Czytasz wypowiedzi wyszukane dla słów: problemy mężczyzn
Temat: czy znacie malzenstwa katolicko-islamskie...
Czesc hannamay!
Probowalam do Ciebie wyslac maila,ale mialam z tym problemy wiec pisze na
forum. Bardzo sie ciesz, ze znalazlam kogos z Polski kto wie cos na temat zycia
w Turcji - nie tylko jak tam super sie spedza wakacje, ale rowniez jak sie
zyje, bo to jest to co mnie interesuje. Ja mam chlopaka z Turcji, ktorego
poznalam w Stanach Zjednoczonych. Obecnie on jeszcze jest w Stanach, a ja juz w
Polsce. Planujemy wspolna przyszlosc w Turcji - z tego wzgledu,ze on musi
pracowac w Turcji jako marynarz. Teraz juz mam inne podejscie do tego kraju,ale
zanim poznalam mojego chlopaka to nie wiedzialam nic poza tym,ze Turcja to kraj
muzulmanski - czyli kobiety z chustami na glowie, niepracujace, wychowujace
dzieci i zle traktowane przez swoich mezow. Teraz już wiem, ze tak w Turcji
nie jest i tak jak napisalas – wszystko zalezy tez od wyksztalcenia czlowieka.
Mój chlopak jest wyksztalcony, tak jak jego rodzina i z tego co mi mowi – zycie
w jego srodowisku wyglada calkiem normalnie. Ale mimo to, ja mam caly czas
obawy, ponieważ z cala pewnoscia jest to kraj o innej kulturze niż Polska. Ja
jestem katoliczka i boje się, ze nie będę mogla swobodnie praktykowac swojej
religii. W przyszlosci chcialabym wziąć slub koscielny i nie mam pojecia jak
taki slub wyglada – tzn. slub katolicki, gdzie mezczyzna jest wyznania
islamskiego. Mój chlopak mowi, ze on by się zgodzil na taki slub i nie robilby
mi zadnych problemow na tle religijnym, ze również ja mogę wychowac nasze
dzieci, które może będziemy mieli w przyszlosci, w religii katoliciej. On
nawet chodzil ze mna do katolickiego kosciola. Ale ja boje się, ze on tak tylko
mowil jak byliśmy w Stanach a w jego kraju wszystko może się zmienic.
Chcialabym zebys mi napisala co wiesz na temat malzenstw polsko – tureckich,
które zyja w Turcji – na temat slubu, wychowywania dzieci i praktykwania
religii katolickiej w Turcji.
Serdeczne pozdrowienia
towel
Temat: "W stronę ojca"
Polecam: www.wstroneojca.ngo.pl
Nasze cele:
- zmiana społecznych uwarunkowań ograniczających rolę polskich ojców po
rozwodzie jedynie do obowiązku alimentacyjnego,
- zapewnienie polskim mężczyznom przeżywającym problemy rodzinne, grupoweg
wsparcia prawnego i psychologicznego,
- popularyzacja mediacji rodzinnej, jako skutecznego i trwałego sposobu
rozwiązywania konfliktów małżeńskich.
Nasz serwis adresowany jest do mężczyzn przeżywających kryzys małżeński i
problemy rodzinne związane z rozwodem, separacją oraz izolacją od własnych
dzieci. Uważamy, że osoby rozwodzące się oraz ich dzieci nie muszą doświadczać
wyniszczającego wszystkie strony konfliktu.
W naszym serwisie można znaleleźć praktyczne porady, oparte na podstawach
prawnych, dotyczące problematyki ojcowstwa, rozwodu, separacji, władzy
rodzicielskiej, alimentów i uprawnień ojców wynikajacych z kodeksu pracy.
Zainteresowanym, którzy stanęli wobec problemu, jakim jest kryzys małżeński,
oferujemy poradnik, pt. "tata.pl".
www.wstroneojca.ngo.pl/poradnik_pl.htm
Ponadto prezentujemy zbiór publikacji związanych z zagadnieniami społecznej i
prawnej roli ojca oraz utrwalonym stereotypem identyfikującym dobro dziecka z
interesem matki.
Do dyspozycji zainteresowanych oddajemy nasze Forum Dyskusyjne oraz nasz Czat.
Na Forum można wyrażać swoje poglądy oraz dzielić się doświadczeniami na
tematy związane z szeroko pojętym ojcostwem.
users.nethit.pl/forum/forum/tata/
Nasze Forum posiada regulamin, który obowiązuje wszystkich uczestników
dyskusji: www.wstroneojca.ngo.pl/netykieta.htm
W każdą niedzielę w godzinach: 20.00 - 21.00, na naszym Czacie odbywają się
spotkania grupy wsparcia.
www.wstroneojca.ngo.pl/grupa.htm
Polecam i zapraszam,
Admin
Temat: kasowanie znajomości z kobietami...
ewolwenta napisała:
> Często kończy się to zerwaniem całkowicie znajomości i zamknięciem się w
> związku, a to jest akurat dla niego na dłuższa metę zabójcze.
Ciekawe zagadnienie. Zlikwidowanie przywatnego odrebnego świata partnerów stoi w
sprzeczności z obowiązkiem bycia atrakcyjnym dla partnera. Zaglądając jak tam
radzą w tej kwestii:
Ile wolności w miłości
Jak kochać i pozostać wolnym? - to ostatnio jedno z najmodniejszych pytań. Czy
najważniejsze? W epoce wynoszącej pod niebiosa indywidualizm i skoncentrowanie
na własnym rozwoju związek jest uważany za coś, co ogranicza ten rozwój. I tak
rzeczywiście jest. - Dobre relacje z partnerem buduje się, poświęcając mu czas,
który do tej pory przeznaczało się na swoje zainteresowania - mówi Piotr Mosak,
psychoterapeuta.
(...)
Słowem: jeżeli sama kochasz niezależność, a słyszysz od partnera: "Trzymasz mnie
na za krótkiej smyczy", nie daj sobie wmówić, że jesteś kobietą bluszczem.
Między neurotycznie kontrolującą kobietą a partnerką tworzącą związek z planami
i przyszłością jest ogromna przestrzeń. Zastanów się, z czym twój związek
naprawdę ma problem.
(...)
Kobiety, wychodząc z domu bez zerwania więzów z matką, nie przerywają nigdy
symbiozy i odtwarzają ją także w związku z mężczyzną. Żyją bez potrzeby
posiadania swojej przestrzeni. Nie potrafią uznać inności drugiej osoby, bo
przecież skoro są tacy do siebie podobni, ona doskonale wie, czego mężczyźnie
potrzeba - mówi psychoterapeutka Anna Lissewska.
Często się zdarza, że w imię miłości ludzie mający przed związkiem swoje pasje,
znajomych i kontakty porzucają je. Wtedy partner zaczyna spełniać wszystkie
społeczne funkcje: powiernika, kolegi, przyjaciółki. - Tak się nie da. Nawet
najwspanialsza osoba nie zastąpi nam całego świata - mówi Piotr Mosak
kobieta.interia.pl/psychologia/uczucia/news?inf=759902&pge=3
Temat: Tychy
Witam wszystkich.
Ja opisze Wojciecha Gware z mojego subiektywnego punktu widzenia
jako mężczyzny, meża którego żona jest w zagrożonej ciąży,
przyszłego ojca.
Wg. mnie potwierdzają się opinie na jego temat a szczególnie ta "czy
jest lekarzem z powołania czy tylko zeby poogladać sobie kobiety".
Na poprzednim badaniu poinformował moją Agnieszkę, że od następnej
wizyty będzie robione już tylko USG zewnętrzne. Po przyjściu do
gabinetu Aga podwija bluzkę (do badania USG na brzuszku) a Gwara
mówi - nie, nie, proszę się rozebrać. Zamiast zrobić USG pooglądał
sobie i podotykał Całe badanie trwało (licząc rozbieranie się
Agi) z zegarkiem w ręku 1,5 min. Sorry, ale gościu doskonale wie, że
Aga jest w zagrożonej ciąży (sam to stwierdził) a nie zrobił jej
badania USG !!! Nie wiemy przez to czy mięśniak się zmniejszył,
pozostał taki sam, czy zwiększył się - a tym samym nie wiemy czy
zwiększa się czy też nie zagrożenie dla naszego dzidziusia.
Reasumując ma w d... to z czym Aga ma problem, wolał zamiast
zrobienia USG, które by pokazało mięśniaka, sobie pomacać przez parę
sekund i wziąść za to 50 PLN (nie jest to złośliwość - tak to się
nazywa - źródło
www.zdrowie.med.pl/uk_rozrodczy/badania/gin.html"). Moją
osobę potraktował jako powietrze - jak Aga się rozbierała w
pomieszczeniu obok nie zaminił ze mna nawet słowa. Gdybym ja był
lekarzem i miał taki przypadek jak Aga, i była by kobieta z mężem,
to napewno zrobił bym USG aby pokazać i uspokoić, napewno bym
porozmawiał z mężem, żeby też uspokoić. Dużo czytałem jak Aga była w
szptalu o mięsniakach i w każdej wypowiedzi w necie była mowa, że
tylko USG pozwala ocenić wielkość i przebieg pozytywnego lub nie
leczenia - a nie sprawdzania hmmm "manualne". I to jest lekarz,
który ma tytuł "Lekarz przyjazny kobiecie" !?. Prosze mi pokazać w
którym miejscu !!!
Temat: o co tu chodzi?...
Wiem, że trochę bez ładu się wcięłam. Przepraszam za robienie bałaganu, ale nie
chciałam opisywać swojej sytuacji w osobnym wątku, bo jest łudząco podobny do
wszystkich juz przedstawionych.
Miałam mnóstwo problemów z moim partnerem, jak pewnie Wy wszystkie, zresztą.
Mój partner zataił przede mna wszystkie ISTOTNE fakty ze swojego życia. Prawdę
odkryłam później, ale to juz zahacza o dylematy innej natury. Machnęłam na to
ręką, po cichu łudząc się, że pewnie mi to przejdzie (coś musiało mi przejść:
albo uczucie do faceta W TAKIEJ sytuacji albo poczucie niewygody,przymus
ciągłego dopasowywania się)
Dzieci. Nie znam ich ale to nie przeszkadza mi w odczuwaniu silnej do nich
niechęci.Nie mam do siebie pretensji za takie uczucia, bo to on je
wygenerował.Ciągle mnie dla nich zostawiał,bo rano musiał je odwozić do szkoły
(one mieszkają z mamuśką piętro wyżej w domku) Powoli dociera do mnie
świadomość, że mężczyzna, Czuję, że boi sie mnie przedstawić dzieciom nie
dlatego,że dzieci wygadają mamusi, jaką to ładną panią tatuś przyprowadził i
mamusia to skrzętnie wykorzysta dla potrzeb wyroku rozwodowego. Podejrzewam, że
nie chce konfrontacji ja-dzieci, lub przynajmniej odwleka to na ile sie da, bo
gdy dzieci zobaczą na jaką panią tatuś "wymienił" nieatrakcyjną, zapuszczoną
mamusię,to obali sie mit tatusia-bóstwa. I to wszystko jest cholernie
niesprawiedliwe w stosunku do mnie, bo nie byłam przyczyną rozpadu ich
małżeństwa, poznałam go już wtrakcie rozwodu.
Mam jeszcze do Was pytanie. Pare razy wałkowaliśmy temat: dlaczego mamy się
ukrywać z naszym związkiem? Tłumaczył, że chodzi o ustalenie winy i obciążenia
finansowe (NIEKONIECZNIE alimenty dla niej) Pytanie: o co chodzi? Bo może o to,
że on chce przejąć opiekę nad dziećmi a jak mu udowodnią winę, to jej nie
uzyska.A propos, o tym, że walczy o dzieci dowiedziałam się przypadkiem
(wygadał się) po 5 (!!!) miesiącach!!! Czy uważacie, że to było fair w stosunku
do mnie, zakładając nawet, że on ma NIKŁE szanse na uzyskanie opieki.
Poradźcie.
Magda
Temat: o co tu chodzi?...
do Wszystkich
Wiem, że trochę bez ładu się wcięłam. Przepraszam za robienie bałaganu, ale nie
chciałam opisywać swojej sytuacji w osobnym wątku, bo jest łudząco podobny do
wszystkich juz przedstawionych.
Miałam mnóstwo problemów z moim partnerem, jak pewnie Wy wszystkie, zresztą.
Mój partner zataił przede mna wszystkie ISTOTNE fakty ze swojego życia. Prawdę
odkryłam później, ale to juz zahacza o dylematy innej natury. Machnęłam na to
ręką, po cichu łudząc się, że pewnie mi to przejdzie (coś musiało mi przejść:
albo uczucie do faceta W TAKIEJ sytuacji albo poczucie niewygody,przymus
ciągłego dopasowywania się)
Dzieci. Nie znam ich ale to nie przeszkadza mi w odczuwaniu silnej do nich
niechęci.Nie mam do siebie pretensji za takie uczucia, bo to on je
wygenerował.Ciągle mnie dla nich zostawiał,bo rano musiał je odwozić do szkoły
(one mieszkają z mamuśką piętro wyżej w domku) Powoli dociera do mnie
świadomość, że mężczyzna, Czuję, że boi sie mnie przedstawić dzieciom nie
dlatego,że dzieci wygadają mamusi, jaką to ładną panią tatuś przyprowadził i
mamusia to skrzętnie wykorzysta dla potrzeb wyroku rozwodowego. Podejrzewam, że
nie chce konfrontacji ja-dzieci, lub przynajmniej odwleka to na ile sie da, bo
gdy dzieci zobaczą na jaką panią tatuś "wymienił" nieatrakcyjną, zapuszczoną
mamusię,to obali sie mit tatusia-bóstwa. I to wszystko jest cholernie
niesprawiedliwe w stosunku do mnie, bo nie byłam przyczyną rozpadu ich
małżeństwa, poznałam go już wtrakcie rozwodu.
Mam jeszcze do Was pytanie. Pare razy wałkowaliśmy temat: dlaczego mamy się
ukrywać z naszym związkiem? Tłumaczył, że chodzi o ustalenie winy i obciążenia
finansowe (NIEKONIECZNIE alimenty dla niej) Pytanie: o co chodzi? Bo może o to,
że on chce przejąć opiekę nad dziećmi a jak mu udowodnią winę, to jej nie
uzyska.A propos, o tym, że walczy o dzieci dowiedziałam się przypadkiem
(wygadał się) po 5 (!!!) miesiącach!!! Czy uważacie, że to było fair w stosunku
do mnie, zakładając nawet, że on ma NIKŁE szanse na uzyskanie opieki.
Poradźcie.
Magda
Temat: zycie w Egipcie...
Miłość to nie wszystko
Jeśli kobieta decyduje się na małżeństwo z wyznawcą islamu, to musi zdać sobie
sprawę nie tylko z więzów jakie łączą ją przed ślubem oraz po ślubie z
wybrańcem serca.
Przecież decydując się na połączenie Waszych dróg musicie liczyć się również z
rodziną i otoczeniem. Ja wiem że zaraz niektórzy zakrzykną "a co mi tam
rodzina, co mi tam otoczenie". Niestety smutna prawda jest taka, że łatwiej
muzułmanina zaakceptuje otoczenie w Polsce (bo są uprzejmi, mili, obrotni), niż
europejkę w Egipcie, bo Europejki w znacznej mierze są w Egipcie postrzegane
jako "kobiety rozwiązłe". I nie dla tego, że takie są, nie skądże! Tak się je
postrzega, bo ubierają się "wulgarnie", "wtrącają się w rozmowy
mężczyzn", "rozmawiają z obcymi mężczyznami", "wysiadują w oknie", "chcą
pracować", "chcą same chodzić do kina czy innych miejsc publicznych", "chcą się
kąpać na plaży w strojach odsłaniających nogi czy ramiona", "spoglądają na
mężczyzn zamiast opuszczać oczy idąc ulicą" i te pe i te de. (są to zarzuty
Egipcjan - i to tych, którzy najpierw pragną na żonę Europejkę, a potem
pragneliby zmiany).
Zwróćcie uwagę, że wszystkie te zachowania są w naszej szerokości CAŁKOWICIE
NATURALNE, mało tego - są one swego rodzaju fascynujące dla Egipskich czy z
innego kraju arabskiego mężczyzn. Więc w czym problem jeśli ich to fascynuje?
Otóż, jeśli Egipcjanin jest baaardzo sytuowany i mieszka w kręgach baaardzo
sytuowanych (enklawach), to problemu z europejskością żony może nie być. Sam
widziałem na plażach całkowicie Egipskie małżeństwa gdzie żona (Egipcjanka)
opalała się w bikini i rozmawiała z kolegami męża. Ale oni izolowali się sami
od reszty Egipcjan, traktując ich z góry jako niższą kastę. To były bardzo
bogate małżeństwa, które przyjeżdzały do miasteczek turystycznych na wakacje i
nawet z obsługą hotelową nie wymieniali zwrotów grzecznościowych. Obsługa
hotelowa zaś traktowała ich również z zimnym wyrachowaniem. To byli milionerzy
lub pracownicy mass mediów, artyści wysokiego formatu. Oni po prostu żyli w
pewnym zamkniętym świecie, do którego przeciętny Egipcjanin nie ma wstępu.
Teraz weźmy sytuację, gdzie Polka wychodzi za mąż za zwykłego Egipcjanina, może
i na ich standardy "bogatego", mającego jakiś tam interesik typu sklep czy
firemkę. Taki człowiek musi z racji zamieszkania, czy prowadzonego interesu
stykać się z tzw. klasą średnią. I tu zaczynają się schody. Jeśli cay czas po
kątach słyszy od swoich kolegów, że ma żonę "rozwiązła" czy zachowującą
się "nieprzyzwoicie", czy "nieprzystającą" do ich środowiska, to ma 2 wyjścia,
albo sam również zacznie się izolować od otaczających go zewsząd ludzi (co
będzie niemożliwe, bo przecież od tych ludzi zależą jego interesy, praca), albo
zacznie, na początku delikatnie naciskać żonę, że musi troszeczkę zmienić swoje
zachowanie. Ale to dla otoczenia będzie za mało, bo żona będzie
popełniała "faux pass" na każdym kroku. Oczywiście w jej rozumieniu nie będzie
żadnych gaf, ale towarzystwo będzie ją odbierało całkowicie inaczej niż na
początku mąż. Przecież on żyjąc tam od dziecka nie będzie mógł zerwać wszelkich
kontaktów z rówieśnikami, z szefem, z klientami, sąsiadami, tylko dla tego, że
kiedyś tam był zauroczony niezależnością i nowoczesnością swojej kobiety!
I co wtedy? Przecież odejście żony również wystawi go w środowisku na
pośmiewisko.
To co napisałem to wpływ środowiska.
Dużo bardziej poważną kwestią w krajach muzułmańskich jest coś czego możemy im
pozazdrościć. Czyli bardzo silne więzi rodzinne. W naszych krajach więzi z
rodzicami są niezbyt mocne. Czesto "wylatując" spod opieki rodziców
chcielibyśmy stanowić sami o swoim życiu. Tam zaś więzi rodzinne to nie tylko
silne więzi z rodzicami, lecz równie silne z braćmi, wujkami, ciotkami,
kuzynami, pociotkami. Z jednej strony moglibyśmy im tego pozazdrościć. Z
drugiej zaś byłoby dla nas nie do zniesienia, że jakiś tam wujek rząda od nas
byśmy we własnym domu robili porządek z żoną - u nich zaś takie sytuacje są na
porządku dziennym.
Jeśli jest się wychowanym w wierze, że rodzina jest wszystkim, posłuszeństwo
rodzicom, oraz mądrość starszych jest bardzo ważna i nie wolno im się postawić
bo są starsi....
... to same musicie sobie odpowiedzieć, co wybierze Wasz przyszły mąż -
fascynację Waszą osobą, która po jakimś czasie przygasa, czy też powrót do
życia jakie od urodzenia toczyli kosztem swojej żony? Czy też wyemigrują z
kraju swojego pochodzenia i osiedlą się tam, gdzie do śmierci będą się czuli
obcy, samotni, w kraju, gdzie temperatury są dla nich beznadziejnie nieżyczliwe?
Temat: Zazdrosc o dodatkowe pieniadze
Zazdrosc o dodatkowe pieniadze
Mam problem ze soba, do ktorego musze sie przyznac.
Moj Mezczyzna ma dwoje dzieci z poprzedniego zwiazku - 15-letnia corke i 17-
letniego chlopaka. Teraz wlasnie poszli do kina a ja moge spokojnie popisac.
Chodzi o to, ze jestem strasznie zazdrosna, ale nie o czas, ktory spedzaja
razem (bo np. nie poszlam z nimi do kina bo nie chcialam). Jestem zazdrosna
o kazdy ponadplanowy grosz, ktory moj Mezczyzna ofiarowuje swoim dzieciom.
Placimy regularnie alimenty, ex ma sie dobrze. Ale dzieci jak to dzieci, a
to chlopak chce, zeby tata zabral go do fryzjera (no i tata placi) a to
corka chce, zeby tata jej kupil kasete video (i tata kupuje) a to chca zeby
kupil im jakies kolorowe czasopismo.
Oczywiscie sa i powazniejsze zadania, czy raczej prosby finansowe. Teraz np.
syn bedzie wspolnie z kolega organizowal 18 urodziny w knajpie.
Przypuszczam, ze poprosi tate, zeby mu sie troche dolozyl do tej imprezy.
Nie neguje tej imprezy, ze w lokalu a nie w domu. Wszyscy w jego klasie tak
robia, chlopak nie chce byc gorszy. My jednak przewidzielismy w swoim
budzecie spora kwote, ktora chcemy mu dac na 18 urodziny. Czy procz tego
dolozyc sie jeszcze do imprezy?
A przeciez dajemy dzieciom na urodziny pieniadze, prezenty na dzien dziecka,
Swieta Wielkanocne, Boze Narodzenie, zabieramy na wczasy i nie mam z tym
problemu. Problem - ta zawisc czy zazdrosc - pojawia sie w takich drobnych w
sumie sytuacjach, kiedy dzieci naciagaja tate na jakies tam drobiazgi w
sumie.
No i jeszcze jeden problem - boje sie, ze przy okazji tej imprezy
urodzinowej wyjdzie koniecznosc kontaktow mojego Mezczyzny z ex a tego juz w
ogole nie zniose. Nie dlatego, ze nie ufam mojemu Mezczyznie ale ja nie
chce, zeby spedzal z ex czas, nawet krotki. Trudno powiedziec czy to
zazdrosc. Raczej nie. Czy sie czegos boje? Tez nie. Po prostu bede wtedy
siedziec sama w domu i myslec co tam teraz sie dzieje, co ex mu mowi co On
odpowiada. Wiem - to chyba jest chore. Fakt - moj Mezczyzna kontaktuje sie z
ex sporadycznie - dzieci sa duze a z tych kontaktow wynikaja zawsze
problemy - ex wylewa wtedy wszystkie zale, zalewa mojego Mezczyzne zadaniami
i grozbami pojscia do sadu po wyzsze alimenty.
Ex stosuje tez taka metode: jezeli chce aby moj Mezczyzna sie do czegos
dolozyl nigdy nie prosi Go osobiscie ale zawsze przekazuje te prosby ustami
dzieci. Dzieciom ciezko to przechodzi przez usta ale prosza. Takim
dodatkowym prosbom moj Mezczyzna najczesciej odmawia (sa to wydatki
mieszczace sie w obowiazku alimentacyjnym).
Gdy ex chce wrocic "godziwie" z imienin u znajomych, na ktore udaje sie wraz
z dziecmi, prosi corke albo syna aby zadzwonil do taty i zapytal czy tata
ich odwiezie (tata nie jest zaproszony na te imieniny). Tata tzn. moj
Mezczyzna zrobil to raz czy dwa razy, ale teraz nie chce juz byc
taksowkarzem wiec ex zarzucila mu, ze jest zlosliwy.
Ale za duzo sie rozpisalam. Nie mam nic do ex mojego Mezczyzny. W porownaniu
z tym co czytalam w Waszych postach to nie mam tak zle. Chodzi mi o ten moj
stosunek do tych kwot wydawanych dodatkowo na dzieci i o te kontakty mojego
Mezczyzny ze swoja byla. Czy ja jestem jakas nienormalna pod tym wzgledem?
Moze ktos kto jest w podobnej sytuacji jakos mnie ukierunkuje i sprawi, ze
to nie bedzie dla mnie taki problem?
Boje sie, ze jak tak ciagle bede sie "chanryczyc" z moim Mezczyzna o kazdy
dodatkowy grosz, o kazde spotkanie (naprawde sporadyczne) z ex to miedzy
nami zacznie byc zle. Wiem to a jednak serce mnie boli, gdy cos dzieciom
kupi czy ma sie spotakc z ex.
A jak to jest u Was z tymi spotkaniami Waszego Mezczyzny ze swoja ex na
gruncie rodzinnym? Tolerujecie to, czy raczej odwodzicie swoich Mezczyzn od
takich kontaktow? (oczywiscie pomijam tu kwestie, gdy np. dziecko jest male
i ojciec moze go widywac tylko w domu ex - u nas dzieci sa duze i nie ma
takiej potrzeby).
Mialo byc krotko i tresciwie a wyszla jakas epopeja. Ale moze ktoras z Was
doczytala do konca i cos podpowie.
Temat: o "lubieniu" i "nielubieniu" dzieci
chalsia napisała:
> TAk, nie masz wpływu na to, że on juz ma dziecko. Ale nie pisz, że ON
postawił
> Cię w "sytuacji dokonanej" i musisz się do niej na siłę przystosować. Bo to
> jest/był Twój prywatny wolny wybór na bycie w związku z facetem z dzieckiem.
> Mogłaś się na to nie decydować, nikt Cię na siłę nie zmuszał.
Maz rację Chalsiu.
Każda z nas (chyba?:) - była świadoma tego, że bierze "chłopa z przychówkiem".
Inna sprawa, że cieżko sobie zdawać sprawę z sytuacji, czy problemów z tym
związanych już na początku - bo te poznajemy dopiero z autopsji, ale pomińmy
ten wątek.
Tyle, że na związek decyduje się I kobieta I mężczyzna. O ile ona powinna być
świadoma mniej lub bardziej obowiązków jego i praw wobec dziecka, tego ze to
dziecko bedzie obecne siłą rzeczy takze w jej domu i zyciu, o tyle on powinien
równiez byc swiadomy, ze nie daje jej wylacznie siebie samego, ale tez
swoje "obowiazki" i powinien pomyslec o tym JAKI to wplyw bedzie mialo na ich
zwiazek, rowniez. W takim wypadku oboje powinni byc swiadomi "praw i
obowiązków" :-) Ona bierze te "obciążenia" (bez uraz jakiejkolwiek dla dzieci)
wraz z nim, swiadomie, ale on je swiadomie jej daje. I to od nich OBOJGA zalezy
jak sobie z tymi "obciążeniami" poradzą w swoim związku. jesli juz sobei
wyjasnia wszystko, szczerze okresla swoje oczekiwania i mozliwosci wobec
siebie - to sie decyduja nato czy byc razem czy nie. Ona powinna odpowiadac za
swoja decyzje, ale on takze - i wtedy ewentualne problemy rozwiazywac wspolnie -
ona starac sie nie przeszkadzac mu w wypelnianiu jego obowiazkow
wyniesionych "z przeszlosci" i ułatwiać mu to ze swej strony (bez
niepotrzebnych fochów, dąsów i sztucznych problemow), a on - nauczyc sie
wypelniac obowiazki te w taki sposob, zeby wypelnic rowniez te wobec "drugiej"
partenrki/zony, ktore przeciez swiadomie na siebie przyjal (czyli uznal, ze da
rade) - i ułatwiac jej funkcjonowanie w takim ukladzie - tak jak i ona jemu.
często jednak się zapomina o roli faceta w tym wszystkim i właściwie główny
nacisk na odpowiedzialnosc za decyzje, za rozwiazywanie problemow, ulatwianie
itd kladzie sie na strone kobiety ("drugiej", a nierzadko i "ex" wpewnych
przypadkach) ten Facet wciąz tam gdzieś lawiruje w oddali, ale na dobrą sprawę
jest w komfortowej sytuacji w ktorej on robi co MUSI, a o reszte niech sie
martwi "obecna" - jak zyc i dzialac, zeby on sobie zyl bezproblemowo ze swoimi
obowiazkami, bez swojego wkladu w to dzialanie.
wszystko opierac sie powinno i na kompromisach i na "rownowadze" - i to wcale
nie jest egoizm, kiedy w zwiazku "wymaga się" czegoś za coś - współdziałania,
symbiozy,a nie pasożytnictwa :) bo inaczej jedna ze stron zacznie się czuć
wykorzystywana w jakis sposób, a to nic dobrego nie wrózy.
czasem tez jednak tak bywa, ze uczucie ktore laczy ludzi wydaje sie byc tak
silne, ze zadne problemy i roznice potrzeb czy oczekiwan nie sa wazne. wtedy
pomimo pewnych "problemow" z zaakceptowaniem tego, ze On ma dziecko/Ona nie
chce jego dziecka w ich zyciu - tworzą związek. a potem tworzą się problemy.
niestety.
róznie bywa.
ale: ilu ludzi - tyle mozliwych kombinacji sytuacji :-)
jesli ona nie da rady - to niech powie od razu. niech on bedzie swiadomy "co
bierze"
jesli on nie da rady zrezygnowac dla niej z czegos (np. z odwiedzania dziecka,
kiedy ona tego wymaga, bo dziecka nie "strawi") - to niech tez powie i albo ona
bierze go takiego, a potem sie meczy ze stresem i problemami, albo niech da
sobie spokoj.
ale niech oboje beda swiadomi tego co biora i co moga dac.
pozdr.
Joanna
Temat: rozterki partnerki mezczyzny po przejsciach :((
rozterki partnerki mezczyzny po przejsciach :((
czesc Dziewczyny,
co prawda nie jestem macocha, ale zyje z facetem, ktory jest po rozwodzie i
juz ten fakt sprawia, ze mam z tym troche problemow. Dlatego pisze. Chcialam
sie Was poradzic, gdyz mysle, ze czesc z moich odczuc tez macie lub mialyscie
i moze wiecie jak z sie z nimi uporac.
Podstawowy problem, o ktory sie strasznie wsciekam - moj M nie chce sie ze
mna ozenic. Twierdzi, ze malzenstwo nic nie zmienia i ze nie jest zadna
gwarancja udanego zwiazku (tu zawsze odwoluje sie do swego przykladu). Niby
ma racje, ale tak naprawde co mnie obchodzi jego przeszlosc? Ja wierze w
slub, malzenstwo, zawsze pragnelam, by ktos pieknie mi sie oswiadczyl i
pragnelam zyc w zwiazku zalegalizowanym. Nie potrafie sie z tym pogodzic.
Dodatkowo, zamiast rozumiec M, ze sie rozczarowal, ze ma uprzedzenia,
tlumacze sobie w glupi sposob, ze Tamtej kobiecie potrafil sie oswiadczyc,
wyznac dozgonna milosc, a mi nie. Pewnie to infantylne, ale gryzie mnie
strasznie. Jak sie z tym pogodzic? Albo przynajmniej jak przestac myslec o
tym w taki sposob (jej TAK, mnie NIE)?
Drugi problem - jestem zazdrosna. Strasznie. O przeszlosc. O wszystko, co
bylo miedzy nimi. wiem, ze to glupie, ze to prawie nierealne miec teraz
partnera bez przeszlosci (nie wazne czy z slubem czy bez), ale zzera mnie ta
zazdrosc. Wpadam w histerie, gdy rozmowa jakims trafem zejdzie na temat jego
przeszlosci. Wiem, ze musze sie od tego oddzielic, wiem, ze jest to
bezpodstawne i dziecinne, wiem, ze powinnam zaczac zyc NASZYM zyciem, a nie
potrafie. Jak przestac myslec o tej jego przeszlosci? Co zrobic, by nie
bolalo? (to wszystko chyba dlatego, ze z mojej strony On jest tym pierwszym,
waznym...)
No i ostatni problem (z tych co przychodza mi teraz do glowy ;-) On
skrzywdzil bardzo tamta kobiete. Zdradzil ja, mial dluzej trwajacy zwiazek na
boku. Nie znam przyczyn, nie znam szczegolow, ale boli mnie to tak, jakby
zrobil to dla mnie. Po prostu nie rozumiem zdrady. Jest dla mnie czyms tak
okrutnym, obludnym, ze w ogole nie miesci mi sie to w glowie. I nie moge
pogodzic sie z tym, ze on to kiedyszrobil. Wiem, nie moja sprawa. ale..
swiadczy o nim, swiadczy nieladnie. z jednej strony chcialabym znac szczegoly
tamtej sytuacji, by moc go jakos zrozumiec, usprawiedliwic, z drugiej strony
wiem, ze to - jak juz napisalam - nie moja sprawa, no i poza tym zranilibysmy
sie bardzo grzebiac w tamtej przeszlosci. Wiec znow - jak z tym sobie
poradzic?
Wiem, ze to trudne pytania i nie ma na nie prostych odpowiedzi. Domyslam sie,
ze wiekszosc przyczyn tych problemow lezy we mnie. Mam dosc niskie poczucie
wlasnej wartosci, mam tez wysokie wymagania co do moich znajomych, jestem tez
trudna w kompromisach. Domyslam sie, ze to ja powinnam cos zmienic w swoim
podejsciu. Tylko jak?
serdecznie dziekuje za wszelkie porady.
trzymajcie sie i powodzenia w Waszych zwiazkach i w Waszych duzo
trudniejszych relacjach z dziecmi z poprzednich zwiazkow.
Temat: Zazdrosc o dodatkowe pieniadze
witam:-)
wiesz, u nas też te kontakty Osobistego z Ex są normalne. z tego co wnioskuję :-
) bo ja się odcięłam zupełnie od wieści nt.Ex i tego co ona robi, jak się
zachowuje, czego od niego chce. zastrzegłam sobie tylko jedno: nie chcę, żeby
moje Kochanie ją utrzymywało - w sensie: dawanie pieniędzy na jakieś sprawy nie
związane z dzieckiem - jeśli już Ex by chciała tak serio koniecznie kupowac
coś, a nie stać jej na to w danej chwili, to ja nie mam nic przeciw temu, jesli
nam nie brakuje $, zeby jej pozyczyc. Ale POŻYCZYĆ, a nie DAĆ.
drugą rzeczą jaką "zastrzegłam" sobie, jest to, że Osobisty nie będzie
pogotowiem ratunkowym dla Ex w sprawach jej prywatnych (tradycyjne "naprawianie
kranow", zalatwianie spraw papierkowych, wozenie itp). i tyle naszego co w
temacie o Ex.
i nie myślę o niej:-)
bo gdybym zaczęła myślec, jak to jest jak Osobisty pojdzie odwiedzic syna w jej
domu, co oni tam robia, o czym rozmawiaja, itp itd, to bym zgłupiała :-) bo ja
wybitnie zazdrosna jestem o czas mojego mezczyzny spędzany nie ze mną, tylko z
obcymi kobitami (jaką dla mnie tez jest Ex przecież). doklejam wiec do tych
spotkan wywieszke: "SPOTKANIE Z SYNEM", daje na luz i nie analizuje czy bedzie
tam Ex, a jesli tak to co..jak... bo by mnie szlag trafil :-)))) serio...
bo chyba miałabym tak jak ty...:(
a co do wydatkow "pozaalimentacyjnych" - to ja nie mam nic przeciw temu, poki
nas bedzie na to stac, zeby zaplacic, dac, sprezentowac. bo na razie to nie
jest odczuwalne w naszym zyciu. jedyne co do tego kiedys dojdzie - to moje
stanowisko co do tego, ze nasze wspolne dzieci dostawac beda tyle samo od
Osobistego co jego syn. zeby ani jego syn, ani nasza progenitura nie czula sie
pokrzywdzona.
a stosunek do wydawanych na dziecko Naszego Mezczyzny pieniedzy jest chyba
bezposrednio związany z naszym nastawieniem do tego dziecka i sytuacja
materialną w naszym domu. jesli pieniadze sa i nie bedzie to zadne wyrzeczenie,
a dziecko lubimy lub chocby tolerujemy - to mysle, ze to jakos bezbolesnie sie
toczy, te wydatki, kupowanie, pomimo placenia jeszcze alimentow. ale jesli sa
problemy w domu z $, kazdy grosz jakos jest zagospodarowywany "na sztywno" -
sami sobie niemozemy pozwalac, ani swoim dzieciom na gazety co chwile, wyjazdy,
wyjscia do fryzjera - a jeszcze dziecka sie nie lubi - to wtedy ciezko jest
patrzec jak "domowa" kasa idzie na przyjemnosci innego dziecka - ale chyba to
rzadko tak jest? jak nie ma $ to nie ma. i dla domu i dla tamtego dziecka.
a jak jest u ciebie? skąd ta niechęć do wydawanych na te dzieci $? czuc to w
waszym budzecie domowym? czy raczej wynika to z niecheci wobec samych dzieci i
faktu, ze wasze pieniadze sa przeznaczane na ich rozrywke?
moze powinnas pomyslec, czy "sprawiedliwie" nie mozecie sobie wy sami pozwolic
na fryzjera, przyjemnosci?:-) impreze imieninowa w knajpce?...czyli zyc
taksamo, jak "pozwalacie" jego dzieciom zyc.
zauwazylam, ze u mnie swietnie zdaje egzamin zasada "równosci". kiedy moje
Kochanie rowno dzieli swoj czas miedzy nas, a swoje dziecko - jest ok. jesli
dziecko dostaje $ na wycieczke - musi byc wiadome, ze jak nam sie zachce jechac
gdzies - tez bedziemy na to mieli. dziecko do kina - my innym razem tez mozemy.
i tak dalej...:-) bo jesli taka rownowaga jest zachwiana w ktoras strone, to ja
czuje sie zle i zaczynam miec problemy z tym, jakies mało uzasadnione pretensje.
podejrzewam, ze z jego synem byloby tak samo - gdyby Osobisty caly swoj czas
spedzal "dla nas", my jezdzilibysmy na wycieczki, wakacje, do kina - a dziecko
nic, bo dla niego nie starczyloby.
tak wiec - u nas funkcjonuje kwestia $ i czasu w taki dosc chyba prosty z
założenia sposób. wiadomo, ze wprowadzenie tego w życie bywa uciążliwe, ale jak
się uda wprowadzić to działa dobrze :-) tzn wg mnie.
taka rownowaga jest mi potrzebna.
może u ciebie troche takiej rownowaznosci brakuje?
pozdr.
Joanna
Temat: nie wiem czy pytac ale...ile Wy macie lat?
Dziekuje Wam wszystkim ze jestescie!
Dziękuję Wam wszystkim goraco za wysluchanie mnie i rady. Ciesze sie, ze nie
jestem z tym sama. Moje otoczenie nie rozumie mnie bo nikt nie jest i nie byl w
takiej sytuacji. To co slysze to: przeciez mowilismy Ci o tym…, sama jestes
sobie winna…, zawsze beda z tym problemy…, wiedzialas od samego poczatku o
tym…, mozesz jeszcze to zmienic…, itd
W glowie kotluje mi sie teraz od przeroznych mysli.
Dawno ustalilam, ze jestem stworzona do zycia w zwiazku z mezczyzna, a nie sama
ani nie w tych „modnych zwiazkach. Jak poznalam M. sama bylam po nieudanym
zwiazku i twierdzilam-slub-nie slub-nie ma znaczenia-wszystko zalezy od
ludzi!!! Tylko ze ci ludzie sie zmieniaja Moze ja tez sie zmienilam.
O wspolnym zamieszkaniu na razie nie ma mowy – zaden z nas dobrowolnie nie
zrezygnuje z pracy – sama miloscia nie da sie zyc. Rozmawialam o tym z
ukochanym. To on pierwszy zdecydowal o zareczynach i to on pierwszy postanowil
ze chce abysmy byli na zawsze razem. On sie tego nie obawia (chociaz to on jak
cos nie wyjdzie bedzie po 2 rozwodach). On jest osoba rozsadna, zaradna i mozna
przy nim czuc sie bezpiecznie (to mi zaimponowalo). Rozmawiajac z nim upewnilam
sie ze on swojej decyzji jest pewien i nie widzi potrzeby zamieszkania razem
przed slubem bo przez te 4 lata bylismy ze soba w tak przeroznych sytuacjach
(nie opisuje tego bo by dlugo zeszlo) ze wiemy ze na siebie mozemy liczyc, w
sprawach domowych potrafimy sie dogadac, damsko-meskie tez sa OK! Nasze
spotkania nie przypominaja juz dawno randek. Razem sprzatamy, gotujemy,
pierzemy, prasujemy, oszczedzamy, decydujemy na co wydac pieniadze. W tych
sprawach ja tez sie nie obawiam, ze po zamieszkaniu wyjdzie cos nowego.
Chociaz „nigdy nie mow nigdy“!
Przestraszylam sie tylko tej „macochy“ bo tez nigdy o sobie w ten sposob nie
myslalam. Syn M. mowi do mnie po imieniu. Jak przygotuje cos co on uwielbia do
jedzenia to przynosi mi w podziekowaniu kwiatki-sam od siebie. Denerwuje mnie
tylko to ze opowiada mi o swojej mamie (ile ma wzrostu, ile wazy i ze ma tez
dlugie wlosy-odnosze wrazenie ze jestesmy podobne-a tak wlasciwie to co mnie to
obchodzi). Na szczescie nie widze go zbyt czesto, ale co powinnam zrobic jak
zamieszkamy razem?! Jekie sa „zdrowe“ ustalenia widywania sie ojca (mojego M) z
synem? Jak to zaplanowac? Na poczatku naszej znajomosci jam M. wyjechal sam z
synem na narty na tydzien to bylo mi przykro ze ja z nimi nie jestem i
zaproponowalam ze nastepne wyjazdy powinnismy planowac wspolnie. Po paru juz
takich wspolnych wakacjach nie mam ochoty jechac na nastepne (te w sierpniu
na2tyg.) bo przeciez on sie czesciej widzi z synem niz ze mna. Chce abysmy
pojechali sami ale wtedy on nie wypelni swojego obowiazku (zreszta on chce byc
tez z synem). On najlepiej mial by nas razem blisko siebie.
Straszny mam metlik w glowie. Wy teraz tez piszecie o poswiecaniu sie i
cierpieniu i jeszcze bardziej mi to miesza. Ja nie chce sie poswiecac i
cierpiec! Chce byc kochana i szczesliwa! Chyba tak jest! Ale przeszkadza w tym
ten jeden watek z przeszlosci mojego ukachanego. Jak z tego wybrnac? Ja jestem
osoba silna, mocno stapajaca po ziemi, potrafie kierowac duza grupa ludzi,
radze sobie ze sprawami ktore przewidziane sa glownie dla mezczyzn a tu taka
slabos? Nie wiem co zrobic! Jak myslec! Jak ustalic te zdrowe reguly
bycia „macocha“-nienawidze tego slowa! Chyba mam tez te same problemy co kaisog
(pomóżcie mi nauczyć się być macochą).
Czy zawsze trzeba zaakceptowac sytuacje M. i byc wyrozumiala bo jemu sie kiedys
nie udalo? Czy mozna okreslic te „zdrowe“ (powtarzam juz chyba to slowo za
czesto) zasady postepowania. Czy moge wymagac ze nie chce miec nic wspolnego z
jego przeszloscia i nie chce jej widziec i slyszec a sama chce miec z nim
wlasne zycie?! Czytalam wiekszosc Waszych wypowiedzi na calym forum. Wiem ze
nasze dzieci beda rodzenstwem jego dziecka i bedziemy wielka rodzina. I ze ex
bedzie zawsze sie gdzies przewijala przez nasze zycie. Ale czy nie da sie tego
inaczej ustalic? Czy nie da sie tego odseparowac? Czy zawsze trzeba to mieszac?
Chyba oszaleje sama od tych mysli.
Dziekuje Wam wszystkim ze jestescie!
Temat: rozterki partnerki mezczyzny po przejsciach :((
dziewczyny,
dziekuje Wam wszystkim za tak wielki odzew i Wasze rady. Nie spodziewalam sie
tego az tyle. Ogolnie widze, ze winna wam jestem troche wyjasnien.
Jestesmy szczesliwym zwiazkiem, bardzo sie kochamy i mamy do siebie ogromne
zaufanie. Moj facet jest wspanialym mezczyzna, niezwykle czulym, cieplym,
wrazliwym. Oczywiscie, nie wynikalo to z mojego postu, gdyz pisalam o
problemach jakie mam, a nie o tym, co jest u nas dobre.
Co do zdrady - nie mam w sobie niepewnosci, ze zrobi kiedys to samo w stosunku
do mnie. Nie jest tak, ze w ogole nie rozmawialismy o tej stronie jego
przeszlosci. Mowilismy i troche wiem, ale po prostu jak dla mnie, troche za
malo, by zrozumiec to wszsytko tak do konca. Z jego natomiast strony jest
ogromny wstyd, ze cos takiego kiedys sie wydarzylo. Wiem, ze zaluje tego
strasznie, wiele razy mowil mi, ze mam przestac sie czepiac tego tematu, gdyz
wystarczy, ze zona, ktora zdradzal mu przebaczyla i ze on i tak bedzie mial
wyrzuty sumienia do konca zycia. O kobiecie z ktora zdradzal nie chce nawet
wspominac. Chcialby wymazac wszystko z pamieci. Wiecie, gdy mi tak mowi i gdy
widze jak cierpi z tego powodu, naprawde nie chce rozgrzebywac tego bardziej.
Slub.. mi chodzi wlasnie o to, o czym pisala jedna z Was, o taka romantyczna
strone tego - nazywanie sie mezem, zona, piekna przysiega, noszenie obraczki,
wspolne nazwisko. Zalezy mi na tym, ale najgorsze w tym jest to, ze ja go
rozumiem, ze on moze byc zrazony do takiej instytucji, ze mozna nazwac moje
argumenty infantylnymi. I fatalne jest w tym wszsytkim jeszcze jedno, ze
jestesmy naciskani przez moich rodzicow (strasznych katolikow), co go niestety
skutecznie zniecheca. No i pewnie, kto chcialby zenic sie pod batem?
Zazdrosc o przeszlosc - pisalyscie, ze to najmniej wazny z moich problemow, a
dla mnie wydaje sie on najistotniejszy. Naprawde ciezko mi jest zaakceptowac
fakt, ze moj mezczyzna kochal kiedys inna kobiete, wyznawal jej milosc, tulil
ja, mowil piekne slowa, etc. Jedna z Was napisala, ze z tym po prostu trzeba
sie pogodzic, a jesli nie potrafimy - nalezy odejsc. Swieta prawda. I cale
szczescie mysle, ze powoli, powoli dochodze do takiego pogodzenia. Chyba to tez
zalezy od tego ile czasu jestesmy razem - z kazdym miesiacem, z kazdym NASZYM,
WSPOLNYM doswiadczeniem ta zazdrosc staje sie troche mniejsza. Bo zaczynamy juz
tworzyc NASZA przeszlosc, wpisywac sie w historie jako MY. Ale mimo wszystko,
czasem potrafi wszystko odzyc, zazdrosc zakluc, zabolec.
To wyjasnilam troszke. Ogolnie wiem, ze jestesmy na dobrej drodze, ale powolnej
i czasem z zakretami. Dlatego napisalam do Was. Troche dlatego, by wiedziec czy
tez "grzebiecie" w przeszlosci swoich partnerow, a bardziej dlatego, by sie
dowiedziec, jak skutecznie przestac to robic.
pozdrawiam Was wszystkie i jeszcze raz dzieki za Wasze slowa!
Temat: zycie w Egipcie...
Cześć Koronka
Na całkowitej akceptacji mówisz...problem polega na tym gdzie ta całkowitość
się kończy, bo gdzieś kończyć się musi. Na Nowej Gwinei niektóre plemiona mają
zwyczaj spożywać mózg zmarłego, aby przejąć jego mądrość. Wszyscy muszą jeść.
Nie ma wyjątku. Jak myślisz czy miłość sprawiłaby, że surowy mózg zmarłego
ojca twego męża byłby zjadliwy? Wybacz drastyczność porównania, ale ja tylko
chcę zobrazować problem. Piszesz, że czegoś tam od niego
oczekujesz "automatycznie", a nie rozumiesz arabskiej mentalności, kultu
zachowania twarzy, honoru zupełni inaczej pojętego niż nasz. Liczysz, że życie
z nim w Egipcie będzie choćby znośne? Naprawdę - przeczytaj koniecznie
reportaż z Arabii Saudyjskiej w ostatnim, albo przedostatnim Dużym
Formacie "Wyborczej". Wiem - powiesz mi, że tam skrajna ortodoksja, wahabici,
rządy ulemów. Ale to tylko zwiększenie natężenia tych cech, które dla kogoś
wychowanego w Europie są nie do zniesienia.
Oczekujesz od niego rzeczy absolutnie nieosiągalnych. On nie ma i już nigdy
nie będzie miał pojęcia co to jest partnerstwo. Tak został wychowany i to się
już nie zmieni.
Ogromne znaczenie ma tu niestety zauroczenie śniadym Egipcjaninem, jakiemu
uległaś. Ono prawie całkowicie stępiło u ciebie instynkt samozachowawczy. Albo
skalkulujesz to na zimno, albo będziesz miała kłopoty większe niż możesz sobie
wyobrazić. Wierz mi niezależnie od mocy uczucia wyparowuje ono szybko, gdy
okazuje się że wymarzony raj jest piekłem, gdy pękają złudzenia, a zaczyna się
koszmarek jeśli nie koszmar. Pamiętaj też, że tu w Polsce on nie tylko
zachowuje się inaczej on tu JEST kimś innym niż u siebie. Tutejsze prawo i
zwyczaje wiążą mu ręce w wielu sprawach. Dopiero tam będzie siedział na
własnym koniu i wtedy możesz z zaskoczeniem stwierdzić, że to ktoś zupełnie
inny niż myślałaś. Tego typu przeżycia są niestety udziałem wielu dziewczyn
wychodzących za mąż za muzułmanów.
Ja też nie uważam, że wszystkie takie związki są skazane na smutny koniec. Ale
tych którym się powiodło jest cholernie mało. Jeśli mąż pochodzi z rodziny z
długimi inteligenckimi tradycjami, kosmopolitycznej, nowoczesnej, z dużego
miasta, gdzie wykształcone kobiety nie biegają w zakwefione i nikt ich z tego
powodu nie prześladuje, gdzie silne są wpływy cywilizacji zachodniej /zgadzam
się że wcale nie lepszej, ale nie o to tu chodzi/ to masz jakieś trzydzieści
procent szans, że ci się uda.
Gwoli wyjaśnienia - jestem zafascynowany kulturą islamu, czytałem Koran,
odwiedziłem kilka arabskich krajów, studiowałem z mnóstwem studentów z tych
krajów i pamiętam, że całą nowoczesną wiedzę z matematyką, medycyną,
astronomią i literaturą starożytną /tak-tak!/ przekazali nam Arabowie. Ale
wiem też, że szacunek dla ich dziedzictwa nie może przesłonić mi chłodnej
oceny sytuacji i dostrzec ewidentnej "niekompatybilności kulturowej" związków
w których mężczyzna jest muzułmaninem, a kobieta Europejką. Jej efektem są
osobiste tragedie tych dziewczyn z którymi dane było mi się zetknąć.
Przemyśl to zanim zrobisz cokolwiek i wiedz, że cokolwiek zrobisz i tak
będziesz żałować. Życie to sztuka wyboru. Tyle że mądrego.
Pozdrawiam
hirgen
Temat: A może najlepiej na mieście
Nie no dzisiaj to jesteście fajne ;-), pogoda czy co?!
> Lepsza jesteś ode mnie.
Dziekuje, ale ja tak nie uważam ;-).
Ja tylko inaczej myślę w pewnych sprawach.
Jest to chyba normalne? Mamy inne doświadczenia życiowe, inne charaktery itp.
> No niniejszym właśnie próbuje, tylko myślę w innej kolejności, najpierw o
> naszej wspólnej rodzinie, dzieciach, potem dopiero o nim i o mnie.
To o co chodzi?
> Bycie z dzieciatym mężczyzną okazuje się może się wiązać wyłącznie z
alimentami.
Czasem nawet i z tym nie.
Ale my nie o patologii, nieprawdaż?
> No tak, Towja moralnośc jest lepsza, moja gorsza.
??!!! Niedowartościowana jesteś czy jak??!!!
Ja nie piszę o lepszej czy gorszej moralności. Tylko o innej.
Skąd takie zdanie??!!!
No chyba ze naprawdę uważasz iż moja moralność jest lepsza ;-)))
> > Wcale nie chcę aby druga żona uczucia ukrywała.
> A o co?
O to aby PRÓBOWAŁA nad problemem popracować. Skoro nie radzi sobie z danym
układem, w który weszła.
> No jest świadoma, on też jest swiadomy jej uczuć i to jak się rozwijają
relacje z dzieckiem zależy od niego, niezależnie od stopnia radości, który
wywołuje to u jego ukochanej.
Nie, od momentu jak tworzy nowy związek zależą już nie tylko od niego. On swoje
potrzeby musi zweryfikować, dostosować do warunków nowego związku.
> > Nie bierze ślubu TYLKO z mężczyzną,
> No tu przegiełaś: ślub wzięłam wyłacznie z facetem.
A doczytaj dokładniej co napisałam, a nie cytuj połowy zdania.
> gdyby mieszkało z ojcem, to chętnie bym je przysposobiła, bo bardzo ładne
jest i chciałabym mieć takie dziecko. Ale gdybanie na prawde nie ma sensu.
a gdyby brzydkie było i zezowate? ;-) to w związku z gdybaniem ;-))
O ile się nie mylę to stepmum podobnie stwierdziła. Więc jak to jest, że raz to
samo dziecko jest dobre a raz nie. Bo nie rozumiem. To półsierotę do domu można
zabrać i to na stałe i jakoś się z tym zacząć oswajać, a teraz choć od czasu do
czasu spróbować sie nie da?? Zmuszone sytuacją wykażecie litość? Nie
rozumiem... To w końcu o dziecko chodzi czy o byłą?!
> Ale już sie zgodziliśmy, że żeby nie wiem jak szukał, to to nie jest moja
> rodzina tylko męża.
Nie brałam udziału w tamtej dyskusji, nie wiem jakie wnioski były.
Do którego zstępnego rodzina się zalicza?
Bo dla mnie dziecko takie, należy do rodziny tak samo jak teściowa.
Wszystkie dzieci mają takie same prawa, tak samo dziedziczą.
> > Tak samo jest jego jak potem wasze wspólne.
> Ale nie tak samo moje jak nasze wspólne.
O.K. to jest nawet niemozliwe ;-).
> Ale do naszej rodziny w ogóle nie należą, tak jak moje dzici nie należą do
> rodziny tamtej kobiety, choć dzieciaki są przyrodnim rodzeństwem.
Nie możesz w ten sposób porównywać. Waszą rodzinę /tą najbliższą Ty-mąż-dzieci/
z dziećmi partnera łączy osoba ojca-męża. Wasze dzieci z byłą nie łączy nic.
Nawet 1 genik ;-). Co do przynależności rodzinnej to i tak najwięcej zależy od
wzajemnych relacji a nie więzów krwi ;-))) ale faktem jest, że dzieci z
pierwszego związku składają się w połowie z "jednego z głównych składników
waszej obecnej rodziny", czyli męża ;-))). To tak na wesoło.
> Głupie to rozmawianie z wykoślawionymi myślami, przeinaczonym sensem.
?!
> Ale ja sie winna nie czuję mimo Twoich usiłować, żeby mnie w poczuucie winy
> wpakować.
?! w poczucie winy każdy sam siebie pakuje. Ja tego zrobić nie mogę.
> > Ty jesteś inna, inaczej myślisz.
> No znowu Ty jesteś dobra, a ja zła.
No i znowu powtórka z rozrywki ;-). A moze Ty faktycznie w głębi gorsza się
czujesz? Ja cały czas o inności a Ty od razu stopniujesz? Coś w tym jest... no
ale ja psychologiem nie jestem.
> > No to tolerancja ;-)
> dla złej macochy.
> > i koniec dyskusji ;-).
> Żeby nie mogła mieć własnego zdania.
Wiesz badia, tolerancja nie dla złej macochy ale dla róznicy w poglądach, a
koniec dyskusji nie miał zamknąć Tobie ust, tylko być zakończeniem rozmowy
którą prowadziłyśmy. Sama stwierdziłaś że moje wynurzenia Ciebie nie interesują
i nie chcesz odpowiadać, bo szkoda czasu. Wiec chciałam Twój czas zaoszczędzić.
Dodatkowo uważałam, że powiedziałyśmy chyba już sobie wszystko.
Skoro chcesz dalej pisać, proszę bardzo. Ja upiornie długo mogę ciągnąć
dysputy, o ile pamiętasz z eDziecka ;-).
Ale moze powinnaś zastanowić się przy okazji nad tym dlaczego końcowe
wyciągnięcie ręki do zgody traktujesz jako atak?? Bo to o czymś jednak świadczy.
Temat: Jak kształtuje się ewolucja uczuć?
Ja myślę, że jeśli związek się psuje od jakiegoś czasu i ludzie nad nim nie
pracują - to ciężko mówić o jakiejkolwiek winie kogoś trzeciego.
Ja skłaniam się raczej do teorii "katalizatora" :-) czyli ktoś trzeci swoim
pojawieniem się daje motywację do podjęcia decyzji. inaczej najczęściej ludzie
tkwili by w takimniezdrowych ukłądach partnerskich/małżeńskich do końca życia.
tyle o winie.
a nienawiść do dziecka? nienawiść nie do OSOBY, ale do faktu, że DZIECKO JEST.
złość na ten fakt, żal o to może, a jednocześnie przeswiadczenie, że "co to
dziecko jest winne?" i jakieś współczucie. ja to rozumiem. sama czasem myślałam
kiedyś,kiedy miałam nastroje jakieś depresyjne (bo i takie bywały, ale to z
powodów pracy Osobistego) jak fajnie, spokojnie, bezproblemowo i "na czysto" by
się mi żyło z Osobistym, gdyby jeszcze nie jego dziecko - bo i czas mu
poświęcany mógłby być mój, żadnych odczuć negatywnych związanych z Jego
rodziną, żadnych powodów do myślenia o Jego przeszłosci, żadnych Ex-Żon :-) itp
itd...
na szczęście mi szybko te myśli minęły. w dużej mierze dzięki Osobistemu. mocno
starał się i stara znormalizować nasze życie, by jego przeszłość miała jak
najmniejszy wpływ negatywny na nas. nie ukrywam, że sporo w tym zależy od tego
właśnie, jak Mężczyzna traktuje swoją Obecną Żonę/Kobietę - na ile
żyje "przeszłością", a na ile "teraźniejszoscią". Osobisty jakoś sobie nieźle z
tym poradził i ani ja, ani (z tego co wiem) jego syn - nie odbieramy siebie
nawzajem jako "zagrożenia", przeszkody.
ale taki irracjonalizm o którym piszesz - doskonale rozumiem. tylko życie z nim
staje się nie do zniesienia z biegiem czasu. żeby pokonać ten stan trzeba
zacząć logiczniei na zimno pomyśleć - o co ma się pretensje do życia i o co mi
tak właściwie chodzi - piszesz, że to nienawiść do przeszłości, dziecka - ale
to tylko EFEKT przyczyny. ja myślę, że przyczyną jest zazdrosć o przeszłość, w
której ciebie nie było, zal o te wszystkie Jego szczesliwe chwile, ktore
dzielil z kims innym, a nie z Tobą, zlosc na to, ze chociaz przeszlosc to
przeszlosc - to sporo z tej przeszlosci istnieje w waszym wspolnym, obecnym
zyciu. a takogolnie rzecz biorąc - niepewność moze? mi dopiero przeszły takie
mysli, kiedy Osobisty upewnił mniena dobre swoim zachowaniem, słowami, czynami
etc. ze ja jestem kims najwazniejszym w jego zyciu - a dziecko - rownie wazne,
ale to inny sposob waznosci. i nauczył mnie nie mieszania tych sposobow i
uznania "roznicy rownoleglej" miedzy mna a dzieckiem, jesli chodzi o hierarchie
waznosci. tak samo wazni, ale inaczej wazni.
chyba musisz wlasnie zyskac ta niepodważalną pewność. a jesli nie chodzi o nią,
to nie wiem o co...;-) serio...
bo wynikaloby wtedy, ze to zupelnie irracjonalna zazdrosc. a taka trezba jak
najszybciej wykosic z zycia, bo jest destrukcyjna. pogadac z Mezczyzna,
pomyslec samej na spokojnie. A moze nawiedzic psychologa? - kiedys sama sie
nawet nad tym zastanawialam. bo takie uczucia to dla mnie byl powazny problem.
nie dlatego, ze sobie byly, tylko dlatego, ze mnie niszczyly w srodku.
no, to moze teraz pozostałe porady od reszty Forumowiczek?:-)
pozdrawiam serdecznie.
Temat: Książki, książki, książki....
Miraże Soheir Khashoggi
„Miraże” Soheir Khasghoggi to kolejna powieść, której protagonistką jest
kobieta wywodząca się z kręgu kultury arabskiej i która, podobnie jak
bohaterka „Migdała”, nie godzi się na świat, w którym przyszło jej żyć. Nie
chce prawa, które ktoś dla niej ustanowił, nie chce związku, w którym nie czuje
się szczęśliwa. Amira Badir została wychowana w bogatym domu, ma dzieciństwo, o
którym niektóre jej siostry mogą tylko śnić - pełne przepychu i luksusu.
Kochana przez ojca, żyjąca w bliskiej przyjaźni z bratem Malikiem. Jednak już
od najmłodszych lat, obserwując życie swojej matki, ciotek, uświadamia sobie
jak ciężki jest los kobiet. Wie, że kiedyś także ona będzie musiała wyjść za
mężczyznę, którego wybierze dla niej ojciec i tak jak jej matka będzie musiała
być mu posłuszna. A kiedy on zażąda kolejnej żony dla siebie nie będzie miała
prawa się mu przeciwstawić.
Pomimo oddzielenia kobiet od świata męskiego, odsunięcia ich od decydowania o
losie własnym i losie własnego kraju, Arabki są w stanie stworzyć własne mikro-
społeczeństwo. Spotykają się, rozmawiają, przyjaźnią się i podtrzymują na
duchu. Z dala od męskich oczu i uszu naśmiewają się z przywar swoich mężów,
oceniają ich zdolności do zaspokajania ich potrzeb erotycznych, kpią z ich
łóżkowych niepowodzeń.
Amira ma świadomość, jaki los ją spotka, kiedy dorośnie. Wie, że kiedyś ona
zasłoni swoją twarz i stanie się żoną posłuszną swojemu mężowi i tylko w
otoczeniu innych kobiet będzie mogła głośno mówić, co czuje i śmiać się, kiedy
będzie tego potrzebować. Nie jest jednak przygotowana na to, że poślubiony jej
książę Ali okaże się tak okrutny, bezwzględny, że oskarżyć ją będzie o
cudzołóstwo, a nawet posunie się do próby morderstwa. Ten wykształcony w
Europie człowiek, wykorzystuje swoją przewagę nad kobietą i robi wszystko, aby
bezkarnie usunąć ją ze swojego życia. Przerażona Amira podejmuje trudną decyzję
i razem ze swoim kilkuletnim synem ucieka do Ameryki. Tam udaje jej się
osiągnąć sukces zawodowy, znaleźć prawdziwą miłość, ale nie może zaznać
spokoju. Bo Ali nigdy jej nie wybaczył i w końcu po wielu latach dopada ją
przeszłość. Nawet daleko od ojczystego kraju dosięga ją karząca ręka
bezlitosnego męża.
Soheir Khasghoggi należy do najważniejszych pisarek podejmujących problem
przemocy wobec kobiet w świecie arabskim. Jej głos to prawdziwy krzyk rozpaczy
i sprzeciwu wobec niegodziwego tratowania Arabek. Amira Badir uciekła od męża,
udało jej się znaleźć spokój daleko od swojego kraju, ale ile kobiet codziennie
ginie w imię praw ustalonych przez mężczyzn, ile jest okaleczanych, gwałconych,
poniżanych przez swoich mężów, ojców, braci. Jakże ważne jest, by ten krzyk,
stawał się coraz głośniejszy, coraz dotkliwszy dla uszu męskiej społeczności
wschodu.
To powieść z doskonale zbudowaną akcją, wciągająca niczym w sidła swoją
narracją. Wstrząsa i zmusza do refleksji. Obok niej po prostu nie można przejść
obojętnie. Rzeczywistość opisana w „Mirażach” stanowi część świata, w którym
żyjemy, mimo że świat ten leży setki kilometrów od nas.
Polecam tą książkę, w Empikach promocja - można ją kupić wraz z Migdałem za
29,90.
Pozdrawiam
Temat: Izrael atakuje Liban
Wspomnienia zSYrii sprzed kilku lat-jakie aktualne
"Syria jest krajem ciągle nie odkrytym przez polskich turystów. Również ze
świata przybywa ich tam mniej, niż choćby do Egiptu czy Tunezji - i raczej nie
w sierpniu, gdy tam byłam, lecz zimą, gdy już nie ma tak wielkich upałów. A
warto nie tylko z powodu niskich cen i wspaniałych zabytków. Choć może wydać
się to dziwne, nie czułam w ogóle wojennej atmosfery - choć na jednym krańcu
Syrii jest ciągle gorąca granica z Izraelem - także polscy żołnierze, których
tam spotkałam, od wielu już lat rozdzielają wrogie sobie narody - szkoda, że w
samym Izraelu świat tak nie rozdzielił od siebie Żydów i Palestyńczyków. Na
drugim krańcu Syrii granica z Irakiem, ogłoszonym przez pana Busha nowym -
imperium zła”. A Arabowie, muzułmanie, mają prawo obawiać się, że amerykańskie
pociski nie odróżnią Afgana czy Irakijczyka od Syryjczyka czy Palestyńczyka.
Zaś moja córka marzyła, aby obejrzeć kolejne baśniowe miasto - Bagdad. I nawet
dostała wizę do Iraku...
Wróciłam, lecz w Syrii została moja córka, o którą nadal się martwię. Kilka dni
temu dostałam od niej e-mail, pisany gdzieś na pustyni na Bliskim Wschodzie. -
...czuję się jak statek... przeładowany, przepełniony ludzkim cierpieniem,
problemami”. Czytam w jej liście - -słuchałam i słyszałam straszne rzeczy,
dawniej o sprawach arabsko-żydowskich pisałam z daleka, teraz jestem tak
blisko. Odwiedzam obozy dla Palestyńczyków, sypiam w namiotach dla uchodźców,
jadam wyrabiany w obozie chleb. Mężczyźni i kobiety, starzy i młodzi opowiadali
mi historie swojego życia, płakali przy tym, czasem krzyczeli. Ci ludzie nie
mają ojczyzny, tracą po kolei przyjaciół i rodzinę. Czasem nie mogłam już
więcej słuchać, oni wydawali się czuć oczyszczeni po rozmowach, ja bardzo
obciążona. Przeżywałam rozczarowanie, szukałam rozwiązań, zadawałam pytania,
otrzymywałam różne odpowiedzi...Jest ich tak wiele, lecz nie ma żadnej, która
byłaby dobrą dla wszystkich. Niektórzy radzą sobie z tym, co ich spotkało
poprzez obojętność, inni poprzez gniew wobec wszystkich, poszukują drogi
wyjścia, chcą coś zmienić, wpłynąć na otaczającą rzeczywistość. To z nich być
może wyłonią się ci, którzy...”
Którzy? Ci, co wysadzą się na ulicach Jerozolimy, aby zabić siebie i
przechodniów? Ci, których trafią izraelskie rakiety, bo ponoć szpital uznany
został za kryjówkę terrorystów? Którzy wraz z dziesiątkami innych nacji
pracowali w World Trade Center, a jeśli uniknęli zamachu, mogli bez wyroku
trafić na miesiące do obozu śledczego - gdyż USA to kraj -demokratyczny” a np.
Syria -totalitarny”? Ten kraj prawie przed stu laty przyjął setki tysięcy
ormiańskich uchodźców z Turcji. Ludzi innej nacji, innej wiary. Pół wieku temu
znowu falę uciekinierów - Palestyńczyków. Mieszkają tu chrześcijanie różnych
obrządków, muzułmanie, Żydzi. Wielu z nich może powoływać się nie na 50-100 lat
historii, nie na amerykańskie dwa wieki, polskie milenium, lecz na tysiąclecia.
Ja też przecież byłam na drodze do Damaszku. Ja też siebie, córkę, świat pytam -
-Quo vadis?”
Córko, wracaj!"
Jak aktualne są znów moje wezwania o powrót córki do kraju!
Temat: IMPRESJE Z EGIPTU
2 IMPRESJE Z EGIPTU
W Qinie nagle na peron wbiegają uzbrojeni po zęby mężczyźni ubrani na czarno.
Podjeżdżają opancerzone samochody. Podejrzani panowie ustawiają się w dwóch
rzędach z bronią skierowaną do wewnątrz. Między nich wchodzą policjanci ubrani
na biało, trzymający się za ręce, tworzący żywy łańcuch. Z tylnego wagonu
naszego pociągu zaczęto wyprowadzać ludzi skutych łańcuchami i kajdankami.
Sadzali ich na ziemi, popychali kolbami. Więźniowie nieśli ze sobą zwinięte
materacyki, maty i różne tobołki. Załadowano ich do wozów, a my pojechaliśmy
dalej.
Domy, które widzę z pociągu są brudne, zaniedbane, odrapane, a jednak widok
mijanych wioseczek działa na mnie uspokajająco. Ludzie żyją tam powolutku,
spokojniutko, biednie, ale szczęśliwie. Natomiast po tak długim pobycie w
Hurghadzie, gdzie dla wyrośnięcia i pielęgnowania każdej roślinki jest
niezbędne jej podlewanie i wyjątkowa o nią dbałość, ilość i bujność roślinności
w Dolinie Nilu robi wyjątkowe wrażenie.
Po pociągu chodzą sprzedawcy gazet, napojów, orzeszków, humusu, chusteczek,
krakersów czy skarpetek. Można także zakupić zimne czy gorące napoje. Dodatkowo
w czasie postojów na poszczególnych stacjach ludzie wyskakują, by coś kupić, a
potem biegiem wskakują do już jadącego pociągu. Ja też się już robię trochę
głodna, bo dzisiaj od śniadania nic nie jadłam, a w autokarze zapomniałam swój
breakfast box.
Rozmawiam w przedziale z sympatycznym policjantem oraz z innymi pasażerami.
Wszyscy są dla mnie bardzo życzliwie nastawieni i zainteresowani moją osobą.
Zadają mnóstwo pytań. Dosiada się do mnie nauczyciel religii. Recytuję mu Koran
oraz opowiadam sunnę proroka Muhammada. Teraz patrzą już na mnie z szacunkiem
W pociągu zrobiło się zimno i marznę. A to dlatego, że klimatyzacja jest za
mocno ustawiona. Następnym razem zdecyduję się na przedział bez klimatyzacji,
by w lecie w Afryce nie trząść się z zimna.
Zrobiło się już ciemno, a w mijanych wioskach i miasteczkach świecą się
różnokolorowymi (lecz przeważa barwa zielona) światełkami minarety meczetów.
Mój policjant już wysiadł, natomiast zapowiedział już przekazanie mnie policji
turystycznej w Asjucie. Podobno będzie na mnie czekał Abd al.-Rahman. Docieram
do mojego portu docelowego dnia dzisiejszego. Przed wyjściem z dworca zostaję
zatrzymana przez policję i dalej już poruszam się po mieście z obstawą. Jednym
z nich jest Szarif. Okazuje się, że jestem jedyną dzisiaj turystką w całym
Asjucie. Najpierw przychodzimy do hotelu Akenaton, gdzie ceny są jednak zbyt
wysokie (schodzę z ceną z 75LE do 60LE). Idziemy więc do hotelu Nahr. Tam
decyduję się zatrzymać na noc. I wtedy zaczynają się problemy. Nie mogę pokazać
paszportu, bo nie mam już ważnej wizy. Przedstawiam xero, a mówię, że paszport
został w hotelu w Hurghadzie. Wzywa recepcjonista cały pick-up policjantów.
Dzwonię na pomoc do Mahmuda (a później także do Munsifa). On z nimi rozmawia.
Oni kontaktują się z moim hurghadzkim hotlem Moon Valley, recepcjonista którego
uprzedzony przez Munsifa potwierdza moją wersję.
Chociaż policjanci początkowo się temu sprzeciwiają i telefonują do swoich
dowódców, w końcu stawiam na tym, że wychodzę na spacerek po mieście sama, bez
obstawy. Ubrana jestem jednak w abaję i himar. Kupuję sobie winogrona i
ciasteczka, zjadam je, wracam do hotelu i idę spać, zmęczona dniem pełnym
wrażeń.
HURGHADA – LUKSOR – ASJUT
Temat: wreszcie mogę usłyszeć drugą stronę
no, może nie naditerpretacja.. tylko lekka demonizacja ...;-)
pisze się ciągle o prawach Pierwszych Żon, prawach Byłych Mężów - i ich
obowiązkach. okej...
ale na tym forum przede wszystkim chyba chodzi o coś innego - jak sama nazwa
wskazuje. to chyba jasne, że przy całym szacunku, jeśli na to zasługują -
Pierwsze Żony, Byli Mężowie - przy całym naszym zrozumieniu sytuacji, albo złym
rozumieniu - bo też tak bywa, nie jesteśmy święte, jesteśmy ludźmi :-) - to my
zawsze i wszędzie będziemy "walczyć" i wysuwać doprzodu nasze prawa i
oczekiwania - to chyba naturalne. możemy tolerować, lubić przeszłość Obecnych
Mężów/Mężczyzn - ale Pierwsze Żony/Byłe Żony powinny najlepiej rozumieć to, że
dla nas też NASZA rodzina jest najważniejsza i jako, że rodzina Męża naszą
rodziną nie jest, tylko osobami znajomymi - lubianymi, kochanymi, obojętnymi
nam, bądź znienawidzonymi :-) - to tak jak Pierwsze Żony dbają o swoje
interesy, dzieci i byt ogólny i wymagają od Byłych uczestniczenia w tym - to my
wymagamy tego samego od nich, a być może nawet więcej - bo teraz de facto swoje
życie spędzają z nami - ze wszystkimi swoimi nałogami, wadami - z własnego
wyboru. nikt ich do tego nie zmuszał przecież.
tak więc jeśli Byłe Żony są usprawiedliwione że walczą, czasem drapiąc i
wypominając nam jakieś sprawy, bo IM i DZIECIOM się należy - to niech chociaż
na zdrową logikę uznają, że my mamy prawo do tego samego.
sęk w tym, żeby ułożyć wszystko tak - żeby było jak najmniej zgrzytów. i nie
widzę sensu scysji, czy układania idealnych stosunków między Byłymi i Obecnymi -
skoro jedynym "łącznikiem" między nami jest ten nasz Facet i
jego "przychówek" - z nim musimy sobie, i Byłe i Obecne - układać sprawy.
a sobie a muzom możemy ponarzekać na siebie nawzajem - ale to mało
konstruktywne :-) za to ile ulży, jak się coś napisze, wygada. a iczasemmożna
zrozumieć parę rzeczy.
i do tego przydają się dyskusje SENSOWNE Byłych z Obecnymi - nie żeby od razu
te swoje prywatne "Byłe" i "Obecne" polubić, ale chociaż zrozumieć ich motywy
postępowania. wtedy łatwiej nam będzie reagować i postępować w naszych
rodzinach.
ładna ideologia...:-)
ale może coś w tym jest.
za bezcelowe uważam kłotnie i przenoszenie urazów z osób z naszego życia - na
osoboy postronne - ktore tyle wspolnego z naszymi problemami mają, że też są z
nazwy i faktu Byłe, albo Obecne. a to zauważam chwilami i tutaj i na
Samodzielnych - odruchem Pawłowa chyba - jakktoś nie lubi "swojej" Obecnej- to
wszystkie Drugie Żony (albo kolejne:-) - traktuje jako zło wcielone i przerzuca
na nie winę tej "swojej". no, ale po co to...
można opowiedzieć swoją historię, podyskutować, ale do dobrej dyskusji emocji
za dużo się nie wpuszcza. bo się robi nieprzyjemnie.
pozdrawiam serdecznie
Nie Znająca "Swojej" Byłej Osobiście Na Razie Neutralna W Stosunkach
Joanna
;-)
Strona 2 z 2 • Wyszukiwarka znalazła 95 wypowiedzi • 1, 2