Czytasz wypowiedzi wyszukane dla słów: prezenty urodzinowe dla ośmiolatka
Temat: Gdy dziecko nie idzie do komunii
Chociazby urodziny sa takim calkowicie ateistycznym swietem przejscia. Przynajmniej ja tak je odbieralam jako dziecko (od 7 roku zycia ateistyczne dziecko ). I bynajmniej nie trącą zadna sztucznoscia. Tak jak pisze, Ailinon, aby stworzyc ateistyczny zamiennik komunii, wystarczy troche inwencji i wysilku. Moze nie bedzie to zdarzenie uduchowione, ale powiedzmy sobie szczerze - ile dzieci odczuwa uduchowienie komunii? Ja z tego wydarzenia najbardziej pamietam uciekanie dlonia przed cieknacym po swieczce goracym woskiem (nie dali mi okapnika >.<).
Mowisz, Czeski, ze jesli dziecko chce isc do komunii, to ma do tego prawo. Jasne, ma wlasna wole. Ale nie mozna zapominac, ze to tylko osmiolatek, ktorego motywacja raczej nie wynika z pragnienia poglebiania katolickiej wiezi, a wlasnie z sukienki, prezentow i pragnienia poczucia przynaleznosci do grona rowiesnikow.
A tak na dobra sprawe to dziecko ateistow isc do komunii nie ma "prawa" bo nie zostalo ochrzczone
Ailinon, ja przypuszczam, ze ksiadz raczej utrudnial nie bedzie. Katolicyzm to nie wicca, u nich licza sie liczby i zrobia wszystko, byleby przekabacic i wpisac do rejestru kolejna owieczke. Brak chrztu to chyba bardziej realny problem, ale ksiadz, jesli polapie sie w sytuacji, bedzie celowo dziecko zachecal do komunii, by to wymusilo na rodzicach swoj chrzest.
Jesli plote bzdury, nie krzyczcie, tylko mnie poprawcie. Nie jestem specjalistka od katolicyzmu
Sliczne te zdjecia, zazdroszcze malej
Edit: ups, zapomnialam, ze dziecko in question bylo chrzczone, wiec moje spostrzezenia w tym konkretnym przypadku nie znajduja odniesienia.
Temat: Mistrz
Jak co dzień, wracając z redakcji wrzuciłam złotówkę do futerału ulicznego skrzypka, a on, jak co dzień (skoro 'jak co dzień' jest na początku, to odnosi się do całego zdania, drugie jest niepotrzebne) ukłonił się nisko, nie zaprzestając gry. Nim doszłam do domu, ściemniło się i (może lepiej 'więc') nic dziwnego w tym, że nie zauważyłam korespondencji w skrzynce. (trochę dziwne to zdanie; wiem, że chcesz zwrócić uwagę, że list był już w tej skrzynce, ale skąd narratorka może o tym wiedzieć? Równie dobrze listonosz mógł go przynieść w następny dzień) Otwierając drzwi mieszkania, przypomniałam sobie o sobotnich urodzinach Matyldy. Zaparzyłam gorącej herbaty z cytryną i miodem, usiadłam przy biurku i, wziąwszy pióro w dłoń, zaczęłam pisać. Chciałam podarować jej coś naprawdę niezwykłego…
Wymyśliłam chłopca, kilkuletniego blondwłosego Aleksandra o niebieskich oczach. Był podopiecznym niewielkiego domu dziecka w jednej z nadbałtyckich miejscowości.
Pewnej soboty pod placówkę podjechał bladoszary samochód dobrej marki. Wysiadła z niego elegancka, uśmiechnięta kobieta, a, zaraz po niej, wysoki mężczyzna w garniturze. W drzwiach czekała już pani dyrektor. Odbyła krótką rozmowę z przyszłymi rodzicami, po czym zaprowadziła ich do pokoju Olka i Darka. To nie była pierwsza wizyta państwa Milewskich. Po czułym przywitaniu zabrali Dariusza na weekendową wycieczkę do Gdańska.
Nikt nie zauważył, skulonego w dolnej części piętrowego łóżka, Alka, (lepiej używać jednej formy zdrobnienia, bo trochę wprowadza to zamieszania) który przyglądał się całej sytuacji. Kiedy został w pokoju sam, ogarnęła go straszliwa złość. Pośpiesznie wyciągnąwszy sweter z rozpadającej się szafy, wybiegł z przytułku. Pokonując główne ulice miasta, kilka osiedlowych przecznic i park, dotarł do plaży. Tam, wycieńczony, przewrócił się na ciepły, miękki piasek i rozpłakał. Zajęty swoimi troskami, nie zauważył, iż tuż przy nim usiadł starzec. Miał łagodne rysy twarzy, wyglądał przyjaźnie. Spoglądając w morze zagłuszające łzy Aleksandra, spytał:
-Dlaczego płaczesz, mój chłopcze?
-Bo Bóg zabrał mi rodziców i nie chce dać nowych, a Darkowi dał – odpowiedział malec, pociągając nosem.
Starzec opowiadał (może 'zaczął opowiadać'? teraz brzmi tak, jakby to trwało już od jakiegoś czasu) Olkowi o Stwórcy, o rodzinie… Mówił pięknie. Spokojnym, stonowanym głosem starał się tłumaczyć mu, na czym polega życie, że nie zawsze dzieje się tak, jakbyśmy chcieli, a mimo wszystko musimy trwać dalej, dla tych lepszych dni, które na pewno kiedyś nadejdą. Wspólnie pożegnali dzień, podziwiając nadmorski zachód słońca, po czym rozstali się. Z tego spotkania Alek wracał z nadzieją.
Minął miesiąc. Jak co sobotę, Aleksander (trochę dziwnie brzmi nazywanie chłopca 'Aleksander'; zresztą dwa zdania wcześniej już pojawia się imiennie, więc to może się obyć bez imienia) wymknął się z pokoju i pobiegł na spotkanie z tajemniczym starcem. Jednak tego dnia przyjaciel nie zjawił się.
Może lepiej rozdzielić opowiadanie np kursywą? Nie trzeba, ale byłoby bardziej przejrzyście.
Zakończenie postanowiłam napisać poza domem, (tu bym dała kropkę) spakowałam zeszyt, pióro i dwa zapasowe długopisy do torebki, po czym udałam się na plażę. Usiadłam przy wydmie. Przez chwilę podziwiałam widok morza, wsłuchiwałam się w szum pluskających fal, biorąc kilka głębokich oddechów. (lepiej 'głęboko oddychając', 'głeboko wciągając morskie powietrze') Mogłam tworzyć dalej. Niestety, i pióro, i oba długopisy odmówiły mi posłuszeństwa. Zrezygnowana, odłożyłam przyrządy. I wtedy, obok siebie, ujrzałam chłopca, wymyślonego z okazji urodzin Matyldy, mojej ośmioletniej siostry. (ta informacja powinna raczej znaleźć się przy pierwszym wspomnieniu o Matyldzie; albo w ogóle) Wielokrotnie przecierałam oczy z niedowierzania. (tu zaczęłabym nowy akapit) On był spokojny. Wskazując na leżące obok mnie opowiadanie, powiedział:
-To ja zrobiłem, zepsułem twoje pisadełka. Nie możesz podarować tej historii Matyldce, ona kończy się bardzo smutno. A ja nie chcę być smutnie opowiedziany.
Nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa. Wpatrywałam się w cudownie błękitne oczy malca. Bałam się go dotknąć, nie chciałam, żeby zniknął. Ale on tylko uśmiechnął się na pożegnanie i wskazał na wschodzące słońce. Kiedy odwróciłam wzrok, Olka już nie było.
Na urodziny kupiłam siostrze książkę, (to najlepiej po kropce lub średniku albo przed 'książkę') nietypową. Zamiast opowieści, zawierała jedynie czyste kartki. Na widok tak niecodziennego prezentu, Matylda krzyknęła ze zdziwienia:
-Ale ta książka jest pusta!
-Nie będzie, gdy napełnisz ją swoimi wspaniałymi pomysłami! – odkrzyknęłam równie głośno i z jednakowym, choć udawanym zaskoczeniem. (troche to dziwnie brzmi; te słowa to raczej rada, pouczenie - zaskoczenie mi tu nie pasuje) Śmiejąc się, otwierałyśmy kolejne prezenty. Chciałam, żeby i ona spotkała kiedyś postać, którą sama stworzyła.
Kiedy wieczorem wchodziłam do mieszkania, w skrzynce zauważyłam list, (kropka) nie było na nim ani nazwiska nadawcy, ani odbiorcy. W kopercie znajdował się jedynie wycinek z piątkowej gazety. Zawierał artykuł o potrąconym przez samochód, (bez) tajemniczym starcu. Tajemniczym, bo w chwili wypadku nie miał on (bez) przy sobie nic, żadnych dokumentów… Prócz nie zaadresowanej korespondencji. (skoro miał list, to nie 'nic'; poza tym 'korespondencja' brzmi dziwnie, lepiej już 'koperta' albo 'list')
Ciekawe opowiadanie, chociaż zostawia lekki niedosyt. Co było w tej 'korespondencji'? I kto przesłał bohaterce list?
Można by się pokusić o dalszą część - wyobraźnia ośmiolatki jest zwykle zaskakująca i pewnie byłoby całkiem interesująco
Pozdrawiam