to, co napisał.

W tym reportażu jest mnóstwo sprzeczności, z jednej strony ukazany został
wizerunek Przemka, wzbudzający litość i współczucie,przypominający nam o
wartościach ogólnoludzkich, z drugiej strony Panowie dziennikarze dają
przywzolenie na zachowanie i działania przestępcze - kradzież torebki i
wspomnienie o żalu jedynie z powodu pecha z kartami płatniczymi, które
wyleciały z kieszeni. Ech, przecież trzeba było je schować do skarpetki!! Taki
biedny Przemek.
Ponadto, język jakim posługują się Szanowni Panowie dziennikarze wskazuje na
ich nieskończoną empatię i prawdziwy szacunek do człowieka, ("dom
starców", "zamknęli ze staruchami", "W dsp są tacy ludzie na wykończeniu. Nawet
nie wstają, większość w pampersach. ...") Zatem jestem głęboko przekonana, że
oni autentycznie współczują Przemkowi,przemawiają przez nich prawdziwe uczucia,
przecież człowiek to istota wrażliwa, której nie wolno krzywdzić! Nawet
chuligan, przestępca jest biednym, opuszczonym chłopcem a staruch pozostanie
staruchem, w dodatku śmierdzącym.
Czy Panowie dziennikarze wiedzą jacy ludzie naprawdę mieszkają w takim Domu?
Czy pofatygowali się, aby ich odwiedzić, może nawet porozmawiać. Oj, znowu
przepraszam, przecież oni tam w ogóle nie mówia, no tak, rozmowa byłaby
niemożliwa.
Czy zastanowiliście się jak się czują osoby, których bliscy mieszkają w Dps?
Czy to Was nie porusza?
Współczujecie Przemkowi, płaczecie gdy czytacie tą historię, ale nie starcza
Wam współczucia dla starszych, chorych ludzi, bo zgadzacie się aby nazywać ich
śmierdzącymi staruchami.

Poza tym mam wrażenie, że osoba pisząca reportaż jest "niespełnionym literatem"
"(...)Przemek liczył słupki przy trasie. Jechał szybko, było ciepło.
Pierwszy słupek - może znajdę hydrant?
Dziesiąty słupek - taki hydrant, co każdy może się napić.
Pięćdziesiąty słupek - dalej nie ma hydrantu.(...)"

Mam nadzieję, że prawda wyjdzie na jaw i doczekamy się sprostowania faktów,
materiału, który opisze obiektywnie historię P.J.



Temat: Rozmowy z Biurem Obsługi Klienta -autentyk !!!
Rozmowy z Biurem Obsługi Klienta -autentyk !!!
MIEJSCE AKCJI-Biuro Obsługi Klienta w jednej z telefonii komórkowych w Polsce:

Klient: Ile ja mogę w sumie, ogółem, rozmawiać w ramach bezpłatnych minut?
BOK: A w jakiej jest Pan taryfie?
Klient: Kielce taxi... ale co to ma do rzeczy?

Klient: Zaginęła mi komórka, chciałbym abyscie ja zablokowali....
BOK: To musi Pan wysłać do nas fax, że Panu ukradli...
Klient: Ale ja nie ma faxu...
BOK: To bez różnicy jakim faxem nam Pan to wysle...
Klient: Ale skad ja wezmę ten fax...
BOK: Już panu mówiłam. To bez różnicy jakim faxem nam Pan to wysle...

Klient: Czy to z Pania rozmawiałem przed chwila?
BOK: Nie. Tu w infolini siedzi sporo osób...
Klient: A to w takim razie nie ma sensu, żebym Pani wszystko jeszcze raz
tłumaczył.

(z cyklu pytania zbijajace infolinistę z krzesła)
Klient: Dzień dobry chciałbym zlokalizować gdzie teraz jest moja żona, bo
dzwoniłem do niej i mówiła, że jest w Szczecinie, a miałem wrażenie, że
pojechała jednak gdzie indziej, gdzies w rejony Władysławowa.
BOK: Ale my nie jestesmy w stanie zlokalizować pańskiej żony...
Klient: Pani ja bezczelnie kryje! Jak nie możecie jej zlokalizować jak ja do
niej przed chwila dzwoniłem i ja zlokalizowałem?

Klient: Dzień dobry chciałem się dowiedzieć ile kosztuje rozmowa do
Zakopanego.
BOK: W szczycie 1,75.
Klient: Niee, nie, mnie chodzi o dolne miasto.

Klient: Dzień dobry chciałem się dowiedzieć ile kosztuje rozmowa w sieci.
BOK: 1 zł
Klient: Ciekawe, to się oszukujecie, mnie teraz wyswietliło 0:33
(chodzilo o czas trwania rozmowy)

Klient: Witam, ja dzwonię, bo własnie jestem poza zasięgiem sieci, i
chciałbym się dowiedzieć czy państwo moga mnie połaczyć.(bez komentarza BOKu)

Klient: Dzień dobry. Przeczytałem własnie w gazecie, że Państwo moga mnie
podsłuchiwać nawet jak ma wyłaczony telefon. Czy to prawda?

KLIENT: To tyknęło i nie odpowiada!!!!!!!!! (po 15 minutach telefonistka
doszla do tego, iż ten pan dostał smsa)
>
KLIENT: Proszę pani ja własnie wróciłem do domu, nikogo tu u mnie nie było, a
tu okazało się, że dzwoni mój kolega, że ja niby do niego dzwoniłem... a
przecież telefon był w domu...
BOK: na pewno proszę pana nikogo w domu nie było? może dziecko?
KLIENT:nie, nie proszę pani, nawet myszki... czy to możliwe, żeby telefony
same do siebie dzwoniły...?
BOK: fizycznie, nie proszę pana...
KLIENT: no to może metafizycznie...?
*BOK: może...ale tego niestety nie jestesmy w stanie sprawdzić, bardzo mi
przykro...

KLIENT: Jak wyjadę na HAWAJE to ten telefon będzie działać?
BOK: tak
KLIENT: a ten z domu?
BOK: przepraszam czy pan chce zabrać tel. stacjonarny?
KLIENT: a który lepiej działa ?
(ludzie pomocy!!)

KLIENT: panie mam problem !-nie mogę wejsć w moja sekretarkę

KLIENT: proszę moje saldo przelać na bank polski...nr konta - podaje...
BOK: jakie saldo?
KLIENT: komórkowe proszę pana, komórkowe...

KLIENT: dzień dobry, chciałbym rozmawiać z iwentyfikacja...z
identyfikacja...no! z tymi od pieniędzy!"

KLIENT: "czy mogłaby mi pani rozciagnać telefon na Niemcy..."... (chyba
chodziło o roaming...??)

KLIENTKA: "proszę pani a jak się wysyła tego EMILA na komputer?"

KLIENT: "przepraszam ale ile naszczekałem do wczoraj?" (pyt. o bieżacy
rachunek??)

KLIENTKA: "proszę pani,ja byłam wczoraj na grzybach i pies mi zablokował
telefon i on teraz pisze,że trzeba PUK wpisać..."(kurczę,inteligentny ten
pies,trzy razy PIN musiał błędnie wpisać...!)

KLIENT: "ja tu mam taki aparat na kartę, tego no ..., i on mi już nie
działa... nawet dodzwonić się nie można"
KONSULTANTKA: "a kiedy pan go ostatni raz zasilał kartę??"
KLIENT: "jakies pół roku temu..."
KONSULTANTKA: "a widzi pan, ... to przynajmniej raz na trzy miesiace trzeba
zasilać, żeby móc rozmawiać..."
KLIENT: "aaaa... telefonik chce papu?"
KONSULTANTKA: "... tak... trzeba dokarmiać go co jakis czas."

KLIENT: czemu nie mam tej jadaczki w poczcie na powitanie?

KLIENT: chciałbym uaktywnić krycie numeru...

KLIENT: PROSZE PANI, WŁSNIE MI SKRADZIONO KOMÓRKE, CZY JEST SZANSA, ŻE SIE
ONA ODNAJDZIE?...

(the best!!!)

KONSULTANTKA: w tej taryfie będzie miał pan szczyt od siódmej do
dwudziestej...
KLIENT: to chyba po viagrze!




Temat: Moja pasja... NAUKA :)
Moja pasja... NAUKA :)
"Piękna miejscowość, mieszkanie w bloku 200m od Wdy
Czwartek, wczesny ranek, za oknem jeszcze ciemno. W pokoju zaledwie 16'C
przez szpary w oknie dmucha wiatr. Za oknem biało, pełno śniegu. Ja pełen
energii i z pozytywnym nastawieniem do życia, przecież dziś piękny dzień
myślę sobie. Mamy sprawdzian z polskiego, a ja dziś siedze w tyle więc będę
mógł ściągać. We wtorki nie mam tej wygody, bo siadam w pierwszej ławce od
nauczycielki. Wkładam wytarte spodnie, poczym sćiągam je.. -Jeszcze kalesony!
Zakłdam kalesony, trochę cianse z dzirką na kolanie.. potem spodnie i
bluzeczke. Zapalam lampę przy stole, wyciągam książke. Sprawdzian ze 120
stron- romantyzm. Poradzę sobie! W 10 minut mam pierwszą ściąge, obklejam
taśmą bezbrawną. Moje spodnie, a zwłaszcza kieszenie idealnie nadają się na
ściąganie. W 40 minut mam gotowe 3 sćiągi, ba oby dwie kieszenie i jedną na
zapas, gdyby któraś się zgubiła.. Wczoraj siedziełem nad polakiem 4 godziny,
mogłem dłużej, ale zabrakło by czasu na geografię. Na zegraku dochodzi 6.30,
szybko pakuje książki i lece po śniadania. Czeka na mnie 6 kanapek z metką z
Violi. Pychota, uwielbiam.. władam kozaki i biegnę na autobus. Na pewno się
nie spóźnię.. Po drodze zjadam 2 kanapki i dobiegam na przystanek. Wyciągnę
książkę, przypomnę sobie usługi z geografii. Wsiadam do autobusu, niestety
żaden ze znajomych nie pomyślał o mnie i muszę stać, ale to nic uczę się
dalej. Kilka minut przed 8 jestem w Świeciu, biegiem z PKS, zostało 5 min, a
ja nic nie umiem. Pod klasą stoi już grupka ludzi, pytam -Uczyliście się?..
churem słyszę odpowiedź.. NIE! Boże ja nic nie umiem, wreszczie przychodzi
polonistka, dostaje kserówkę i notuje.. idzie mi nawet dobrze, ściągi co
chwila się przydają. Koleżanka prosi mnie bym jej pomógł. Myśłe phii.. żebyś
może lepiej napisała niż ja, odpowiadam - Zaraz! Dzwonek, jeszcze chwilkę
piszę. Oddaje! Zaraz pytam klasy jak im poszło, wszyscy zgodnie- słabo.
Odpowiadam- No mi też, kurde nic nie napisałem prawie.. Czwartek reszta dnia
przebiega spokojnie. Całe szczęscie nikt mnie nie przeciągnąl na rozmowę inną
niż o szkole i nauce. Do domu wracam o 13.45..stoje, nikt o mnie nie
pomyślał. Kilka minut po 15 siadam do książek, kończe po 23.. nie mam już
siły, łee nie myję się dziś.. Piątek powtórka z rozrywki, dziś kosi z niemca,
a ja znów nic nie umiem. Niestety wypada na mnie. Staję do odpowiedzi.. boję
się i chwilę potem siadam zawiedzony.. 4+! Prosze Panią, a nie da rady 5tki,
proszę moge jeszcze czas przeszły powiedzieć.. proszę!.. Słyszę tylko
siadaj.. Do domu znów wracam o 13.45, dziś jadę z moją ulubioną koleżanką.
Jestem taki podniecony, pół drogi rozmawiwamy o nauce i szkole. Tryska ze
mnie energia i czasem zdarza mi się coś głośniej powiedzieć, np obgadać jakąś
nauczycielkę.. Ta zouza mogła mi wpisać 5tkę, a nie 4+.. W pewnym momencie
mój wywód przerywa jakiś debil z zespołu.. prosił mnie, żebym był ciszej.
Przestraszyłem się, przecież jest większy.. ale pewnie i głupszy. Dziwi mnie
to tylko, że on zawsze siedzi, zawsze z kimś rozmawia.. a ja mam tylko jedną
koleżankę, która zachwyca mnie swoją więdzą zwłaszcza z obcych przedmiotów..
w ogóle jak on może ciągle mówić o samochodach, imprezach, muzyce o
znajomych.. jeny, a o szkole czasem tylko wspomina.. Wracam do domu, piątek..
przygotuje już temat na polski.. zajmuje mi to 3 godziny. Potem obejrze coś w
Polsacie i idę spać.. sobota i niedziela powtarzam cały czas material na
polak i biolę, 4 godziny zajęła mi fiza.. CDN

Karol.. pewne Liceum"



Temat: problem z dzieckiem mojego partnera!
exeno... Masz trudną sytuację, ale - i nie będzie to patos - Twoje dzieci na
dziś już są bogatsze od syna Twojego męża. To wychowanie, jakie otrzymały,
samodzielność, ambicja, świadomość, że nic nie leży na ulicy i na wszystko
trzeba zapracować - to duży skarb i zaprocentuje w przyszłości - uwierz mi.
Pochodzę z domu, gdzie się nie przelewało, była nas trójka, mama wspaniale
potrafiła gospodarować pieniędzmi, prowadzić dom mimo braku wsparcia od męża,
bo ileż można się spodziewać od faceta zaglądającego do butelki i do tego
agresora... Zawsze powtarzała nam, byśmy się uczyły, starały żyć godnie i
uczciwie i zawsze liczyły tylko na siebie, bo nigdy nie wiadomo, czy trafimy na
partnera, który zapewni nam bezpieczeństwo. I powiem Ci, że tak "wyposażona"
przez mamę, wychodziłam z najgorszych opresji życiowych i zawsze z dumą. Po
moim rozwodzie z dnia na dzień zostałam z jedną torbą swoich ubrań i przyczepą
książek. Mój były mąż zarabiał ponadprzeciętnie, ja miałam wszelkie przesłanki
do tego, by rozwód był z jego winy, potem mógłby mi płacić alimenty. Zostałam
bez mieszkania, pracy, kasy. Od niego nie chciałam ani gorsza. Wyjechałam na
drugi koniec kraju, koleżanka załatwiła mi robotę poniżej moich kwalifikacji,
zaczepiłam się, zamieszkałam w byle jakiej spelunce a potem dwa miesiące
wytężonej pracy i już stałam na silnych nogach. W życiu bym tego nie potrafiła,
gdyby całe życie dawano mi wszystko na talerzu. Nie chcę tu przywoływać nicków,
ale są macoszki, które pisały o dzieciach swoich mężów w tonie podobnym do
Twojego. To są już dorośli ludzie. Mają kupione mieszkania, panią do sprzątania
(facet pomieszkuje z dziewczyną, ale chyba oboje nie wiedzą co to woda i
ścierka), ojciec reguluje kosmiczne rachunki telefoniczne, opłaca studentce
kosmetyczkę jako "potrzebę usprawiedliwioną" itd. W zamian chyba nie otrzymują
od pociech ani za wiele szacunku ani miłości. Z trwogą czytałam te posty i
zawsze mówiłam w duchu "dziękuję ci mamo, że mnie nie zepsułaś". Po latach, gdy
było rodzicom już lżej, zasady pozostały stare: same zarabiałyśmy na
przyjemności, miałyśmy obowiązki domowe, na studiach też miałam własne
pieniądze - stypę za dobre wyniki w nauce i kasę za udzielane korki.
Twój mąż popełnia błąd i psuje dziecko. To nie ten młodzieniec jest zły, to
Twój partner ma do niego złe podejście. Myślę, że przydałaby mu się porada
psychologa - dla dobra tego dziecka i Waszego związku, dzieci, rodziny. Waszej
trójce należy się szacunek, tolerancja; mam w domu dziewczynkę młodszą rok od
syna Twojego M i mimo wielu jej wad, nie powiem, by była nierozgarnięta czy
nieświadoma pewnych spraw. To co robi ten 7-latek jest okropne i on o tym WIE
doskonale - nikt mi nie powie... Z premedytacją Wami pomiata - jest
to "zasługa" rodziców - nie wiem czy matki, ale ojca na pewno, bo przynajmniej
jeden rodzic powinien zwracać uwagę czy jego pociecha wie, co to znaczy
szacunek dla drugiej osoby. Na litość boską: jesteś partnerką tego człowieka i
jak on może patrzeć na takie zachowania bez reakcji? Bez prób rozmowy, dopiero
po Twojej interwencji? Nie wyobrażam sobie jak to będzie, gdy doczekacie się
wspólnego potomstwa a chłopiec dowie się, że oto narodził się nie tylko
kandydat do uczuć jego ojca ale i majątku. Twój facet musi się obudzić. Lepiej
późno niż wcale...

pozdrawiam
lidka




Temat: konkubinat a zarejestrowanie dziecka
konkubinat a zarejestrowanie dziecka
Witam,
Chciałam się z Wami podzielić swoim "doświadczeniem" a propos zarejestrowania
Dzidziusia i podpowiedzieć co nie co
Jak nie jest się małżeństwem to niestety do USC muszą się stawić obydwoje
rodzice w celu zarejestrowania (chodzi o uznanie dziecka przez Tatusia), ale
jest możliwość uznania dziecka przez ojca zanim się urodzi (do tego potrzebna
jest obecność Mamy i Taty) i wtedy po urodzeniu zarejestrować może już tylko
jeden rodzic.
Ku uciesze urzędników mało który petent o tym wie. Ja też dowiedziałam się
przypadkiem i dzisiaj przećwiczyłam to na własnej skórze niestety. Podniosło
mi się ciśnienie na maxa w USC na Piłsudskiego 100 chcę Wam powiedzieć jak to
wygląda, żebyście nie dali się zbyć.
Jak potwierdzałam wcześniej czy jest takie rozwiązanie, to nieopatrznie jedna
z Pań z owego USC, powiedziała mi, że nie jest im to na rękę, bo trzeba
wypełniać dodatkowe papierki, kreślić itp. jednym słowem, trochę więcej pracy,
co dla "zapracowanej" urzędniczki jest nie lada wyzwaniem!
Dlatego też próbowano odesłać nas dzisiaj z kwitkiem. I gdybyśmy sobie
odpuścili, to nic by się nie załatwiło. Zważywszy, że jak Mamusia wróci z
Maluszkiem ze szpitala do domu i na zarejestrowanie jest 2 tyg., to
zdecydowanie łatwiej jest załatwić wspólnie potrzebne formalności przed
urodzeniem a potem wysłać tylko Tatusia. Przećwiczyliśmy to z pierwszym
Dzieckiem i jakaś masakra tułać się z dwutygodniowym Bąblem po urzędach, bo
nie mamy Go z kim zostawić a musimy stawić się razem. Chcemy tego uniknąć tym
razem i stąd nasze próby załatwienia czegokolwiek.
Kulturalnie pokłoniliśmy się dzisiaj Paniom i co jest normą w naszych
urzędach, zaczęto stawiać nas do pionu i wymyślać, że nie ma takiej opcji. Jak
uświadomiliśmy Paniom, że owszem jest, to pojawiły się kolejne problemy, że to
nie ten urząd, że to potrwa 3h, a jak w razie urodzę w trakcie wypełniania
przez Panią Szanowną dokumentów, to nie będą ważne i robota na marne, że w
czasie tych 3 godzin, to Pani mogłaby "załatwić" wielu petentów a tak to
siedzi i zajmuje się moją sprawą ( a ja przepraszam nie jestem petentem?!) i
wiele wiele innych.
Jednym słowem chore argumenty, spychologia, jak się człowieku nie postawisz to
Cię zakrzyczą jedna przez drugą i jak nie wiesz, że tak można, to odeślą Cię z
niczym.
Dziewczyny nie dajcie się zbyć, bo Szanowne Panie Urzędniczki są od tego, żeby
to załatwić. Przyzwyczaiły się do takiego systemu i są bardzo rozczarowane,
kiedy pojawi się PETENT, który zna swoje prawa.
Sprawa jest w toku, bo Pani teraz w przeciągu 3, 4 godzin będzie wypełniała
druczki, po czym musimy stawić się w celu podpisania.
Odezwę się jaki będzie finał...

Pozdrawiam



Temat: Kącik rozrywkowy!!
Kącik - numer 43
Wilk spotyka w lesie Czerwonego Kapturka.
- Gdzie idziesz?
- Do babci.
- A co masz w koszyku?
- Dynamit.
- Po co ci dynamit?
- Chcę raz na zawsze skończyć tę idiotyczną bajkę.

W Teksasie turysta wchodzi do sklepu muzycznego. Zauważa, że na półkach obok
saksofonów leżą rewolwery.
- Proszę pana, dlaczego w tym sklepie sprzedajecie rewolwery?
- To proste - wyjaśnia sprzedawca. - Za każdym razem, gdy sprzedaję klientowi
saksofon, po kilku dniach jego sąsiad przychodzi po rewolwer.

W szatni pierwszoklasista Jasio prosi panią nauczycielkę, aby pomogła mu założyć
buty. Po chwili oboje szarpią, ciągną, ale buty nie chcą wejść na nogę. Wreszcie
udało się i oboje usiedli zasapani, a wówczas Jasio mówi:
- Ojej, proszę pani! Ubraliśmy buciki na odwrót! Lewy na prawą nogę i prawy na
lewą!
Znów mozolne ściąganie butów, szarpanie, wreszcie we dwójkę wymienili oba buty
na nogach. Jasio patrzy na buty i mówi:
- Ojej, to nie są moje buty tylko kolegi! O, tam są moje buty!
Nauczycielka wkurzona, ale znów pomaga Jasiowi zdjąć buty, a potem włożyć na
nogi właściwą parę butów. Po chwili, gdy Jasio włożył na siebie kurtkę i czapkę,
nauczycielka pyta:
- A gdzie masz rękawiczki?
- Ojej, mam je schowane w butach!

Fąfara wraca z pracy i biegnie do telewizora.
- Jaki wynik? - pyta żony (blondynki).
- 3:0.
- W porządku, ale kto wygrywa?
- No jak to kto? Ci, co strzelili więcej bramek!

Turyści poszli w góry i podczas tej wędrówki znaleźli studnię. Chcąc sprawdzić
czy jest w niej woda, wrzucili do niej mały kamyk. Przez chwilę nadaremnie
nasłuchują chlupnięcia kamyka w wodę.
- Wrzucimy większy kamień - powiedział jeden z turystów i przyniósł z pola spory
kamień. Wrzucił go i nasłuchuje, ale znów nic nie słychać. Turyści zobaczyli na
polu ciężką szynę kolejową. Przytachali ją, wrzucili do studni, nasłuchują -
znów nic. Nagle widzą barana, który w ogromną prędkością biegnie przez pole w
ich kierunku, d..ą do przodu i zaraz potem wpada do studni. Zdziwieni turyści
patrzą w głąb studni i w tym momencie słyszą z tyłu głos bacy:
- Panocki, a nie widzieli wy mojego barana?
- No, przed chwilą widzieliśmy jak biegł przez pole i wskoczył do tej studni.
Baca drapie się po głowie i mówi ze zdziwieniem:
- Jak mógł mi uciec, skoro był do szyny przywiązany?...

Przychodzi pijak do lekarza i mówi:
- Proszę pana, boli mnie wątroba.
- A pije pan wódkę?
- Piję, ale to nie pomaga.

Anegdota muzyczna
Artur Rubinstein pragnąc spokojnie poćwiczyć przed koncertem zapowiedział
służącemu, że dla nikogo nie ma go w domu. Po chwili zadzwonił telefon i kobiecy
głos zapytał o pianistę:
- Mistrza nie ma w domu - rzekł służący.
- Jak to? - oburzyła się dama. - Przecież słyszę, że gra.
- Nie, to tylko ja wycieram kurz z klawiszy.

Zagadka
- Skąd się wziął taniec irlandzki?
- Było za dużo whisky, a za mało kibli.

Humor z zeszytów szkolnych

= Wielbłądy wędrują przez pustynię w karnawałach.
= Wścieklizną można się zarazić jeśli się ugryzie wściekłego psa.
= Węgiel może być kamienny i brutalny.
= Wszystkie grzyby są jadalne, ale niektóre tylko jeden raz.
= Chrobry złożył do papieża podanie o koronę




Temat: Wolność nienawiści - felieton z cyklu "Prognoza...
„Dlaczego?Dlaczego pan napisal ,ze Zydow cos spotkalo w Polsce?A ilu Polakow
stracilo zycie w Polsce podczas wojny?
Czyzby Polacy rozpetali te wojne?”

Napisałem bo to fakt,
ponieważ lista dotyczy Izraela.
W Polsce został zburzony żydowski dom. Został spalony, a w nim jego domownicy.
To ich spotkało.
Jeżeli zastanawiamy się dlaczego jest wśród niektórych obywateli Izraela takie
krytyczne nastawienie do Polaków, to nie umniejszając naszych cierpień los tych
niektórych, podkreślam niektórych Żydów był jednak gorszy.
Kiedy mając świadomość wybrania dla śmierci, nie w sferze wiary, ale
rzeczywistego, widzianego na własne oczy, słabi i pokonani, wewnętrznie
odrzuceni nie mogli nawet wrócić do ocalonych resztek życia. To życie (dom,
majątek) było już w innych rękach. Często ręce te w obawie przed utratą łupu
stawały się kolejnym śmiertelnym zagrożeniem. Znowu strach, ucieczka, kolejny
etap agonii. Cios nie był już zadawany przez Niemców.
Czy tym ludziom w przeżywaniu ich nieszczęścia mogła pomóc tragedia polskich
ofiar?
Nie musiał jeżeli nie spotkali na swej holocaustowej ścieżce, prawdziwego
Polaka, a polskiego SS-mana.
Ale miła Sorciere. Mamy tu list „mamy”, który udowadnia, że przeszłość jest za
nami i jest w Izraelu nadzieja, jest chęć życia, kontaktów, patrzenie w
przyszłość i dobre życzliwe słowo.
I chociaż mamy rozmaite listy dyskusyjne na których dość często płynie tęsknota
za Adolfem i kominami wierzę, że jeżeli nie w pełni to w dużym stopniu docenia
się w Izraelu każdą okazaną wtedy pomoc, a i obecnie chociaż zrozumienie.
Ja sam mam dobre o nas zdanie, tyle że kiedy na listę ściągają „synwie jawana”
(„synowie Grecji” – humaniści), albo jekieś wiele gorsze extremalne przypadki,
ta staje się polem konfrontacji.

Pisze pani o mieszkaniach, Warszawie i Tuwimie.
Myślę, że i mama i pani macie rację. Tamto już nie wróci, a krzywda spotkała
wszystkich.
Do śledztwa się już bardziej nie odniosę z powodu braku profesjonalizmu.
Porcja czasu jaką należałoby temu poświęcić przekracza moje możliwości, a
opieranie się na artykułach byłoby nierzetelne. Nazywał się chyba Waserstein
lub Wasserstein.
Nie wiem skąd mogli mieć te spluwy.
Dziś o taki atrybut nie trudno. Wtedy po wojnie, mogło być jeszcze łatwiej.
I tak węszę tu niezdrowy spisek...grube nici, ale nie wiem.
To co zrobił Józef Wissarionowicz – wysłanie Żydów do Izraela - pomimo
polityki i przesłanek logicznych to dla mnie cud.
To, że jesteśmy to też dla mnie też cud, a nie kolejny etap syntezy wodoru.
Miłość również jest cudem.
Podziwiam to wszystko i chylę czoła.
I szukam, bo w tym jest życie.
Do tego Panią namawiam.
To nic nie kosztuje.
Chociaż nieprawda.
Może na początku, później trzeba dokonywać wyborów i wtedy można mówić o
kosztach.
Ale zysk jest, chociaż nie każdy widzi w tym interes.

Już czas powiedzieć haj, a w zasadzie dzień dobry.



Temat: podyskutujecie?
mamo-laury - ja zawsze twierdzę, że sprawy "ex-ex" albo "ex-dzieci" - przede
wszystkim są sprawą exów obojga. a nie kolejnego partnera, czy partnerki. to
rodzice, którzy już nie są z sobą powinni tak organizowac swoje układy, żeby
było OK. a ich nowi partnerzy mogą w tym EWENTUALNIE pomóc, jeśli mają taką
możliwość ze swej strony i jeśli im się tego nie zabrania. odpowiedzialnośc za
brak zgrzytów w takich układach spada WYŁĄCZNIE na ex-męza i ex-żonę. dzieci -
to ich wspólny świat. nowi partnerzy - to ich nowe, osobne światy. i ani dzieci
ani partnerzy nie mają zbyt wielkiego wpływu na to, jak exx chcą swoje
układy "formować" między sobą.

więc nie rozumiem, dlaczego to "tamta pani" ma się powstrzymywać od zakupów
mebli do swojego domu? wg mnie to facet jeśli już powinien się powstrzymać i
nie zabierać na takie zakupy dziecka, jesli dziecko NIE WIEDZIAŁO nic o jego
nowej pani i o tym, że tata planuje nowe życie tak na poważnie. bo to
faktycznie może na dziecko dziwnie wpłynąć. w życiu nie uświadamiałabym ani
swojego dziecka w taki sposób o swoim "planowanym" zyciu, ani nie zgodziłabym
się, żeby Osobisty uświadomił tak "gwałtownie" swojego syna na nasz temat. to
jest sprawa między nim, a dzieckiem - jak to robi. nic mi do tego. ma robić
tak, żeby dziecko nie było zaskoczone NAGLE nowym życiem ojca, a nowa partnerka-
żona ojca postawiona kiedyś w głupiej sytuacji, kiedy dziecko przyjdzie do domu
ojca i jego "nowej" zony, zobaczy ją i powie: "A kim pani jest????"...:)

rozumiem i zgadzam sie, że ta sytuacja w tym wątku, ktory konkubinka tu
zalinkowala jest o tyle niedobra, ze ojciec nie przygotowal dziecka powoli i
normalnie na takie spotkanie, tylko z mety przedstawił chyba: "z tą panią się
ozenie". a osobiste uczucia mamy? nie wiem... dla mnie jesli ludzie juz nie sa
razem, to maja prawo do oddzielnego zycia. i motyw: "szanowania uczuc" jest dla
mnie troche sztuczny w tym przypadku, kiedy z jednej strony uczucia nie ma. to
tak jakbym ja miała dziecko z jakimś facetem, może byłym mężem, z którym się
rozwiodłam, bo tak chciałam, przestałam czuć do niego jakieś większe uczucie i
co wtedy? musiałabym się kryć z tym przed nim i przed dzieckiem, ze mam kogos,
kogo kocham, bo nie chciałabym zranić byłego męża??...;-) bez sensu. miałabym
prawo do swojego życia. i taki facet który nie jest już ze swoją była kobietą,
żoną, kochanką - też wg mnie ma. I taki człowiek, który tworzy swoje nowe
miejsce i życie - jedyny obowiązek szanowania uczuć i przygotowania na nową
sytuację ma w stosunku do dziecka. a wobec byłego partnera/partnerki - jedynie
do poinformowania w kwestii formalnej lub przyjacielskiej (jesli stosunki
między nimi są dobre po rozstaniu).

i proszę, nie róbmy z facetów ubezwłasnowolnionych dzieciaków :) tak jak pisze
ashan. oni są "ogniwem łączącym" wszystko - ex, obecne, dzieci, itd itp. i mają
swój rozum, mniejszy czy większy. nie zwalniajmy ich od odpowiedzialności za
sprawy, które należą do nich... :)

uczucia to śliska sprawa. łatwiej byłoby wymóc na innych,żeby na pewien czas
przestali się afiszować ze swoim szczęściem - na naszych byłych, na naszych
znajomych, na innych obcych ludziach, kiedy są szczęśliwi, a my nie. ja czasem
zgrzytam, jak mam dół, a innym jest dobrze. ale co? powiem im: "przestańcie się
cieszyć tak!! bo mi źle!!" ?... to ich życie. życie w którym mnie nie ma. i
mają do niego prawo. tak jak ja - nie przestałabym afiszować się ze swoim
szczęściem, tylko dlatego, że komuś to przeszkadza...:/

pozdr.

Joanna




Temat: Co myślicie o żłobku?
Gość portalu: m-fortuna napisał(a):

> Twoje opowieści, droga skarolino, o dobrej Pani w żłobku, co to zmienia
grupę
> specjalnie dla dziecka, dosłownie rozbawiły mnie do łez. Rozumiem, że
wszystkie
>
> dzieci tak miały dobrze, a wszystkie panie nic nie robiły, tylko zmieniały
> grupy, by im dogodzić. Rozumiem też, ze masz dużo czasu i dobry samochód, by
> dowozić dziecko do żłobka A, B lub C. Też mieszkam we Wrocławiu i wiem, ile
> jest żłobków na całe miasto i jakie są między nimi odległości, a kala będzie
> tak krążyć po caluśkiej Warszawie, aż znajdzie swój żłobek-raj. Musze
> koniecznie polecic mojej kumpelce - też z Wrocławia, fatalne doświadczenia
ze
> żłobkiem na Nowym Dworze, gdzie nie chcieli karmić jej synka-alergika, a jej
> nie pozwolili nawet wchodzić na salę z dziećmi (mały miał trudności z
> zaaklimatyzowaniem się, ona chciała go poobserwowac, choćby z ukrycia,
chciała
> się upewnić, że stres da się przełamać). Jedyne, co udało jej się wskórac,
to
> posyłanie go na 4 godziny, by jadło normalne obiady u babci, a nie słoiki.
> Teraz synek kumpeli testuje drugi żłobek, ale skoro polecasz Fabryczną i
panią
> Kasię - przekażę, na pewno Pani Kasia zmieni grupę i dla synka mej kumpeli.
> Rozumiem też, że przetestowałaś co najmniej 5 nianiek, zanim odważyłas się
> napisac, że masz doświadczenie w tym zakresie i że niańki to be, a
dziadkowie
> to dopust boży. W sumie to mi Cię żal, to bicie kapciem rzeczywiście musiało
> zostawic jakieś ślady na Twojej psychice, skoro tak nienawidzisz nianiek i
> dziadków, tak bardzo, że bez zmrużenia oka radzisz posłac do żłobka w
Warszawie
>
> inne, znacznie mniejsze niż Twoja córka dziecko (jestem pewna, że zdajesz
sobie
>
> sprawę, jak ważne etapy rozwoju są między 4 a 7. miesiącem życia).
> Ja - pewnie Cię rozczaruję - miałam nianię, która nie biła mnie kapciem, ale
za
>
> to rozpieszczała, ile wlezie (rozpieszczała w twoim pojęciu, w moim: nie
> stosowała zimnego chowu typu załatwianie się do nocnika w rekordowo młodym
> wieku). Czytała mi bajki, lepiłam z nią pierogi, robiłam mnóstwo
fantastycznych
>
> rzeczy i znałam na tyle dużo wierszyków i zabaw, o zabawach z rówieśnikami
nie
> wspominając, że pójście do przedszkola nie stanowiło dla mnie najmiejszego
> problemu.
> Cóż, każdy ma swoje doświadczenia, swoją intuicję i wiarę w ludzi (zdobywaną
> zresztą w tym pierwszym okresie życia, o który prowadzimy takie boje). Ja
> znalazłam nianię za 1. próbą, z polecenia kumpeli. Obserwowałam ją przez 4
> miesiące, bo nadal byłam w domu i ona poczatkowo przychodziła na kilka
godzin.
> Bardziej wierze jej niż paniom w żłobku, na których dobór nie mam
najmniejszego
>
> wpływu i którym - owszem, mogę co najwyżej udzielić reprymendy, ale odbije
się
> to tylko na dziecku.




Temat: Krewny Hitlera nie chce praw autorskich do "Mei...
Gość portalu: Polka :) napisał(a):

> Przekażcie je E. Steinbah , Pawelce czy jak tam oni sie wabią. Aaaa i nie
> zapominajmy o Ślązakach (pochodzenia niemieckiego)!!!
> Oni z chęcia przyjmą pieniążki po swoim ulubionym wodzuu!!! Co w rodzinie to
> nie zginie :)
> Będą mieli na procesy sądowe biedaczyska!!! Wkońcu Stein. i Pawelka (cóż za
> rdzenne niemiecke nazwisko :) :) :) koń by się uśmiał ) muszą na czymś
> zarobić nie ??? W Polsce nie dano im szansy to może na "pseudo wypędzonych"
> im sie uda . :) Zawsze warto spróbować :)
> :):):)

Nie mam pojecia, gdzie widzisz, szanowna "Polko", zwiazek miedzy pania
Steinbach czy nawet panem Pawelka a Hitlerem. Moze to twoja wyobraznia, wciaz
jeszcze dyszaca sloganami propagadny z czasow PRL, ale takiego zwiazku nie ma.
Hitler nigdy nie byl ulubionym wodzem Slazakow. Podczas, gdy niejednokrotnie
Polacy dobrowolnie prosili o Volksliste, aby dostac lepsze kartki, Slazakom ( a
zyli na terenie Rzeszy a nie GG) po prostu ja wlepiono przymusem i wpakowano
w mundur Wehrmachtu.
Moj dziadek, Slazak, szanowna "Polko" zbuntowal sie przeciwko przymusowej
sluzbie Hitlerowi i za to dwa lata - do konca wojny - siedzial w wiezieniu
wojskowym w Hamburgu.
Ani pani Steinbach, ani pan Pawelka nie chca pieniedzy dla siebie. Nawet nie o
pieniadze im chodzi, a o historyczna sprawiedliwosc. Na przyklad dla takich,
jak moj dziadek, ktorego po powrocie z Hamburga, mimo listu rehabilitujacego
administracji amerykanskiej, wpakowano na kilka lat do wiezienia w Polsce za
wspolprace z III Rzesza.
Moj wuj, Slazak, zostal wcielony do Kriegsmarine i (czort wie dlaczego wlasnie
tam) przydzielony do oddzialow na Slasku, gdzie pomagal sasiadom i znajomym,
zaopatrujac w nieosiagalne poza tym leki, zywnosc i odziez. Mimo pozytywnych
opinii, mimo wstawienictwa siasiadow i znajomych - Polakow - Polska odplacila
mu 6-letnim wiezieniem,
Moj tesc, sluzac w Wehrmacht, byl straznikiem w jednym z lzejszych obozow
pracy. Rowniez i on pomagal ludziom, a w swoim domu ukrywal zydowskiego sasiada.
Mimo tego, mimo wstawiennictwa tego Zyda i poreki sasiadow, moj tesc siedzial w
Polsce 4 lata, wyszedl schorowany i zalamany.
Im i takim jak oni odbierano im mienie, szykanowano, wypedzano, zmuszano do
wyjazdu - rowniez po odbyciu "kary".
Byc moze, szanowna "Polko", tobie to wszystko jest obojetne, ale nie bylo
obojetne tamtym Polakom, ktorym wymienieni powyzej Slazacy pomogli. Kpiac sobie
z takich ludzi, kpisz z historii wlasnego narodu, kpisz z tych, ktorzy
potrzebowali pomocy, kpisz z ludzkiego serca, ktorym kierowali sie owi Slazacy.
Lata propagandy komunistycznej zrobily swoje: wyparlas sie historii wlasnego
narodu, szanowna "Polko", do ktorej nalezy rowniez niesprawiedliwosc wyrzadzona
przez komunistow tym, ktorzy Polakom pomagali.

Silesius




Temat: Ayaan Hirsi Ali
Kako ,w twoim poscie bylo tyle wulgarnych epitetow,ze trudno nawet pokusic sie
o dalsza dyskusje z toba.
A swoje ,,opowiesci" opieram na doswiadczeniu a nie tylko podczytywaniu linkow.
Moj ojciec jest niemieckim dziennikarzem specjalizujacym sie w tematyce
polityki Niderlandow.na pania Ali osobiscie ,ale na temat jego pogladow nie
bede tu pisac.Na pewno sugerowalam sie tez jego doswiadczeniem...
Moj narzeczony,o czym tez wczesniej nie chcialam pisac zaznaczajac tylko,ze z
Holandia lacza mnie sprawy osobiste,jest tez parlamentarzysta i zna osobiscie
wszystkich kolegow i kolezanki po fachu.Ja polityka sie nie interesuje,ale
jestem niejako zmuszona do biernego w niej udzialu.
Stad wiec pochodza moje informacje.Sama mam kontakt z Holandia od naprawde
wielu,wielu lat i nie tylko poprzez ,jak to ironicznie nazywasz,kontakty
kolezenskie czy sasiedzkie.Mysle,ze znam Holandie o wiele lepiej niz ty czy
ktokolwiek kto przynajmniej do tej pory,zamieszczal tu na forum swoje posty.
Mnostwo ludzi w ciagu ostatniego roku opuscilo Holandie;czesc wyjechala szukac
schronienia w Anglii,czesc niestety jak w przypadku wielu Somalijczykow czy
Iranczykow musiala wrocic do wlasnej ojczyzny.
Niedawno telewizja niderlandzka pokazywala serie reportazy o zyciu
ludzi ,ktorzy po wydaleniu z Holandii wioda lepsze lub gorsze zycie we wlasnym
panstwie.Po co jest ,,vertrek centruum"?Mnostwo ludzi czeka na decyzje IND w
sprawie pobytu.Sytuacja jest nastepstwem antyimigracyjnej polityki partii VVD i
tego sie nie da ukryc. A ze same postanowienia sa wprowadzane w zycie z pewnym
opoznieniem ,to efekt niestety niezbyt dobrej organizacji i jak to okreslila
min.ds.integracji p.Verdonk,,gigantycznej pracy z tym zwiazanej".
W polskiej prasie tez bylo glosno o zaostrzeniu polityki imigracyjnej w
Holandii,telewizja BBC oskarzyla Holandie o wzrost ilosci emigrantow na Wyspach
Brytyjskich.
Co czeka ludzi,ktorzy nie maja w Holandii uregulowanego pobytu,tego jeszcze nie
wiadomo,ale deportacje trwaja i na pewno beda kontynuowane.
Wiem to Kako z bardziej wiarygodnych zrodel niz twoje linki.I nie ma tu co
dyskutowac.A nad jezykiem tak czy inaczej powinnas popracowac i nie tlumacz sie
nalecialosciami z niemieckiego.To bajka dla dzieci.U mnie w domu od 5 lat
slysze tylko niemiecki lub niderlandzki.Jeszcze w Polsce wlasciwie tylko w
szkole i na uniwersytecie rozmawialismy po polsku,no i z rodzina mamy,ale z
ojcem zawsze po niemiecku.I jakos ja mowie chyba dosyc poprawnie po
polsku,mysle ze jest mi ten jezyk najblizszy,bo w Polsce urodzilam
sie ,skonczylam szkole i studia,tam mieszka moja babcia ,ktora czesto odwiedzam
i...zawsze sercem bede Polka.Dlatego nie rozumiem twojego dziwnego przywiazania
do niemieckiego.Zreszta troszke dziwi mnie fakt,ze podajesz sie za osobe
wyksztalcona a jezyk masz fatalny.Tak nie pisze osoba wyksztalcona.
A dwa ludzie z Polski,ktorzy koncza tu w Niemczech studia ,nie wracaja do
Polski.Tu moga znalezc dobra prace,a ty ...?Poza tym masz mierna ,raczej
wlasnie ,,linkowa" wiedze o polityce,brak ci umiejetnosci analitycznego
myslenia i to sklania mnie do pewnych wnioskow...Osoba inteligentna nie kieruje
sie emocjami,nie uzywa wulgaryzmow ale potrafi dyskutowac szanujac inne
opinie.Tobie brakuje tutaj wszystkiego i dla mnie nie jestes wiarygodna .



Temat: Warszawa
Warszawa ginekolog- Elżbieta Narojczyk-Świeściak
Zaraz gdy tylko dowiedziałam się, że jestem w ciąży znalazłam na forum
lekarza, który miał najlepszą opinie wg internautów. Nie wyszłam na tym
dobrze. Ponieważ 2 lata temu poroniłam po raz pierwszy teraz bardzo uważałam i
starałam się zapobiec następnemu poronieniu.Zwłaszcza, że nie czułam się
dobrze(byłam w ok 3-4tyg ciąży gdy wykonałam test). Już po pierwszej wizycie
(prywatnej) u P. Narojczyk miałam mieszane uczucia ale od jej
pacjentów usłyszałam same superlatywy. Ona sama zapisała mi profilaktycznie
Luteinę gdybym zaczęła krwawić i poinformowała mnie co mam robić gdyby działo
się coś niedobrego. Niestety kiedy zaczęłam plamić zbagatelizowała to, brałam
luteine.Na drugi dzień zaczęłam krwawić poszłam na usg do niej na dyżur w
szpitalu bielańskim gdzie nawet nie chciała mnie słuchać dziecko żyło dostałam
zastrzyk i dowiedziałam się, że panikuje. Wróciłam do domu i miałam leżeć ale
po przyjściu trysnęła krew. Znów poszliśmy do niej, znów usg - dziecko żyło ja
czułam się fatalnie. Powiedziała mojemu mężowi, że jestem przewrażliwiona i
nic się nie dzieje i mam leżeć. Całą noc krwawiłam bardzo intensywnie i byłam
bezradna i poinformowana przez Panią Narojczyk, że żaden lekarz mnie nie
przyjmie w szpitalu bo to z moim stanem nerwowym jest coś nie tak. Cały
następny dzień krwawiłam i mocno bolał mnie brzuch. Dopiero moja mama
załatwiła w moim rodzinnym mieście kilku lekarzy, którzy kazali mi natychmiast
przyjechać bo krwawienie może zagrażać mojemu życiu. Okazało się, że poroniłam
tej nocy gdy 2 razy byłam u niej na wizycie w szpitalu. Konsultowałam się z
kilkoma lekarzami, którzy oznajmili mi, że powinnam być od razu przyjęta na
oddział. Niestety Pani doktor wolała mnie leczyć prywatnie w końcu 100 zł za
wizytę piechotą nie chodzi a ja w ciągu 1,5 tyg byłam 2 razy prywatnie. Nie
wykonała mi w szpitalu żadnych badań mimo, iż podawała mi progesteron nie
znając jego poziomu. Wiedziała, że dopiero się przeprowadziłam do Warszawy i
właściwie zaraz zaszłam w ciąże więc nie znalazłam jeszcze pracy a ślub
mieliśmy mieć za miesiąc więc nie miałam ubezpieczenia. Dopiero po fakcie
dowiedziałam się w innym szpitalu, że jako kobieta w ciąży mam ustawowo
zapewnione ubezpieczenie. Niepotrzebnie powiedziałam jej, że trudno poniesiemy
wszystkie konieczne koszty byle utrzymać tę ciążę i chyba właśnie o prywatne
leczenie poszło. Pani doktor zachowała się nieprofesjonalnie i irracjonalnie,
gdyż zanim zaczęło dziać się coś złego, informowała, zlecała leki, które w
razie konieczności mam brać, zlecała badania, których nie zdążyłam zrobić bo
tydzień po wizycie zaczęły się problemy a wtedy mnie totalnie olała i
zostawiła bez opieki. Żałuje, że w swojej naiwności zaufałam i nie pojechałam
do innego szpitala na dyżur.



Temat: Uciążliwa sąsiadka
Uciążliwa sąsiadka
A więc tak, nade mną mieszka bardzo rozrywkowa sąsiadka która często sprowadza
sobie towarzystwo do imprez. Trzy razy a nawet cztery razy w tygodniu robi
imprezy do późna w nocy, byłem u niej raz o 23:30 prosić o spokój to od razu
zaczęła krzyczeć że u niej muzyka nie gra głośno i że ją terroryzuje, może
muzyka nie grała głośno ale ludzie zachowywali się głośno, co chwilę rąbanie
drzwiami z ubikacji, a to szuranie krzesłami, śmiechy, głośne rozmowy. Moja
rozmowa z sąsiadką nic nie pomogła, więc powiedziałem że załatwię to w inny
sposób. Zadzwoniłem na straż miejską ale nie odbierała to zadzwoniłem na
policję(112) odezwał się Pan policjant z sąsiedniego miasta i kazał zadzwonić
na moją komendę ale nie znałem numeru telefonu. Impreza trwała do 4:10 rano
syn nie poszedł do zerówki a ja wstaję o 5:00 rano do pracy. Napisałem pismo
do administracji ze skargą i chciałem zgłosić to do dzielnicowego ale w tym
czasie go nie było bo był na szkółce. Pani sąsiadka dostała upomnienie z
administracji i uprzedziła mnie w wezwaniu dzielnicowego, wezwała go pierwsza
i powiedziała że ją nachodzę. Był u Nas dzielnicowy i powiedział że Pani nad
nami zgłosiła Mu że przeszkadza nam jak łyżeczka spadnie na ziemię i jak
włączy pralkę. Opowiedzieliśmy całą naszą historię jaką mamy z tą Panią i Pan
policjant powiedział że z nią porozmawia i zostawił nam numer telefonu na
komendę w razie jakiegoś zakłócania spokoju mamy dzwonić. Długo nie było
trzeba czekać pierwsza impreza była w wigilię, przeczekaliśmy to bo wiadomo że
może rodzina jest i pójdą na pasterkę, skończyło się o 00:30. Drugi dzień
jeszcze głośnie o 23:00 wezwałem policję o zakłócanie ciszy nocnej,
przyjechali najpierw do nas spisać dowód i powiedzieli że nałożą Pani sąsiadce
mandat w kwocie 200 zł a jeżeli odmówi to sprawa zostanie skierowana do sądu
grodzkiego i będę za świadka. Policjanci byli tam chyba z 20 minut po czym
poszli sobie, tyle co wyszli sąsiadka ze swoją rodziną zachowywali się
złośliwie i zaczęli tupać w podłogę głośno się śmiać i nas wyzywać, impreza
skończyła się o 02:10. W poniedziałek zadzwoniłem do dzielnicowego żeby z Nim
porozmawiać o tym co się wydarzyło po wyjściu policjantów z mieszkania, od
razu mi powiedział że bezpodstawnie wezwałem policję i że wszystko mi
przeszkadza, że to były tylko rozmowy i że komuś łyżeczka spadła czy też
szklanka. Nie chciał mnie słuchać że to były głośne śmiechy, trzaskanie
drzwiami czy też tupanie. Powiedział że mieszkam w domu wielorodzinnym i mam
się z tym pogodzić. Proszę Was o radę co mam robić? czy to znaczy że ja też
mogę po 22:00 trzaskać drzwiami i głośno rozmawiać? do kogo mam się zwrócić?



Temat: "nastawianie dzieci" przeciwko next
Któregoś dnia mąż odebrał dziecko, a ta w bek. W domu wyznała, że mama mówi
jej, że jestem, cyt. "wstrętną, obcą kobietą i ma mówić na mnie "pani"". Mama
zabrania, koniec. Mąż najpierw porozmawiał z eks, zapytał co to jest, żeby
dzieciaka stresować, aż potem płacze. Powiedziała, że ma do tego prawo, bo to
jej dziecko i może mu dyktować co się podoba. Zapytał co ma przeciwko,
zwłaszcza, że eks jest z tych matek, której wszystkie osiedlowe i pracownicze
koleżanki są "ciociami" dla małej. Dziecko miało straszny dylemat, tkwiło w
konflikcie lojalności. Pytało co ma zrobić, odpowiedziałam, że to, co czuje i
czego chce. Jeśli chce posłuchać mamy, by jej nie było przykro, to może mi
mówić pani+imię. Małej nie pasowało, skoro byłam żoną taty i miałam być mamą
jej brata, to dlaczego mam być "panią", jak nie jestem obca. Mąż się
denerwował, ale kazałam mu dać dziecku wolną wolę (mała była ze mną bardzo
zżyta, czekała niecierpliwie na narodziny brata i była to dla niej trudna
sytuacja). Nigdy nie usłyszałam od niej "pani". Powiedziała mi, że mama nie
siedzi w jej głowie i nie wie czy ona mnie kocha czy nie, a ona mnie kocha. Tak
samo brata, tatę i mamę. To było dla niej niezmiernie trudne, bo odważyła się
to powiedzieć matce, która na takie wyznania szalała, która szarpała dziecko,
gdy po wyjściu z klatki mała nie dała jej całusa na pożegnanie, tylko pędziła
do mnie, nie do ojca i całowała mnie w brzuch. No i tak to było. Byłam ciotką,
chwilową "mamą", gdy urodziłam i trochę trwało, by zrozumiała, że tak mówić nie
może, a na wieść o śmierci matki zapytała od razu czy teraz może na mnie
mówić "mamo", później mówiła tylko cicho, bez świadków, bo zabronili jej
dziadkowie, a potem odważyła się "obronić" chęć mówienia legalnego i
zostałam "mamą" wszem i wobec - także w przedszkolu, choć szykany ze stony
dzieci jej z tego powodu nie ominęły. Gdy były te akcje z matką, dziecko miało
raptem 5 lat, proszę sobie wyobrazić jak silne i zdeterminowane to dziecko
było. Z tego wynika, że nastawianie nic nie daje, jeśli dziecko kogoś polubi,
pokocha, jeśli wie, że to co mówi inny dorosły jest po prostu niezasadne.
Dziecko rozlicza z tego, jak je traktujemy, jak się do niego odnosimy i wie,
czy jesteśmy z nim naprawdę blisko czy to tylko chwilowa poza.
Niedługo przed śmiercią eks postanowiła ukarać dziecko za tę więź i to rzutuje
na "dziś". Jej przyjaciel (który ostatecznie został "wujkiem"), kazał dziecku
się wynosić do ojca i "baby", skoro tak chętnie do nas lata. Matka przyniosła
dziecku duże worki na śmieci, kazała pakować zabawki i ubrania. Oboje stali nad
nią, a ona płakała i pakowała się. Dziecko do dziś nie rozumie, gdzie tkwił jej
błąd i dlaczego "mama go popierała". Nie może zroumieć, dlaczego kazano jej
wybierać i dlaczego "mama go bardziej kochała niż ją". Po "nauczce" dziecko
miało się samodzielnie rozpakować i wyciągnąć wnioski na przyszłość...
Mimo wielkiego żalu do matki, dziecko nadal czuje z nią więź, kocha ją, ale nie
traktuje w sposób nadrzędny, to moje miejsce - tyle wiemy po kilkumiesięcznej
terapii z psychologiem, tyle słyszę od samego dziecka.

pozdrawiam
lidka




Temat: koszty dziecka
Ja moze ujme to krocej- gdybym miala to bym wydala.Staram sie aby moje dzieci
mialy wszystko czego trzeba , zeby byly ladnie ubrane , zeby dobrze jadly ,
zeby jezdzily na super wakacje.
Moja obecna sytuacja bywa rozna.Jednego miesiaca mam mniej drugiego
wiecej.Wezmy pod uwage rowniez to ze jednego miesiaca dziecko zachoruje i na
leki w aptece pojdzie 100 zl , w przyszlym miesiacu musze kupic Bartkowi nowe
lozko za ok 500 zl.Nie kupie go ze swojej kasy , dolozy mi moj ojciec.Inaczej
nie kupilabym , spalby na starym jeszcze troche.
Watek na samodzielnych jest wedlug mnie bez sensu.Tata chcial wyrzucic z siebie
to co slyszy od ex - ze to co daje , zapewne ciezko mu te pieniadze przychodza
skoro tak to przezywa, nazywa ochlapami.Do tego nedznymi.I to jest dla mnie
karygodne.Oczywiscie ze jezeli facet plawi sie w luksusach a daje minimum mozna
tak powiedziec i wystapi o podwyzke.Ale wydaje mi sie ze to zupelnie nie o to
chodzi w tym przypadku.Co ten facet ma zrobic , nie jesc , nie pic i zadowalac
Pania Mame?
Nie zamierzam wypelniac tej ankiety.Jest ona bez sensu.Tak samo bez sensu jak
pozew o podwyzke , ktory zlozyla nasza ex .Bo dla mnie wyliczanie czynszu na
pol z dzieckiem , kablowki lub jedzenia jest szczytem bezczelnosci i tupetu.No
jesli np czynsz wynosi 300 zl to w przypadku trzech osob w domu wynosi 900?
Jedyne co mozna podac to oplaty takie jak przedszkole , zlobek , swietlica ,
obiady w szkole.Ale np ile na buty?Ile par butow?
Naprawde nie moge tego sluchac i czytac , tych bredni , wyliczania.
Moj syn np buty zgubil ostatnio.I co wy na to?
U mnie jest tak.Moj syn zawsze ma swietne buty - dobrych firm , ladne.Zarowno
ja jak i ex jestesmy tego samego zdania ze tak powinno byc.Roznie bywa z ich
iloscia , bo bywa ze akurat wyrosnie albo ma jakies za duze juz kupione na
zapas.Staram sie jednak korzystac z wyprzedazy i okazji.
Jesli chodzi o ciuchy uwazam ze dzieci powinny byc ubierane ladnie ,
schludnie , ja przywiazuje wage do ich ubioru.Do swojego tez wiec czemu dzieci
mialyby miec gorzej?Ale..
Lubie , umiem , mam slabosc do kupowania uzywanych ciuchow.W ogole mam slabosc
do "pchlich targow".Meble kupowalismy okazyjnie , czesc w komisie , czesc M
zrobil sam , sami malowalismy mieszkanie- Bartka pokoj tez , mam obciazyc syna
kosztem farby do sciany?Zdaje sobie sprawe ze niektorzy ludzie nie ubiora ani
siebie ani dziecka w cos po kims.Nie potepiam.Ja jednak nie mam , ex nie ma ,
dziadkowie na tyle kasy aby fundowac moim dzieciom miesiecznie pare nowych
ciuchow.No i skoro potrafie wygrzebac w lumpeksach i na wyprzedazach rzeczy
dobrych firm i ladne za grosze to nie znaczy ze moje dziecko kosztuje grosze.W
weekend ex zabral malego do Factory i na wyprzedazy kupil mu super kurtke i
spodnie.Mam go opluc za to ze nie kupil tego w normalnej ofercie?Albo ze nie
dal mi tej kasy do lapy?Moj Boze....Ja poprostu nie rozumiem podobnych
watkow.Nalezy zyc tak jak nas na to stac.Stac cie na drogie?kupuj drogie.Stac
cie na prywatne szkoly , opiekunke, to funduj to dziecku.Mnie na opiekunke nie
bylo stac i nigdy nie bedzie.Pomijajac moj negatywny stosunek do instytucji
opiekunki.Ludzie w sytuacji takiej jak moja czy Domali czy innych na tym
forum , nigdy o opiekunce nie pomysla.Ani o prywatnej szkole dla dziecka.Teraz
byla akcja "szkola z klasa".Okazalo sie ze szkola do ktorej poslalam syna jest
najlepsza w dzielnicy a place 20 zl za swietlice i 20 zl klasowego.Obiady ma za
darmo bo zaproponowali mi to w szkole.Gdybym jednak miala sama obiady oplacac
pewnie placilabym okolo 80 zl.
Juz kiedys pisalam jak mnie wkurzyla ex tekstem zeby nie kupowac Malgosi rzeczy
uzywanych.Nie umiala tego wytlumaczyc - poprostu sama kupuje w lumpeksie , a
nawet buty dzieciakowi po starszej siotrze zaklada.Ale BOLI ja ze kupimy cos
taniej a nie za duza kase- bo jej zalezy na tym zeby nas do ostatniego grosza
wycyckac dla wlasnej satysfakcji.Bo rzeczy ktore ma od nas Malgosia to rzeczy
firmowe , piekne , jak nowe i gdy ona z takim dzieckiem pokaze sie wsrod swoich
nikt juz nie powie ze jest biedna , nie bedzie wspolczuc ze ojciec rzuca nedzne
ochlapy.To jest tok rozumowania , ktory niektore mamusie przyjmuja.Albo
wszystko z niego wyciagnac a jak nie da to powiedziec ze daje ochlapy ,
najlepiej nalepic dziecku to na czole zeby wszyscy widzieli.
Wozek dla malej kupilismy w komisie - bardzo ladny , nowy , dobry model ,
okazyjnie.Nie sztuka wejsc do sklepu w cientrum handlowym i kupic nowy za
bajonska kwote.
woja droga wylicze ile w tym miesiacu kosztuje mnie dziecko jedno i ile
drugie.Potem o tym napisze.Tylko ze czesc ciuchow po dzieciach wlasnie
sprzedalam na allegro i nie wiem jak to teraz ujac?
Nie dziewie sie Mikawi ze sie zlosci , choc faktycznie czesto temat
walkuje.Pozostaje mi powiedziec jej - trzymaj sie Ania , przezyjesz .Na dziecko
mozna wydac nawet 100000 miesiecznie jak sie czlowiek postara.Podobne watki o
kosztach utrzymania poprostu nie maja sensu.
A poza tym sa ludzie i ludziska.




Temat: Sprostowanie
Sprostowanie
Andrzej Rusiecki
Łomianki 12.4.2005
przewodniczący zarządu
Komitetu Obywatelskiego Łomianek
ul.Sasanki 16
05-092 Łomianki tel.751 3344 Pani Magdalena Waszkiewicz
Redaktor
naczelny “Gazety Łomiankowskiej”

ul.Warszawska 73
05-092
Łomianki
Szanowna Pani Redaktor!
Rozumiem,że nie może Pani odpowiadać za treść listów nadesłanych przez
Czytelników,ale w nr.7/2005 artykuł pt.”Czy trasa S7 podzieli
mieszkańców...”napisany przez panią Magdalenę Maltar mieszkankę Dąbrowy nie
miał charakteru “listu” lecz reportażu ze zdjęciami.
W związku z tym na podstawie art.31 pkt.1 ustawy z dn.26.1.1984 Prawo Prasowe
(Dz.U.z 1984 nr.5 poz.24 z późn.zm.)wnoszę o bezpłatne opublikowanie mojego
sprostowania zawartych w tym artykule nieprawdziwych wiadomości dotyczących
zarówno Komitetu jak i mojej osoby.
Sprostowanie.
1.Ustawa o stowarzyszeniach nie przewiduje konieczności informowania
burmistrza,że zakładane jest jakieś stowarzyszenie.Zezwolenie,o ile jest to
stowarzyszenie zwykłe,wydaje Starostwo i takie zezwolenie otrzymaliśmy pod
nr.rej.34/2005.Nie jesteśmy więc jakimś “ugrupowaniem” jak miała to uprzejmie
nazwać pani Maltar.
2.Oczywiście burmistrz ma prawo założyć swoje stowarzyszenie,które może
oczywiście wypowiadać się w imieniu swoich członków.
3.Nieprawdą jest,że wypowiadamy się w imieniu całej społeczności
łomiankowskiej.Wypowiadamy się w imieniu Komitetu.Nasz program przedstawiliśmy
na zebraniu z mieszkańcami Łomianek.Było obecnych ok.100 osób.Spośród 13
zawiadomionych zarządów osiedli i sołectw nie było jedynie przedstawicieli
Dąbrowy Zachodniej i Sadowej.Również wszystkie zarządy otrzymały ogłoszenia o
zebraniu z prośbą o umieszczenie w widocznych miejscach.
Przykro nam,że nie podzielamy opinii burmistrza o 'autostradzie po wale”.Wcale
nie musimy się z nim zgadzać.
4.Nieprawdą jest,że cyt.”...natomiast p.Rusiecki obstawał przy wariancie
mszczonowskim”.
Ani ja ani Komitet nie obstaje przy żadnym wariancie.Dywagacje na temat
przebiegu trasy S7 już zantagonizowały naszą społeczność.Jesteśmy tym głęboko
zaniepokojeni,że brak jest ostatecznych decyzji,a w cień odchodzą inne życiowe
problemy mieszkańców m.inn.sprawa wody i kanalizacji czy nadmierne zadłużenie
miasta.
Na naradzie w Józefowie w GDDKiA i to samo na spotkaniu z mieszkańcami głównie
Dąbrowy w dn.23.3.05 powiedziałem to samo (nagranie do wglądu) : “ wydaje
się,że wariant mszczonowski jest najbardziej realny;co prawda pan Sokołowski
prezentuje odmienną koncepcję,ale nie wypowiadam się na jej
temat,pozostawiając to kompetentnym władzom...”.Jest to zasadnicza różnica –
co uważam za najbardziej realne,a przy czym rzekomo “obstaję”.
Mówiąc “prywatnie” ,jako mieszkaniec Dąbrowy Zachodniej,wolałbym aby S7
przebiegała “po wale”,dalej od mego domu.Ale nigdy w życiu nie zajmowałem się
utopiami i nie lubię tracić na nie czas i pieniądze.Rozumiem jednak wzburzenie
ludzi którzy pobudowali się w pobliżu planowanej trasy mszczonowskiej licząc
że S7 pobiegnie “po wale”.Powinni mieć pretensje do tego kto im to obiecywał.
5.Natomiast artykuł w części “hipermarket' jest po prostu nierzetelny.Pani
Maltar prześlizgnęła się po temacie bardzo drażliwym dla burmistrza.Pominęła
szereg istotnych wypowiedzi.Zainteresowanych odsyłam do “Naszych Łomianek”
nr.kwietniowy str.8 i 10.

Z wyrazami szacunku

Andrzej Rusiecki



Temat: SZUKAM KOGOS Z EUROPY!!!!!!
bimi ogranicza swe pole widzenia
bimi napisał(a):

> W tamtym roku na wakacje byłem z moją dziewczyną w Rotterdamie. Przejechliśmy s
> ię
> do portu, trafiliśmy do jakieś tureckiej dzielnicy. Ponieważ byliśmy przed
> śniadaniem, a po poprzednim wieczorze szumiało nam w głowach (jak to w Holandii
> )
> poszliśmy na kawe. Knajpa (właściwie barek) turecka, w środku same Turki płci
> męskiej - jak zobaczyli moją Panią w zwiewnej spódnicy, która życzy sobie, żeby
>
> jej podać kawę, to ich reakcja była bynajmniej... trudno powiedzieć, ale
> wyglądali dziwnie - sama sobie wyobraź. :)
> Niemnniej jednak grzecznie podali nam kawę (nie zapominając o ciasteczku) i nik
> t
> nic nie powiedzaił. Gapili się wprawdzie dość, dziwnie, ale co nam to
> przeszkadzało? Nic - ja rozumiem, że w ich kulturze takie rzeczy są
> niecodziennością, ale dopóki nie robią mi krzywdy, a co więcej starają się do
> mnie dopasować, to mam to gdzieś!

Widzisz bimi, sam przyznajesz, ze ich reakcja byla co najmniej nie typowa,
wygladali dziwnie, gapili sie dziwnie. Czy mozesz sobie tez wyobrazic, ze twoja
pani zostala obsluzona byc moze tylko dlatego ze byla w twoim towarzystwie?
Posluchaj jeszcze innej historii: W tym roku wybralam sie z moja Mama i siostra
na wycieczke do innego miasta, wracajac na pociag mialysmy troche czasu by
gdzies wstapic na herbate. Niedaleko dworca byla mala "wloska" knajpka, w ktorej
pracowali Arabowie (jezyk). Zamowilismy u jednego z dwoch tam pracujacych
herbate. Niestety to nie on mogl nas obsluzyc ale kolega. Kolega jeszcze raz
zapytal nas czego wlasciwie chcemy. Ponadto jeszcze kilkakrotnie musialysmy
skladac to samo zamowienie. Po pewnym dosc dlugim czasie, zniechecona czekaniem
stanelam w drzwiach salki i kuchni z pytaniem o nasza herbate. Arab byl bardzo
zdziwiony "To nie ja to moj kolega, to od niego wszystko tu zalezy" na moje
pytanie gdzie jest ten kolega odpowiedzial, ze nie wie (???? hehe) ale jak nam
sie nie podoba to mozemy opuscic restauracje, co tez zreszta uczynilysmy.
Jeszcze nigdy nie "obsluzono" mnie w Holandii w tak bezczelny sposob i zal mi
bylo mojej Mamy, starszej kobiety, ktorej ci arabowie nawet nie podali pic, i
wstyd mi bylo ze takie knajpy w tu istnieja. Juz nigdy nie zajrze do arabskij
knajpy, nie zarobia na mnie ani zlamanego euro-centa.
Posluchaj wiec bimi od czasu do czasu historii jakie maja do powiedzenia Ania,
Bengal czy inni ktorzy mieszkaja w UE i z kultura arabska czy tez turecka maja
do czynienia (prawie) na codzien. Mozesz powiedziec, ze moja historia jest
jednostkowa, jak zreszta i twoja, ale nie zamykaj sie do egoistycznego: "ale
dopóki nie robią mi krzywdy, a co więcej starają się do mnie dopasować, to mam
to gdzieś!" to chowanie glowy w piasek, nie jestes sam na swiecie!! Czy nie jest
ci choc troche zal, ze inna starsza kobieta nie zostala obsluzona przez Araba???
A czy wiesz, ze wg szacunkow w stosunku do 80% (osiemdziesieciu!!! nie 8%, nie
18% ale 80%) muzulmanek mieszkajacych w Holandii jest stosowana przemoc
fizyczna? Przeciez tego nie mozna juz nazwac patologia, 80% to zdecydowana
wiekszosc, to norma(!) a "patologia" stal sie brak takiej przemocy!!!
Ale co ja ci mowie, przeciez w innym watku nie obchodzilo cie ze holenderscy
imamowie nawoluja do m.in. bicia (choc nie mocnego ale jednak) kobiet, do
zakazu ich pracy, wychodzenia z domu ba nawet do perfumowania (czyli do
totalnego ograniczenia decydownia o sobie).
Spij dalej bimi, najwazniejsze, ze tobie krzywdy nie zrobiono, ze twoja pani
moze sie perfumowac!



Temat: do fredzia54 i takim jak on
super...
a teraz przeczytaj to :

forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=50&w=8284006&a=8291321
i powiedz to tym ludziom ktorzy z narazeniem zycia chowali zydow przed
nazistami z narazeniem wlasnego zycia...

nawet chyba wymyslono takie cos jak "sprawiedliwy wsrod narodow swiata"

ci ludzie jak widze tez nie zasluzyli zeby zostac "kumplem zyda"...ciekawe co
trzeba zrobic zeby dostapic takiej "chwaly"...

acha-ps - jak to dana czytasz to mam prosbe zebys dobrnela do konca bo tam mam
wlasny autorski dodatek do tego co napisal fredzio o tym kim sa Polacy i do
Twojej opinii o tym ze wszystko jest ok.

*******************************************************************************
Joasia Olczak-Ronikierowa w swych wspomnieniach (spisanych w Krakowie w
czerwcu 1998 r.) o tamtych odległych czasach pisze: ”Siostrze Wandzie i innym
Siostrom Niepokalankom z Warszawy zawdzięczam zapewne życie, a na pewno
bezpieczny azyl pośród grozy okupacyjnej rzeczywistości. Jednak jakieś
niepojęte przyczyny wymazały z mojej pamięci tyle faktów…

Miałam wtedy osiem lat. Kiedy Niemcy zaczęli tworzyć getto w Warszawie moja
babka i matka, obie pochodzenia żydowskiego, postanowiły się ukryć gdzieś na
prowincji. Dzięki pomocy zaprzyjaźnionych ludzi, a przede wszystkim pani Annie
Żeromskiej, żonie Stefana i ich córce Monice, wylądowałyśmy najpierw w
Zbiküwku pod Warszawą. Co jakiś czas przeprowadzałyśmy się z miejsca na
miejsce. Pamiętam Piastów i Choszczüwkę, mieszkanie u pani Grabowskiej
(Działaczki AK)” Potem pani Grabowska została zamordowana; zginęła z rąk
gestapowców. Wreszcie ukryto Joasię u sióstr Niepokalanek. ”Kiedy próbuję się
skupić by z niepamięci przywołać aurę Kazimierzowskiej powraca do mnie
poczucie bezpieczeństwa…” pisze. ”A przecież śmiercią groziło wszystko to co
się działo w klasztorze. Nie tylko ukrywanie żydowskich dzieci ale i nauczanie
w szkole przedmiotów zakazanych przez okupanta - polskiego i historii. Tajne
komplety dla młodzieży gimnazjalnej. Kontakty z podziemiem. Dożywianie Żydów z
getta.”

Lilian Baczewska-Lampert mieszkająca w Kanadzie, w 1993 roku pisała w liście
do Yad Vashem: ”Chciałabym zwrócić się do was z prośbą o uznanie sióstr
Zgromadzenia Niepokalanego Serca w Szymanowie, w Polsce za ”Sprawiedliwe wśród
Narodów Świata” z racji ich heroicznego postępowania w czasie II Wojny. Jestem
jednym z wielu żydowskich dzieci, które zawdzięczają im życie.... na ratunek
przyszli też Ryszard Mikke, jego siostra Waca Hoszowska i ich matka Maria
Mikke, zaopatrzyli matkę w fałszywe dokumenty”… Uratowana wspomina też panią
Stanisławę Litewską, która zapewniła jej schronienie na okres dwu miesięcy
(Polka, matka koleżanki szkolnej).

Pani Maria Trzcińska Ejchnerowa pisze do Instytutu Yad Vashem. ”Ocalenie swoje
i mojej rodziny zawdzięczam wielu ludziom i instytucjom. Nie potrafię
wszystkich ich wymienić, wiele nazwisk nie znałam wtedy i nie znam dzisiaj...”

Tak, tysiące ratujących pozostało nieznanych, tysiące zostało rozstrzelanych
za pomoc niesioną Żydom, dziesiątki tysięcy nigdy nie doczeka się słów
uznania, szacunku, wdzięczności. Odeszli i Ci, którzy pomoc nieśli i Ci,
którzy ją otrzymali.

Pani Janina Kaniewska Atkins w swym oświadczeniu dla Yad Vashem z lutego 1993
r. pisze: ”Ja niżej podpisana Janina Atkins z domu Kon, w czasie okupacji i po
wojnie Kaniewska, zostałam uratowana przez Siostrę Wandę Garczyńską. Z getta
warszawskiego wyszłam 19 sierpnia 1942 wyprowadzona przez ciotkę, dr Zofię
Rozenblum-Szymańską z grupą Żydów. Przez miesiąc byłam u pana L., a potem już
na Kazimierzowskiej u sióstr. Ciotka Janiny dr Szymańska przebywała też na
Kazimierzowskiej w Warszawie, a potem w klasztorze Urszulanek w Ożarowie.” Z
listu pani Atkins wynika, że wielokrotnie jeszcze musiała zmieniać miejsca
swego pobytu, ale były one okresowe i do końca wojny pozostała pod opieką
Sióstr Niepokalanek, które po jakimś czasie przeniesione zostały do Szymanowa.

*******************************************************************************

a moj autorski dodatek brzmi :

troszke mi sie rzygac chce...
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • chadowy.opx.pl



  • Strona 3 z 3 • Wyszukiwarka znalazła 182 wypowiedzi • 1, 2, 3