Czytasz wypowiedzi wyszukane dla słów: problemy podczas stosunku
Temat: Ojciec czy Ojczym???...
to nawet nie chodzi o "przypieprzanie" sie o kazda rzecz. Jesli juz to raczej
czepianie sie, ale jak ktos dobrze zauwazyl, moje odczucia moga byc bardzo
subiektywne. Aczkolwiek... zanim cokolwiek tu napisalam na TEN temat, minelo
sporo czasu, bo juz rok. Dac komus ROK na to, aby zmienil drastycznie moje
zycie i syna wedlug swoich zasad, to bardzo duzo i szczerze mowiac mozna to
zrobic i osiagnac rewelacyjny efekt, ale trzeba to zrobic madrze. To prawda, ze
moj syn byl w Polsce traktowany jak ksiaze, co niestety nie podobalo mi sie za
bardzo, ale tez i sytuacja nie bylo zbyt sprzyjajaca, aby wprowadzac jakies
zmiany. (O szczegolach takiej sytuacji chetnie sie rowniez wypowiem, ale chyba
musze trafic do innej rubryczki, ha ha ha). Kiedy jednak zamieszkalismy w nowym
domu, z nowym "tata", uznalam, ze skoro razem mieszkamy, to jak najbardziej moj
maz moze miec wplyw na wychowanie syna. I zmiany, ktore wprowadzalismy, tudziez
maz sam wprowadzal, rzeczywiscie na poczatku byly jak najbardziej pozytywne i
mialy bardzo dobry efekt. Ja sama wczesniej do wielu takich rzeczy nie
przywiazywalam wagi, a jak sie okazalo bylo warto. Sytuacja zmienila sie dosyc
drastycznie po kilku miesiacach, kiedy moj maz zaczal miec problemy ze swoimi
dziecmi w Polsce. I od tego momentu jego stosunek do mojego syna zaczal sie
znacznie pogarszac. Wtedy to tez zaczelo sie czepianie o wszystko i wszystko,
co zle to na pewno moj syn. On to ma robic to, on to powinien robic juz to i
tamto..., on nie powinien robic tego i tamtego, itd., itp. A gdzie jakies
wsparcie, motywacja, poczucie bezpieczenstwa? I tak naprawde w obecnym momencie
najbardziej przykre jest to, ze doszlismy do momentu, kiedy Panowie (syn i maz)
nie rozmawiaja ze soba w ogole, koledzy syna zasluguja na cieple slowo, na
chwile uwagi, kiedy odwiedzaja moje dziecko u nas w domu, ale on nie. TAkie
sytuacje sa bardzo ostentacyjnie pokazywane mojemu synowi przez meza. Mnie
przykro, a jemu zapewne jeszcze bardziej... byc moze nie wszystko potrafie
ocenic obiektywnie, w koncu jestem jego mama, ale za kazdym razem probuje sie
postawic na jego miejscu i nie jest mi wtedy dobrze. Tak naprawde to nie wiem,
czy jest w ogole jakas rzecz w tym momencie, ktora syn robi dobrze, nie mowiac
juz wyjatkowo, wg. mojego meza. A synek jest bardzo fajnym, madrym chlopcem,
ktorego sytuacja zmusza, aby dojrzal szybciej niz inne dzieci i od malego byl
narazony na kasliwe uwagi, podteksty, zlosliwosci. Nie jestem w stanie bowiem
uchronic go przed kazdym zachowaniem i wypowiedzia meza. A szkoda... bo
wiekszosc jest bardzo niesprawiedliwa i bardzo przykra. Jakos nadal nie
potrafie tez znalezc wyjscia z tej beznadziejnej sytuacji. MOje rozmowy z mezem
nie przynosza zadnego efektu. Tylko bardziej oddalamy sie od siebie, bo on
twierdzi, ze ja chce dobrze tylko dla syna, a nie licze sie w ogole z jego
zdaniem. Dobrze to ja chce i dla niego i dla syna, ale nigdy nie zgodze sie,
aby syn byl wychowywany tradyjnymi, meskimi metodami, gdzie klaps w pupe
tlumaczy wszystko, a rodzic jest wszechwiedzacy i wszechmocny i jego decyzje
powinny byc bezwglednie przestrzegane! To nie wiezienie, tylko dom, zycie,
uczucia, cos, co bedzie procentowac przez cale zycie, na plus lub tez na minus.
Oby na plus pomimo wszystko! Moja zasada to: cieplo, otwartosc, bezpieczenstwo,
milosc bezwarunkowa, akceptacja, wsparcie, a nastepnie wymagania, zakazy i
nakazy. Nie jest to latwe, ale i w ten sposob mozna wiele osiagnac i zyskac. A
przede wszystkim zaufanie dziecka.
Temat: rozterki partnerki mezczyzny po przejsciach :((
dziewczyny,
dziekuje Wam wszystkim za tak wielki odzew i Wasze rady. Nie spodziewalam sie
tego az tyle. Ogolnie widze, ze winna wam jestem troche wyjasnien.
Jestesmy szczesliwym zwiazkiem, bardzo sie kochamy i mamy do siebie ogromne
zaufanie. Moj facet jest wspanialym mezczyzna, niezwykle czulym, cieplym,
wrazliwym. Oczywiscie, nie wynikalo to z mojego postu, gdyz pisalam o
problemach jakie mam, a nie o tym, co jest u nas dobre.
Co do zdrady - nie mam w sobie niepewnosci, ze zrobi kiedys to samo w stosunku
do mnie. Nie jest tak, ze w ogole nie rozmawialismy o tej stronie jego
przeszlosci. Mowilismy i troche wiem, ale po prostu jak dla mnie, troche za
malo, by zrozumiec to wszsytko tak do konca. Z jego natomiast strony jest
ogromny wstyd, ze cos takiego kiedys sie wydarzylo. Wiem, ze zaluje tego
strasznie, wiele razy mowil mi, ze mam przestac sie czepiac tego tematu, gdyz
wystarczy, ze zona, ktora zdradzal mu przebaczyla i ze on i tak bedzie mial
wyrzuty sumienia do konca zycia. O kobiecie z ktora zdradzal nie chce nawet
wspominac. Chcialby wymazac wszystko z pamieci. Wiecie, gdy mi tak mowi i gdy
widze jak cierpi z tego powodu, naprawde nie chce rozgrzebywac tego bardziej.
Slub.. mi chodzi wlasnie o to, o czym pisala jedna z Was, o taka romantyczna
strone tego - nazywanie sie mezem, zona, piekna przysiega, noszenie obraczki,
wspolne nazwisko. Zalezy mi na tym, ale najgorsze w tym jest to, ze ja go
rozumiem, ze on moze byc zrazony do takiej instytucji, ze mozna nazwac moje
argumenty infantylnymi. I fatalne jest w tym wszsytkim jeszcze jedno, ze
jestesmy naciskani przez moich rodzicow (strasznych katolikow), co go niestety
skutecznie zniecheca. No i pewnie, kto chcialby zenic sie pod batem?
Zazdrosc o przeszlosc - pisalyscie, ze to najmniej wazny z moich problemow, a
dla mnie wydaje sie on najistotniejszy. Naprawde ciezko mi jest zaakceptowac
fakt, ze moj mezczyzna kochal kiedys inna kobiete, wyznawal jej milosc, tulil
ja, mowil piekne slowa, etc. Jedna z Was napisala, ze z tym po prostu trzeba
sie pogodzic, a jesli nie potrafimy - nalezy odejsc. Swieta prawda. I cale
szczescie mysle, ze powoli, powoli dochodze do takiego pogodzenia. Chyba to tez
zalezy od tego ile czasu jestesmy razem - z kazdym miesiacem, z kazdym NASZYM,
WSPOLNYM doswiadczeniem ta zazdrosc staje sie troche mniejsza. Bo zaczynamy juz
tworzyc NASZA przeszlosc, wpisywac sie w historie jako MY. Ale mimo wszystko,
czasem potrafi wszystko odzyc, zazdrosc zakluc, zabolec.
To wyjasnilam troszke. Ogolnie wiem, ze jestesmy na dobrej drodze, ale powolnej
i czasem z zakretami. Dlatego napisalam do Was. Troche dlatego, by wiedziec czy
tez "grzebiecie" w przeszlosci swoich partnerow, a bardziej dlatego, by sie
dowiedziec, jak skutecznie przestac to robic.
pozdrawiam Was wszystkie i jeszcze raz dzieki za Wasze slowa!
Temat: porażka
niedobra sytuacja.
głównie dlatego, że twój mąż "stoi okoniem" wobec tematu wychowywania dziecka i
wpływania na jego zachowanie. przecież to on powinien przede wszystkim tym się
zajmować, a nie ty. rozumiem - zajęcie się domem, ugotowanie, upranie -
tradycyjnie babskie role. OK. ale utrzymywanie finansowe ogólne - powinno być
fifty-fifty wg mnie - jeśli jest taka możliwość - czyli: oboje zarabiają mniej
wiecej tyle samo. jeśli jest dysproporcja - to jasne, że ten kto zarobi więcej -
więcej wniesie w dom. tak jest wszędzie chyba. ale to w kontekście UTRZYMANIA
domu i jego dziecka "życiowo", a nie, szczerze mówiąc, zbędnych przyjemności
typu: pogaduchy telefoniczne - na pogaduchy może sobie wyjść do kumpli na
podwórko, lub odwiedzać się z nimi w domach, albo pogadać w szkole/po szkole.
czy ten telefon spełnia jakieś zadanie terapeutyczne?:) wątpię.. jeśli jest to
widoczne uszczuplenie domowego budżetu - to masz prawo wręcz domagać się tego,
żeby jego syn mniej się zajmował telefonicznymi sesjami.
i tekst w stylu: "bo ty go nie lubisz! bo ty jesteś do niego uprzedzona! bo to
nie twoje dziecko!" jest totalnie nie trafiony, bo przecież SWOIM DZIECIOM też
byś wyraźnie przemówiła do rozsądku, jakby wydzwaniały Bóg wie ile.
zero osobistych wycieczek - czysta logika i matematyka podliczania wydatków:)
jeśli mąż usilnie trzyma się wersji, że synowi to jest POTRZEBNE i już, to
oczywiście zgódź się, że tak, że BYĆ MOŻE ma rację - ale ty uważasz inaczej i o
ile utrzymujesz w dużej mierze jego dziecko i wasz dom - o tyle na fanaberie
nie możesz sobie pozwolić, bo gdybyś mogła, to sama byś siedziała przy
telefonie i plotkowała z przyjaciółkami - nie stać cię/was na to i jesli pan
mąż uważa, że stać - niech płaci ze swojej kieszeni/zaskórniaków rachunki
telefoniczne syna.
a czy porażka?..
nie powiem ci TAK albo NIE:/
to już kwestia twoich osobistych przemyśleń i odczuć..
ale: raz bywa dobrze, raz bywa gorzej, czasem można chcieć rzucić wszystko w
diabły... ale jakoś idzie się do przodu i znowu jest OK po jakimś czasie. tylko
do tego trzeba sporo zrozumienia i chęci współpracy z obu stron..
a tej chęci u twojego męża w kwestii dziecka nie widzę, niestety:((
przynajmniej na podstawie tego co piszesz...
Chyba jemu jest wszystko jedno co syn robi i jak, byle byl zadowolony i nie
robił mu problemów:>< a to, że niekoniecznie jest to dobre dla was i budzetu
domowego - to juz mniej widzi, bo za to placisz w wiekszosci ty - i pewnie
liczy, ze JAKOS sobie poradzicie, byleby dziecko bylo happy i mialo to co chce.
zaślepienie rodzicielskie, albo stosunek olewczy rodzinny, nie wiem:/
takim "typom ludzkim" najczęściej przejaśnia się w głowie jak jest krytyczna
sytuacja i czują, że mogą wszystko, albo bardzo wiele stracić.
a dopóki czuję się bezpieczni z tym co mają, wygodnie - bo ktoś się zajmie
domem, załatwi sprawy z tym związane, rachunki itd w dużej części - to nie
doceniają, i czasem ignorują zdanie i potrzeby, czy oczekiwania tej drugiej
strony.
życze mocnego kopniaka psychicznego mężowi:), dziecku - większego szacunku dla
waszej pracy i pieniedzy, a Tobie - mimo wszystko rodzinnych i ciepłych świąt,
i dobrych decyzji w nadchodzącym roku. I przede wszystkim dużo spokoju i
pewności jutra.
serdecznie śśśściskam :)
Joanna
Temat: Dziecko z pierwszego związku a 'ojczym'
mikawi napisała:
> ja się zastanawiałam nad tym już w innym watku, na samodzielnej
> bo ja to widzę tak, że jak ojciec nie interesuje się dziećmi, to ojczym
niejako
>
> przejmuje rolę ojca i sądzę że jest mu nieco łatwiej zaakceptowac fakt
> wychowywania nie swoich dzieci niz w sytuacji, gdyby biologiczny ojciec miał
> częsty i zywy "wgląd" w życie dziecka. Wtedy ojczym jest tylko ojczymem,
taka
> opieka na poł gwizdka, bo przecież prawdziwy ojciec jest "pod ręką". To
trochę
> tak jak w przypadku macoch - dziecko ma matkę i macosze trudno jest się
znaleźć
Tak, ale mieszasz tutaj sytuację, w której ojczym na codzień spełnia funkcje
ojcowskie z macochą, którą jest się z doskoku.
Natomiast jeśli ojciec w życiu dziecka jest obecny do tego stopnia, że ma
realny wpływ na jego wychowanie (co jest chyba rzadko jednak spotykane), to
ojczym staje się przedłużeniem mamy. I jeśli wchodzi w taką rolę od początku i
jest dziecku życzliwy (świadomie nie podnoszę tu kwestii miłości) to chyba
jakichś większych (niż w normalnych rodzinach) problemów nie ma. Tylko, że od
początku muszą być określone warunki stworzenia takiej rodziny. I trzeba
konsekwentnie się tego trzymać.
>
> I jeszcze te dylematy: zwrócić uwagę że coś robi
> nie tak, czy dac sobie spokój, bo się jeszcze usłyszy "nie jestes moją matką
> żebym się ciebie słuchał/a".
Trudno zgodzić mi się z taką argumentacją. Zasady u nas w domu ustalają
dorośli, biorąc pod uwagę sugestie dzieci. Ale decydujemy my. NIe wydaje mi
się, żeby fakt istnienia lub nie więzów krwi decydował o tym, kto jest
autorytetem. Nie tolerowałabym sytuacji, w których mój syn zwróciłby się w ten
sposób do mojego męża. I analogicznie w odwrotnej sytuacji - nie wyobrażam
sobie, że mój mąż poparłby takie zachowanie u swojego syna.
> może dlatego wiele samodzielnych woli oddzielić dziecko od ojca po
rozwodzie,
> bo jak zacznie budowac sobie nową rodzinkę będzie jej i jej nextowi łatwiej?
bo
>
> tak - niby rodzinka, a tu jeszcze tata się plącze i ingeruje i chce mieć
wpływ.
>
Zabrakło tu chyba :-). Nie wiem, czy WIELE samodzielnych postępuje w ten
sposób. Może głównie te, których eksowie zachowują się tak jak opisałaś to w
pierwszym akapicie - nie interesują się dziećmi:-), i wtedy trudno chyba mamę
oskarżać o złą wolę, gdy chce założyć nową rodzinę i dać dziecku wzorzec
rodziny? :-) Myślę, że plączący się tata (czyt. pojawiający się czasami),
który chce "ingerować i mieć wpływ" jest kłopotliwy i dla dziecka, które jest
w takim układzie zagubione (bo skoro biologiczny, to pewnie ważniejszy i
konflikt lojalności gotowy) i dla osób spełniających na codzień rodzicielskie
obowiązki. Tym bardziej, że wpływ na życie mojego syna to także wpływ na moje
życie codzienne - i mam coraz mniejszą ochotę bycia fair wobec osoby, która w
życiu dziecka pojawia się kilkanaście razy w roku i traktowania takiego taty,
jako taty właśnie. A przy tym nie wątpię (i mam do tego podstawy), że jego
nowa rodzina ma do mnie właśnie taki stosunek - chciała założyć nową rodzinę,
to ograniczała kontakty z dzieckiem. I raczej nie będą wnikać jak było
naprawdę, bo to zburzyłoby obraz dobrego męża i ojca, którym mógłby być, gdyby
nie ja ;-).
Odniosłam wrażenie lekkiej złośliwości w końcówce tego postu, a wierz mi
stworzenie nowej rodziny to duuuuuuuuuuuuuży wysiłek, nie mniejszy, niż bycie
drugą żoną/nieżoną mężczyzny "z przeszłością" :-)))))
pozdrawiam
zagrypiona ashan
Temat: Dziecko z pierwszego związku a 'ojczym'
U mnie jest tak:Kiedy sie poznalismy z M. bylam w trakcie rozwodu bez orzekania
o winie , skonczylo sie na jednej sprawie.Dziecko zostalo przy mnie , nie ma do
dzis problemow z widywaniem sie z ojcem.Ja z jego ojcem jestem w dobrych
ukladach , teraz ma narzeczona z ktora tez sie poznalam i polubilam i ktora
bardzo lubi moje dziecko.
Moj M. rozwiodl sie z orzekaniem o winie zony , "bo to zla kobieta byla"-
generalnie poszlo o zdrade , u mnie o niezgodnosc charakterow.Moj byly to
zupelnie inny typ niz obecny - lubil sobie wypic , klocilismy sie to szlo na
ciosy , bluzgi , ciagle chodzilismy na imprezy , mielismy kupe znajomych,
przystojny dla wielu wysoki muskularny.Moj obecny to filigranowy , spokojny
czlowieczek , pracowity z garstka przyjaciol.
Na poczatku przez ponad rok spotykalismy sie albo u mnie albo u niego albo w
terenie.Ja wynajmowalam mieszkanie on tez.Rozgladal sie za kupnem
wlasnego.Razem znalezlismy mu odpowiednie mieszkanie i wtedy poprosil abym z
nim zamieszkala.
Ja i moj synek bylismy zzyci nieprawdopodobnie , zawsze mieszkalismy w jednym
pokoju.On swoja corke widywal tylko gdy zaplacil matce zakupy albo gdy zabral
byla zone razem z corka - do parku , czy gdzies.
Kiedy zamieszkalimy razem zaczelam klasc mu do glowy ze tak byc nie moze, ze
dziecko ma prawo do ojca , dziadkow i ojciec do dziecka a byla nie moze go
szantazowac.Postanowilismy ze poznam sie z jego corka na neutralnym
gruncie.Pojechalam z synem na wczasy a on z corka dojechali do nas.Mała
polubila mnie od razu - juz pierwszego dnia trzymala mnie za reke , opowiadala
do polnocy jak bylo na koloniach.Po powrocie z naprawde fajnych wczasow zaczelo
sie , bo pewnie niczego nieswiadome dziecko opowiedzialo mamusce jaka to fajna
Ania byla z nimi nad morzem.I tak zaczelismy buijac sie posadach ale o tym moze
kiedy indziej.Moj synek od momentu zamieszkania razem (dodam ze nie specjalne
wyjscie mialam z mieszkaniem , bo z praca bylo krucho a mieszkania nie mam)
zaczal powoli byc odsuwany.Po pierwsze dostal wlasny pokoj a mama zaczela bywac
w drugim pokoju z M.Kiedy wstawalam do niego w nocy slyszalam obok z
lozka "jezu......""zostaw go" "nie wstawaj do gnoja"Probowalam z tym walczyc i
rzeczywiscie co jakis czas nastepowal postep - albo probowal byc dla mojego
dziecka o.k. , albo w ogole go nie zauwazal.W chcwili gdy naprawde bylo lepiej
zdecydowalismy sie na dziecko- wszystkie dzieci z tego powodu sa szczesliwe.Moj
M. poswiecil swa uwage nowej coreczce.Koncza sie powoli sadowe sprawy i druga
tez juz regularnie widzi.Ale zabral mi bardzo wiele.Stawial mnie przez dwa lata
miedzy mlotem a kowadlem , sprawil ze moj syn ktory znalazl sobie w tym
wszystkim miejsce juz nie jest tym cieplym brzdacem .Czasem w nocy ide do jego
pokoju i przytulam go i przypominam sobie jak bylismy sami razem tylko dla
siebie.I tyle robisz dla faceta , dzieki mnie w zasadzie ma dwie corki ale ja
wcale nie jestem szczesliwa.I wszystko dlatego ze nie mam chaty.Bo gdyby taki
facet wiedzial ze ma sie dokad pojsc to bardziej szanowalby to co ma.I wiedzcie
ze mezczyzne nie stac na tyle co kobiete.Wy sie zastanawiacie czy umialybycie
pokochac cudze dziecko , M. nawet o tym nie mysli bo on mysli"to tamtego
dziecko"Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak gleboko w facetach tkwi zal o
przeszlosc partnerki .Dopiero widac to po stosunku do dziecka partnerki ,
zwlaszcza gdy jest ono chlopcem
Strona 3 z 3 • Wyszukiwarka znalazła 114 wypowiedzi • 1, 2, 3