Czytasz wypowiedzi wyszukane dla słów: Premiera Wesela





Temat: prokocim tu byl
...a moze nawet GrandTata!Az mie uciska w stomejq gdy se pomysle.
Ziec jest w porzo ale nietrunkowytzn. nie do konca abstynent ale qdy mu tam do
tescia.Ten to potrafi,jak trza,wywalic pare flaszeczek roznorakiego dziadostwa
poniewierajacego w te i nazad.Ten takm uze se ne wrati,niestety.Taeraz wogole
malo uzywek usqteczniam - ostatni raz wypiwszy co nie co w Nowy Rok czyli juz 3
miesiace temu nazad!
We wesele tyz raczej odpuszcze,okloicznosci-wiadomo.Przygotuje sie racze na
wrzesien,na Kazmirz i jakies smakowite Yabolki.
Zabilas mi cwieka albo nawet hufnola z tym puchowym prezentem!Faktycznie.My 35
lat temu taka pizrynke od mamy kolezanki malzonki dostali.
Musze jej to przypomniec.
Gorzalka na weselu bedzie chyba zagraniczna ale przyjezdzaja z Prokocimia
chrzestna z mezem Kasi i z tego co jest mi wiadomym domowego wyrobu gasiorek
przywioza.Bedzie jak znalazl na poprawiny.I bedzie mozna se pofolgowac.A Rychu
smakoszem jest energicznym.No nie tak bardzo energicznym jak moja osoba ale
tyz "nie w kij dmucha".
Zastanowilo mnie zdanie:"teraz sama siedze i ani wyjsc ani zaimprezowac"
Dlaczemuz tak?Czy jestes przytwierdzona lancuszkiem za kostke do lodowki czy
inny zameazarki?
Co do imprezowania to sama tyz se mozesz cos energicznego usqtecznic majac do
dyspozycji wielkom ochote i kota pod reka!Patrz na premiera z Alikiem.
Cala Polska wie,ze tak dzialaja.ze po prostu sa dobrzy a nawet bardzo dobrzy
albo nawet wszystko cuzamen do qpy!!
Gdy przyjade we september to zapraszam cie juz dzisiaj do teatru Julka
Slowackiego(moze beda wystawiac cos dobrego,nie myl ze smacznym).
Mam wejsciowke dla dwosch osob poniewaz kiedys Kasia wyslala(ja podpowiedzialem)
im donacje na remont czy cos podobnego a oni w zamian tutaj do Szikago
pzryslali Jej ten karnet.Trzeba jednak sprawdzic czy w dalszym ciagu oni to
respektuja.Czy mozesz to w jakis sposob sprawdzic?Jezeli trzeba jakis namiarow
to Emilkiem przekaz a ja energicznie usqtecznie co bedzie trza!!!
Ciesze sie,ze wybierasz sie do Magmy-Anatewki.Beda robione pykczery i bardzo
prosze nie stawac za fotografem a raczej przed i raczej przypozowac.
Jak bede wiedzial o ktorej bedzie ta balangas to postaram sie tam tyrknac moze
na peteena numer albo nawet Twoj do komorki.Gra i buczy czy tylko buczy?
Bedzie cala banda a nawet debiutantki.Na pewno bedzie super!
Moze mike udalo by ci sie sciagnac na Kazmirz?Niech widzi jak Kraqw sie bawi!!
Jednak prawda jest,ze hydraulicy przetykaja rurom w Irladii czy inny Angli
a nasze musza to robic osobiscie.I powi taki Kaczor,ze jest dobrze a nawet
bardzo w kraju naszym bidnym bogatym jednak w pol-albo-nawet-cwierc-glowqw!
Co sie dzieje z tym Proksiem?Jescze chilka i tarjeta roha bedzie mu pokazana!
Jak Manitou ljublju!
Od dluzszego juz czasu sqpuje neospazmine ktorej ze trzy litry musze wywalic w
samolocie tuz przed ladowaniem zeby mnie troista krew nie zalala w spotkaniu z
polskomrzeczypospolitom!
O sporcir krociutko; Qbica w normie czyli Ferrari to maly poryszcz i pewnikiem
na nogach ich przegoni gdy jego osobisty bolid szlag na trasie trafi!Kaczo
myslaenie!
A Adas maial sakrameckie szczescie,ze wyladowal na deskach a nie na glowie jak
ten Czech w Zakopanem.
To prawdziwy cud i byc moze Manitou wtracil sie w ta akcje podpowiadajac w
odpowiednim momencie Adaskowi jakie czynnosci wykonac zebysmy pogrzebu nie
mieli!
Krysztalowa Qlka sie deczko oddalila ale jescze jest Szansa.
Tym optymistycznym stwierdzeniem koncze klikanie pozrawlajonc wszystkich
ewrybadych bardzo energicznie a ritke w szczegolnosci!






Temat: "Amadeusz" myszką trąci
Clavi, pytanie winno być skierowane do nowych władz województwa - jakie by one
nie były. Jest faktem, że każda ekipa chce pozostawić po sobie coś znaczącego.
Nowy Zarząd Województwa może to zrobić na trzy sposoby (wcale się nie
wykluczające). Za pewne będzie chciał doprowadzić do wybudowania lotniska. Jeśli
utrzymana zostanie lokalizacja świdnicka za pewne za dwa lata wyruszą stamtąd
samoloty m.in. do głównych stolic europejskich. Drugi i trzeci pomnik to
dokończenie inwestycji pozostałych jeszcze po PRL-u: Teatru w Budowie w Lublinie
i Szpitala w Budowie w Chełmie. Oba efekty są osiągalne w 2-3 lata. Podłechce to
zapewne próżność marszałków: "nie zbudował Gierek, nie realizował Jaruzelski,
nie dała rady III RP, a my zbudowaliśmy!" Wtedy też będzie możliwe powstanie
Opery Lubelskiej, dla której stworzono już zręby zespołu. Będzie to wymagało nie
tylko głębokich zmian organizacyjnych w samym dotychczasowym Teatrze ale i
uporządkowania sytuacji własnościowej w gmachu Teatru i Filharmonii. Ambitny
Zarząd będzie w stanie tego dokonać.
I jeszcze kilka uwag co do zamieszczanych tu postów. Z pewnym rozbawieniem
stwierdzam, że niektórzy piszacy recenzują... recenzję, a nie przedstawienie.
Należy rozumieć specyfikę sceny TM. Ze zwględu na wielkość i ograniczenia
przestrzeni słupami podtrzymującymi organy Filharmonii jedną formą dodania głębi
są zastosowana sztuczki audiowizualne i sztuczna perspektywa powstała w wyniku
użycia pochyłego podestu. Przyznam się, że innej formy scenografii dla
"Amadeusza" nie bardzo sobie wyobrażam. Rozdzielenie przestrzeni dramatycznej od
muzycznej również wydaje się logiczne, za wyjątkiem "Wesela Figara", które jest
wszak teatrem w teatrze. Co się tyczy poszczególnych ról - pisałem już w innym
miejscu, iż istotnie wersja koszalińska była bardziej stonowana i mocniej oparta
o aktorów drugiego planu (znacznie starszych i wyrazistrzych). Jedna rzecz nie
ulega jednak dla mnie kwestii: Teatr im. Osterwy nie udźwignął by aktorsko
"Amadeusza". Sztuki Osterwy niezmienni oscylują między drętwym odgrywaniem
lektur szkolnych (jak "Romeo i Julia", czy "Wesele", nie mówiąc o "Sędziach") a
czymś na kształt parodii kabareciku Olgii Lipińskiej, z muzyką z offu i
wygłupami ("Szkarłatna Wyspa", "Żołnierz Królowej Madagaskaru"). Niestety,
liczyłem, że kierownictw Teatru Osterwy sprawi wszystkim miłą niespodziankę na
swój jubileusz. Z potężnym budżetem (na koszta związane z premierą przeznaczono
blisko 600 tys. zł) można było pokusić się o zakup amibtnego wspólczesnego
scenariusza i sprowadzenie którego z zdolnych reżyserów młodego pokolenia. Tym
razem zdecydowano się na klasyczną ramotę w wersji "znacie? no to obejrzyjcie".
DLatego jestem zadowolony, że na deskach Muzycznego pojawili się aktorzy
łódzkiego Jaracza. Może zdrowa konkurencja zdynamizuje Osterwę. A co do
"trącania myszką" - uwagi tej już zupełnie nie rozumiem. Czyżby okres 3 lat,
który minął od koszalińskiej inscenizacji "Amadeusza" był czasem jakiś
rewolucyjnych zmian w technice i ekspresji scenicznej?





Temat: "Oswiecenie" przyjdzie ze Wschodu :))))
świetne przedstawienie w reżyserii Warlikowskiego
serwisy.gazeta.pl/kultura/1,34171,1711036.html
i troche do poczytania
Dybuk" Warlikowskiego jest zaprzeczeniem wszystkich sentymentalnych
przedstawień i oscarowych filmów "o Żydach i Holocauście", po których widz może
uronić rytualną łezkę i ze spokojem pójść do domu

"Straszny jest teatr odarty z ułudy" - to zdanie z wiersza Tuwima można odnieść
do teatru Warlikowskiego. Jest późny wieczór. Hala wrocławskiej wytwórni
filmowej przystosowana do potrzeb festiwalu Dialog wypełnia się międzynarodową
publicznością. Wiele z tych osób czekało już na "Dybuka" tego lata na festiwalu
w Awinionie. Ale Awinion nie doszedł do skutku.

Dziś zobaczą nieco inne przedstawienie niż to, które Warlikowski próbował we
Francji. I na pewno inaczej zabrzmi w jesienny wieczór we Wrocławiu. Zbiegiem
okoliczności premiera odbywa się w Jom Kippur, Sądny Dzień, żydowskie święto
pojednania Boga z ludźmi.

O połączeniu dwóch światów, boskiego i ludzkiego, opowiada "Dybuk" Szymona
Anskiego - żydowskie "Dziady", baśń o kabalistycznej reinkarnacji, o duszy
wędrującej przez cudze ciała po to, by dojść do jasności. W Leę (Magdalena
Cielecka) podczas jej wesela wciela się duch zmarłego ukochanego Chanana
(Andrzej Chyra). Cadykom nie udaje się go przepędzić - dybuk zabiera Leę do
nieba.

Jak w lustrze - które jest główną, biblijną metaforą tego spektaklu - "Dybuk"
Anskiego przegląda się w "Dybuku" współczesnym - opowiadaniu-reportażu Hanny
Krall z tomu "Dowody na istnienie". Adam S., amerykański historyk
sztuki, "interesował się drewnianymi bóżnicami, które spłonęły podczas
ostatniej wojny". Krall spytała go, dlaczego interesuje się czymś, co nie
istnieje. - Przez dybuka - on na to. "Brat przyrodni, synek mojego ojca z
pierwszego małżeństwa, urodzony przed wojną z moim imieniem, który jakoś się
zgubił w getcie. Siedzi już we mnie od dawna...".

Zawrotną perspektywę otwiera połączenie w ramach jednego spektaklu - bez żadnej
przerwy, w tej samej obsadzie i scenografii - dwóch różnych sztuk, dwóch
tekstów o tak odrębnej materii, pochodzących z epok przedzielonych cezurą
Zagłady - która, jak uważali niektórzy, przyniosła śmierć nie tylko
człowiekowi, ale i Bogu. W "Dybuku" Warlikowskiego człowiek i dybuk, a więc w
jakimś sensie człowiek i Bóg - zanegowani, odrzuceni, zabici - spotykają się w
nowym teatrze, w nowym, międzyludzkim rytuale.

W sztuce Anskiego niebo zwycięża. Chanan wdziera się do niego siłą woli i
zabiera ze sobą ukochaną Leę. U Krall na odwrót - zabity w getcie
braciszek, "nietknięty przez śmierć, sześcioletni na zawsze", szuka sobie
miejsca w Adamie. Wygląda to tak, jakby człowiek dążył do ocalenia Boga, a Bóg
szukał sobie na powrót miejsca w człowieku. To przedstawienie, na pozór odarte
z ułudy, mające zaledwie coś z próby teatralnej, rozegrane wśród funkcjonalnych
paneli Małgorzaty Szczęśniak z drewna i pleksiglasu, barowych stolików i
metalowych krzesełek, z jakimś bolesnym wysiłkiem otwiera momentami inną
perspektywę - nieistniejącej synagogi, malowanej w rajskie zwierzęta. Tamtych
drewnianych synagog nie da się już uratować, ale to przedstawienie mówi o czymś
więcej - o ratowaniu dybuka.

"Dybuk" Warlikowskiego jest zaprzeczeniem wszystkich sentymentalnych
przedstawień i oscarowych filmów "o Żydach i Holocauście", po których widz może
uronić rytualną łezkę i ze spokojem pójść do domu. To głos przejmująco uczciwy,
przefiltrowany przez własną wrażliwość, a w pewnym sensie także własną
cielesność, przez doświadczenie pokolenia 40-latków, ich nieprzeżycie Zagłady,
a także nieprzeżycie Boga, któremu jednak żydowski dybuk nie daje spokoju. Na
ruinach tamtego świata Warlikowski buduje swój teatr, który sprawia wrażenie
nieustannej próby, coraz bliższy życiu. Przedziera się do tego życiowego
doświadczenia poprzez antyczną tragedię, poprzez Biblię, poprzez Szekspira,
przez doświadczenie Zagłady, które wykracza poza grecki tragizm. Teatr, który
uprawia, na naszych oczach zagęszcza się, monumentalizuje, to znów zamiera,
trochę jak przedstawienia Tadeusza Kantora, z którym Warlikowskiego łączy
jakieś nierozpoznane pokrewieństwo.




Temat: KLAN 2009/2010 streszczenia
KLAN odcinki 1754 - 1757
KLAN - ODC. 1754

Detektyw chwali się Ławeckiej, że nawiązał już kontakt z
Czesią.
Leszek odwiedza Krystynę na uniwersytecie i dziękuje
siostrze za zajęcie się Barbarą podczas wesela. Twierdzi, że jego
rodzina zrobiła bardzo dobre wrażenie na kapryśnej siostrze Bogny.
Po urlopie i chorobie do Lubiczów wraca pani Stenia. Z
zaskoczeniem dowiaduje się, że pod jej nieobecność zaglądał tam
Stach i nawet zostawił dla niej bukiet kwiatów.
Rafalski uprzedza Beatę, że wyjeżdża na tydzień, aby
promować wydawnictwo, dla którego pracuje i książkę, która ma się
właśnie ukazać. Książka nie jest dla dzieci i dlatego nie chce
zdradzić Jasiowi prawdziwego powodu swojego wyjazdu.
Norbert chciałby pouczyć się z Olą do kolokwium. Dziewczyna
proponuje mu jedynie materiały do nauki.
Michał odbiera telefon z biura matrymonialnego z propozycją
pierwszego spotkania.
Paweł wraca z pracy i w holu domu spotyka Norberta. Po jego
wyjściu oświadcza Krystynie, że ojciec chłopaka był na studiach
karierowiczem i donosicielem.

KLAN - ODC. 1755

Paweł wspomina lata studenckie. Opowiada Krystynie o
głównych grzechach studenta Piątkowskiego, który wydaje się ojcem
kolegi Oli. Krystyna nerwowo zwraca mężowi uwagę, że dzieci nie
odpowiadają za czyny swoich rodziców.
Czesia pokazuje koleżankom w pracy wydruki projektów nowego
pokoiku dla Anulki. Chwali się, że postanowili z Darkiem zamienić
mieszkanie na większe.
Kajetan stawia się na kolejną lekcję śpiewu. Mariola
zaskakuje go niespodzianką: własnoręcznie wydzierganą nową
czapeczką, na wypadek, gdyby jego ulubiona znowu się gdzieś
zapodziała. Kajetan lekko zmieszany przymierza nakrycie głowy.
Grażynka martwi się afektem Bożenki do młodego wychowawcy.
Koleżanka
z pracy sugeruje, że może sam nauczyciel nie jest bez winy i
prowokuje uczennice do takich zachowań.
Stenia zauważa przez okno Stacha pod furtką Lubiczów i
postanawia udać, że nie ma jej w domu. Niestety, nieświadoma
konspiracji Ola wpuszcza namolnego wielbiciela do mieszkania.
Czesia pokazuje Anulce wydruki planów jej nowego pokoju.

KLAN - ODC. 1756

Michał prosi Stasię o przysługę. Ma dzisiaj ważne spotkanie
i chciałby, żeby ciocia przygotowała mu garnitur i koszulę. Stasia
łudzi się, że chodzi o randkę z Polą.
Stenia wraca z zakupami dla rodziny Lubiczów. Na skwerku
spotyka smutnego i samotnego Stacha. Stach żali się, że tutaj w
Warszawie poza Stenią nikogo nie zna.
Beata znajduje w prasie codziennej informacje o premierze
nowej, skandalizującej powieści. Wygląda na to, że chodzi o książkę
Rafalskiego wydaną pod pseudonimem.
W gabinecie Pawła pojawia się mąż Edyty. Przyznaje, że już
rozmawiał z żoną i na razie nic nie uzyskał, prosi jeszcze o trochę
czasu.
Leokadia namawia Feliksa na popołudniową kawę.
Michał zjawia się w biurze matrymonialnym. Jednak zamiast
spotkania z oczekiwaną pierwszą kandydatką dostaje od właścicielki
listę 25 kandydatek, które wybrał dla niego psycholog.

KLAN - ODC. 1757

Monika przyjmuje zaproszenie Feliksa do restauracji.
Darek prosi kucharza o śniadanie, w domu atmosfera nie
sprzyja celebrowaniu wspólnych posiłków z Czesią. Kucharz oferuje
jajecznicę i garść porad, jak on radzi sobie z żoną.
W drodze do pracy Beata zauważa na parkingu w samochodzie
zaczytanego
Leszka. Główny technolog jest zatopiony w powieści, o której wczoraj
Beata czytała w prasie. Twierdzi, że jeśli to dzieło Rafalskiego, to
autor ma talent.
Ola spotyka na ulicy Janusza. W domu dziewczyna podpytuje
rodziców, czy nie mieliby nic przeciwko temu, żeby 1 listopada
odwiedziła grób Adama w Ostrowcu Świętokrzyskim.
Korzystając z nieobecności Błażeja, Anna i Tadeusz
zastanawiają się nad prezentem urodzinowym dla podopiecznego.
Osiemnaste urodziny to wyjątkowa okazja, więc i prezent musi być
wyjątkowy.
Michał opowiada Waldkowi o wizycie w biurze matrymonialnym.
W trakcie rozmowy dzwoni pierwsza dziewczyna gotowa na randkę z
Michałem i to już nzajautrz.
Darek niecierpliwie czeka na Czesię. Przeprasza ją z
bukietem kwiatów.
W miłej restauracji, przy lampce wina, Feliks wyciąga
pudełeczko z pierścionkiem zaręczynowym i oświadcza się Monice.



Temat: Masakry w szkole w Gazie nie było
Pojawiła się nowa definicja chamstwa. Cham to osoba wprawdzie nie
używajaca wyzwisk ani agresji, lecz mająca inne od Twoich poglady.
Jeśli ktoś nawołuje do kompromisu, by OBIE strony nie robiły
głupstw, nie zabijały sie, dla ciebie kompromisem jest kapitulacja
jednej strony.
Agresorem jest społeczność, która do 1948 roku zajmowała całą
Palestynę, generalnie z dużą tolerancją odnosząc się do żydowskiego
osadnictwa od końca XIX wieku trwającego. W kolejnych wojnach
muzułmanie niemal cały kraj utracili. Tak, wojnach wywoływanych
także przez stronę arabską, w złudnej nadziei iż coś odzyskają.
Niczym średniowieczny teolog oświadczasz, iż nie jest ważne, co na
własne oczy widać i na własne uszy słychać - bo masz swoją logikę.
Logika sprowadza się do faktu, iż Naród Wybrany walczy z dziczą, a
że dzikusy nie noszą mundurów, można zabijać cywilne osoby.
Ponieważ Izrael nie wpuszczał dziennikarzy ani nie wypuszczał z Gazy
osób cywilnych, izraelska telewizja nadawała telefoniczne relacje
palestyńskiego sanitariusza, znającego hebrajski. Ostatnia z nim
rozmowa - gdy płakał że właśnie armia izraelska zbombardowała dom i
zabiła jego żonę i dzieci. Raczej pieluchy używające, nie zaś bomby.
Oczywiście to tylko propaganda dziczy i chamstwo moje, coś takiego
wspominać. Bo przecież życie jednego Żyda więcej warte niż sto, niż
tysiąc dzikusów.
Możliwe że pochodzę od biblijnego Chama - ale chamstwa nie okazuje
ani wobec Ciebie, ani Żydów. Generalnie lubie ludzi, lecz nie gdy
zabijają się i okaleczają, niszczą sobie nawzajem domy, głodzą.
To właśnie takich zabijających się nawzajem uznaję za dzicz,
niezależnie czy w mundurach, czy bez, czy to dzicz arabska, żydowska
czy chrześcijańska.
Słucham w tv, iż w Pakistanie zabito polskiego zakładnika. Bardzo
smutne. Jeden z polskich negocjatorów jednak skomentował to słowami,
iż zamiast zbombardować tubylców - lepiej wycofać się. Bo tych
tubylców dziennie kilkadziesiąt osób się zabija, zwykle z
bezpiecznych helikopterów, samolotów, transporterów opancerzonych.
Czasem dlatego, iz w czasie wesela na wiwat strzelali. Terroryzmu
nie da się zabić ani zagłodzić. Trzeba stawiać pytania, jak
zwiększac ludziom wolność, nie zaś ograniczać, jak dać szanse na
ludzkie życie, nie zaś jak czynić je jeszcze bardziej nieludzkim. To
także konfliktu izraelsko-palestyńskiego dotyczy. To są ludzie, nie
dzicz. Nie ważne jaką religie wyznają - chcą zarobić na życie i
zapewnić swym dzieciom lepsze warunki życia od własnego. Chcą kupić
lodówkę albo nawet laptopa - nie zaś by ich domy bombardowano, bo
jest paru nawiedzonych. Takich szaleńców znaleźć można w każdym
chyba kraju - mordujących holenderskie niemowlęta w żłobku, Arabów
wysadzających się w żydowskiej kawiarni, Żydowskich osadników z
karabinu maszynowego robiących porządek ze swoimi arabskimi
sąsiadami w ich szkole. Gorzej, gdy Hamas czy rząd izraelski dają na
to swoje przyzwolenie. Premier Izraela ostatnio jednoznacznie
powiedział, iż nawet gdyby przedstawiono dowody, iż jakiż izraelski
żołnierz dopuścił się ludobójstwa - nie będzie zgody na proces i
skazanie...



Temat: Piosenka o...

w WSAP. – Wiem, że się nie obrazi, bo ma dystans wobec siebie.
Żelazna, ale i ciepła. Na przykład funduje stypendia Białorusinom,
których nie stać na naukę w Polsce. Nie odwleka decyzji, podejmuje
je szybko.

Tomasz Lengren, aktor i reżyser. Dwa lata jako visiting professor
wykładał w WSAP: – Z panią Basią poznaliśmy się na obozie uczelni
artystycznych. Bardzo aktywna, pomysłowa. Gdy została rektorem i
otworzyła kierunek – jeśli dobrze pamiętam – kulturoznawstwo albo
media, zaproponowała mi wykłady. Między innymi dzięki temu zostałem
profesorem nadzwyczajnym.

Prof. Jerzy Kopania, filozof, rektor WSAP od października 2007 r.,
wcześniej prorektor szkoły: – W czasie naszej dwuletniej współpracy
nigdy nie dopuściła do sytuacji konfliktowej. Różnice zdań
wyjaśnialiśmy na bieżąco.

W 2004 r. w okręgu Warmia i Mazury oraz Podlasie wygrała wybory do
Parlamentu Europejskiego (50 tys. głosów). W pobitym polu zostawiła
Krzysztofa Hołowczyca (30 tys. głosów), który właśnie zasiadł w
fotelu eurodeputowanego zwolnionym przez prof. Kudrycką.

Białostocka opinia publiczna pamięta, jak odnalazła się w roli
polityka na publicznych zgromadzeniach. Kulminacyjnym momentem
kampanii w 2004 r. miał być lot balonem. „Chcę w ten sposób wznieść
się ponad podziały polityczne” – wyjaśniała dziennikarzom prof.
Kudrycka. Jednak balon z pasażerką wzniósł się ledwie kilka metrów.
Nie spuszczono go z uwięzi, bo wiał silny wiatr i mógłby się gdzieś
zapodziać.

Złośliwi twierdzili, że organizacja masowego poparcia nie jest dużą
trudnością, gdy ma się we władzy studentów – urzędników. Ale
Kudrycka talent do porywania tłumów, zdumiewający dla tych, którzy
ciągle widzą w niej przykładną prymuskę, potwierdziła też podczas
ostatniej kampanii wyborczej, kiedy towarzyszyła na scenie Donaldowi
Tuskowi podczas białostockiej konwencji PO. Do Platformy wstąpiła
dopiero po wyborach do europarlamentu w 2004 r.

Chanel i Coelho

Jako o jednej z siedmiu polskich europarlamentarzystek rozpisywały
się o niej gazety. Policzono, że od jej mieszkania w Brukseli do
wejścia do europarlamentu jest 95 kroków, a od wejścia do jej biura –
cztery razy tyle. Ulubione perfumy: „w zależności od nastroju Coco
Chanel lub Yves Saint Laurent. Ulubione piosenki: te z Piwnicy pod
Baranami, szczególnie „Dezyderata”. Ulubiona książka: „Alchemik”
Paulo Coelho. Ulubione danie: mięso z grilla, pierogi z jagodami,
słodycze. Specjalność: bigos według przepisu Marii Iwaszkiewiczowej.
Ulubiony sposób spędzania wolnego czasu: w domu, z rodziną lub na
korcie albo na rowerze.

Prof. Kudrycka wyjeżdżając do Brukseli obiecywała sobie, że na każdy
weekend będzie przyjeżdżać do domu. W białostockich Dojlidach, w
bliźniaku z ogrodem i starannie przystrzyżoną trawą, na której
szaleje Hermes, biały terier, przed garażem dwa auta z wyższej
półki: Volvo i BMW. Na ścianach dużo grafiki i olejny portret pani
Barbary z okresu, gdy była w ciąży z Zuzią. Mecenas Kudrycki pytany,
czy cieszy się, że żona została ministrem, odpowiada
dyplomatycznie: – Jeśli żona się cieszy, to i ja się cieszę.

Młodsza córka Zuzia lubi malować. Starsza Karolina poszła w ślady
matki. Studiowała prawo europejskie w Belgii w ramach programu
Socrates Erazmus. Dzisiaj jest asystentką w Katedrze Prawa
Europejskiego na Uniwersytecie Białostockim. W Belgii poznała
Aleksa, francuskiego prawnika. Niedługo wesele. W Białymstoku.
Młodzi będą mieszkać w Polsce: – Alex mówi, że w Polsce żyje się
bezpieczniej niż we Francji – twierdzi pani minister.

Prof. Luty nową minister poznał kilka dni przed nominacją, we
Wrocławiu. Rozmowa była krótka: – Niewątpliwie ma tę zaletę, że
potrafi słuchać i wyraża życzliwość. Mam zaufanie do premiera, że
dostrzegł u pani profesor cechy, których my jeszcze nie widzimy.

– Bardzo dobra uczennica, ambitna, atrakcyjna – wspomina Ewa
Małyszko, adwokat, przyjaciółka ze szkolnych czasów. I zapewnia: – I
tak jej zostało.




Temat: buty do smokingu.
SMOKING
ang. smoking (-jacket) - wieczorowy strój męski, składający się z
marynarki o jedwabnych klapach oraz kamizelki i spodni z jedwabną
wypustką wzdłuż szwów bocznych.

Smoking wykonany jest z czarnej niekoniecznie 100% wełny. Może to
być nawet cienka wełna, tzw. tropik. Klapy wykłada się cienkim
atłasem, a na zewnętrznych szwach spodni naszywa pojedyncze czarne
jedwabne lampasy. Szerokość lampasów, w zależności od mody, wynosi
od 0,5 do 2 cm.

Przez dłuższy czas smoking był wyłącznie jednorzędowy. Z czasem
jednak pojawił się dwurzędowy, a z biegiem czasu, gdy jedwabne klapy
smokingu przybrały kształt szalowy, powstał trzeci typ. Obecnie nosi
się wszystkie fasony, lecz najbardziej popularny jest ten ostatni.
Smoking jednorzędowy nosiło się z czarną kamizelką, natomiast
dwurzędowy - bez kamizelki. W ostatnich latach kamizelkę zastąpił
specjalny, szeroki na 12-18 cm, tzw. hiszpański pas.

Do smokingu zakłada się koszulę z półsztywnym gorsem, ale nie jest
to bezwzględny wymóg. Koszula powinna być gładka, chociaż coraz
modniejsze są plisowane. Koszula smokingowa zapinana jest na guziki
metalowe w kolorze złotym i z czarnym środkiem. W ostateczności
można włożyć koszule z krytą plisą. Zwykłe guziki na plisie są
jednak niedopuszczalne! Mankiety muszą być podwójne, odwijane,
nazywane też francuskimi. Kołnierzyk łamany do muszki.

Dyplomatów obowiązuje muszka czarna, w innych przypadkach można
sobie pozwolić na kolorową muchę oraz pas lub kamizelkę w tym samym
kolorze. Całość stroju uzupełniają czarne jedwabne skarpetki pod
kolano oraz lakierki lub czarne gładkie sznurowane obuwie na
cienkiej podeszwie.

Smoking jest strojem wieczorowym, po godzinie szesnastej. Bywa
noszony podczas uroczystych obiadów, premier oraz na balach i
koncertach. Można go założyć na ślub i wesele.

Smoking z białą marynarką jest letnią wersją smokingu. Jest bardzo
popularny w krajach o ciepłym klimacie podczas przyjęć urządzanych w
ogrodach i na pokładach statków. Wizerunek mogą tu kreować koszula
smokingowa i spodnie. Dla niepowtarzalnego szyku - czarna lub
kolorowa mucha i pasy do odpowiednich okazji.

Trzeba wiedzieć, że żaden z powyżej przedstawionych strojów nie
będzie się prezentował tak, jak na to zasługuje, jeśli nie zadbamy o
szczegóły. Wyszukana elegancja kryje się bowiem w niuansach.

Spodnie dobrze układają się tylko wtedy, gdy nosi się je na
szelkach. Nie mogą zbyt mocno opadać i leżeć na butach, ale też nie
mogą być zbyt krótkie. Powinny dotykać buta w taki sposób, by kant
nie łamał się.

Należy również pamiętać o tym, że brzeg mankietu koszuli zawsze
powinien wystawać ok. 1-1,5 cm spod rękawa marynarki.

Gdy założymy marynarkę smokingu czy fraka bez koszuli, powinniśmy
odnieść wrażenie, że rękawy są za krótkie, ale tak właśnie jest
prawidłowo(!).

informacje: www.dyplomata.pl

Pozdrawiam - Jola D.




Temat: Kolejne matactwo rzadu Donalda Tuska ?
Oczywiście, popełniam, przepraszam, POpełniam wiele błędów. Tak samo, jak i wszyscy mi POdobni. PO tym wyznaniu winy przechodzę do szczegółów.

Kiedy piszę, że można odnieść wrażenie, że CBA zostało powołane w celu innym, niż budowanie tarczy, częściowo przerysowuję. Niestety, tylko częściowo. Korumpowanie ludzi (nie ściganie korupcji istniejącej) nie tylko nie należy do zadań CBA, ani żadnej innej służby, jest to działanie nielegalne (nakłanianie do zła). Z nieskazitelną czystością pozostaje w relacji o tyle, że jest jej przeciwieństwem. O ściganiu korupcji na egzaminie na lotnika i przy załatwianiu wesela powiedzieć, że to karykatura działania elitarnej służby, to mało.

CBA nie zostało powołane w celu budowania "tarczy antykorupcyjnej", bo zarówno nikt wtedy gdy CBA powstawało nie posługiwał się tym hasłem, jak i nikt nie zdefiniował, nie sprecyzował, co pod takim hasłem miałoby się kryć.

Postawionych tu tez nie da się utrzymać w całości. Oczywiście, nikt nie mówił o tarczy antykorupcyjnej, ale rozumiane przez nią działania mieszczą się działalności statutowej CBA i można było POdjąć je bez jakichkolwiek szczegółowych POleceń. W innym razie należałoby uznać, że nie mieszczą się w działalności statutowej CBA, ergo, że premier, wydając takie POlecenie, łamie status CBA.
Jeśli zaś chodzi o świetne radzenie sobie CBA, akurat dziś sama się przypomina akcja z Lepperem, który dzięki temu przybiera dziś pozę sprawiedliwego w rządzie PiS-LiS, przypomina się zaniechanie w przypadku głośnej próby przekupstwa i użycia gróźb karalnych przez innego wicepremiera, Giertycha, zaniechanie ścigania uczestników zablokowania ustawy wicepremier Gilowskiej, że poprzestanę na tych przykładach. Oddzielna zupełnie i nie do wymienienia jednym tchem z czymkolwiek jest tragiczna śmierć Barbary Blidy. Nie myślę, że funkcjonariusze CBA chcieli ją zabić, ale nie dość, że nie zapobiegli tragedii, to jak się okazuje, mataczą. O sukcesach Pięknego Gigolo nie wspomnę.
To prawda, nie znam przepisów, regulujących działanie służb, w tym CBA. Jednak niezależnie od tego, że syficzna nowomowa prawników zawsze budziła we mnie wstręt, miewałem z nią do czynienia i zazwyczaj sobie radziłem. Czasem nie mogłem:

Jest jeszcze kwestia kolejnych zmian i te zmiany idą przede wszystkim tutaj w aspekcie zmian.

ale podany przykład jest naprawdę wyjątkowy.
W przypadku Ustawy o CBA przeczytałem ją (z najwyższym obrzydzeniem, tak jak każdą inną) i na wspomnianą przez Ciebie okoliczność znalazłem następujący zapis (artykuł 2, ustęp 4):

Działalność CBA poza granicami Rzeczypospolitej Polskiej może być prowadzona w związku z jego działalnością na terytorium państwa wyłącznie w zakresie realizacji zadań określonych w ust. 1 pkt 1.
W wymienionym ustępie przy odrobinie dobrej woli można znaleźć podkładkę i dla zajęcia się przetargiem stoczniowym. Niezależnie od tego, wystarczyło POmyśleć i POobserwować reprezentantów strony polskiej – przecież tu żadnych przeszkód nie było.
Jak Ci wiadomo, nie należę do żadnej partii, mam liberalne przekonania (tzn. jestem za wolnością w różnych jej aspektach), na zakończenie życzę Ci wszystkiego najlepszego w walce ze złem tego świata, także na Forum. POzdrowienia, PiSz jeszcze :)
buldog, inteligencja zastępcza.




Temat: czy psychoterapia pozwala pozbyć się natręta,lęków
> jak przerobienie czegoś z przeszłości wpływa
> na to , co się dzieje z nami obecnie???

Pytanie jest raczej odwrotne: jak na to, co się dzieje obecnie
wpływa nasza przeszłość.

Powiem tak: nie mam pojęcia jak to jest u innych. Teorie i wszelkie
teksty na temat terapii, które czytałam, traktowałam raczej
instrumentalnie. Żeby sobie coś wyjaśnić z tego, co się ze mną
dzieje.

Ogólnie chodzi o to, że dawne uczucia, które zostały stłumione,
siedzą w nas dalej i objawiają się w lękach, bólach, w depresji.
Trzeba je odgrzebać i przeżyć, poczuć, przetrawić i wypluć.

Ja na terapii wychodziłam od tego, co się działo teraz. Od
problemów, od kłótni z męzem, od napadów lęku w pracy. Na początku
uczyłam się w ogóle rozmawiać o uczuciach. Nazywać je, opisywać i co
najważniejsze odczuwać. Nawet jeśli były zupełnie irracjonalne (a
były dość często). I okazało się, że w tym całym bałaganie był
porządek. Że nagłe napady lęku, czy płaczu "z nikąd" nigdy nie były
z nikąd, że miały swoje przyczyny.

Będzie to strasznie długi post, ale przypomniała mi się zabawno-
gorzka historia. Śmiałam się często z tego, że płaczę w idiotycznych
sytuacjach. Raz przydarzyło mi się to w kinie, na
premierze "czterech wesel i pogrzebu". Moja mama dostała zaproszenie
i wzięła mnie ze sobą. Kino było pełne. Przed fimem leciały reklamy.
W tym zapowiedź "króla lwa", z piosenką eltona johna. No i właśnie
na tej reklamie wybuchłam płaczem. Wydawało mi sie to idiotyczne,
śmieszne i totalnie niezrozumiałe, zwalałam wszystko na muzykę
(która faktycznie w refrenie miała takie podniosłe narastanie, które
zawsze na mnie działa). Nawet do głowy mi wtedy nie przyszło, że ten
płacz nie jest z niczego. Że oto siedzę z moją matką i ogladam
animowaną reklamę "dla dzieci" w której z grubsza chodzi o to, że
oto królowi lwu się urodził mały królewicz lewek i różne dzikie
zwierzęta biegną, żeby zobaczyć dziecko, że cieszą się z tego i
świętują, i potem taki szympans podnosi to lwiątko do góry, no i w
ogóle fanfary i wiwaty. A ze mnie wyszedł żal, że ja się czułam
niechciana. Że wierzyłam, że mnie matka nie kocha, że ze mnie sie
nie cieszy, nie wiwatuje. Zrozumiałam to dopiero teraz, jakieś 10
lat później.

No więc wracając do głównego wątku, okazało się, że uczuciom można
ufać, że one mają sens, że są po coś. Jak już nauczyłam się ich w
miarę nie bać, to okazało się, że one bardzo często są takie same
jak w moich relacjach z matką. Że zamiast np. wkurzać się na matkę,
szukam ludzi do niej podobnych i na nich się wkurzam. Albo boję się
ich (jak jej się bałam). Że jest cała masa analogii i podobieństw.
Całe moje wariactwo, najdziwniejsze odchyły zaczęły się układać w
bardzo spójną historię. No i budziły się uczucia z tym związane.
Bardzo silne. Nie takie tam symboliczne łezki: normalnie ryczałam
jak bóbr i to godzinami. Ale lepsze to było od godzin patrzenia w
sufit, bo przynajmniej wiedziałam dlaczego. A reszta działa się już
sama. Czym więcej stłumionych uczuć udawało mi się poczuć, tym mniej
było lęków na codzień. A jak się coś pojawiało, to dość szybko
umiałam na terapii dojść do tego: skąd, dlaczego, po co itd.

Nie umiem tego krócej wyjaśnić.




Temat: Cimoszewicz znów się tłumaczy-same przypadki?
Cimoszewicz znów się tłumaczy-same przypadki?
Może i był związek czasowy mojej decyzji o zbyciu akcji PKN Orlen z pismem
UOP do prokuratury w sprawia zatrzymania prezesa Andrzeja Modrzejewskiego,
ale nie rzeczowy - po raz kolejny tłumaczy marszałek Sejmu i kandydat SLD na
prezydenta Włodzimierz Cimoszewicz. Podczas białostockiej konferencji
Cimoszewicz odniósł się do zastrzeżeń członków sejmowej komisji śledczej ds.
PKN Orlen do jego oświadczenia majątkowego. Coraz więcej wątpliwości wiąże
się też z jego działalnością w firmie BMC.

- Gdybym przez te 16 lat sprawowania stanowisk w państwie zajmował się swoimi
sprawami, to byłbym z pewnością w lepszej sytuacji materialnej - uważa
Cimoszewicz, wyliczając, że ma jedynie to samo od lat mieszkanie w Warszawie,
gospodarstwo otrzymane od teściów (20 h) bez niemal żadnych inwestycji oraz
200 tys. oszczędności z wynagrodzeń służbowych.
- Nawet samochodu nie mam, tylko wysłużonego gazika na polowania - dodaje.
Ale to nie stan majątkowy kandydata na prezydenta budzi duże wątpliwości.
Podczas przesłuchania przed komisją śledczą podnoszony był wątek akcji PKN
Orlen. Cimoszewicz tłumaczy, że kupił je za pieniądze córki i jej męża oraz
za kredyt bankowy na swój rachunek, w ramach umowy-zlecenia na ich rzecz.
- Zarobione pieniądze im przekazałem - wyjaśnia, i jak to ma w zwyczaju,
powołuje się na wybrane przez siebie opinie wybitnych profesorów prawa,
którzy mają potwierdzać fakt, że prawa nie złamał. Zapomina jednak, że to nie
prof. Bronisław Ziemianin czy prof. Marek Wierzbowski decydują o tym w
państwie prawa, a sąd.
Okoliczności sprzedania akcji właśnie na początku stycznia 2002 r. nie miały,
według niego, żadnego związku z akcją zatrzymania prezesa PKN Orlen.
Transakcję zlecił jednak dzień po tym, jak kpt. Ryszard Bieszyński z Zarządu
Śledczego UOP przekazał warszawskiej prokuraturze okręgowej pismo, w którym
informował o planowanej przez prezesa Modrzejewskiego ucieczce za granicę.
- To kłamstwo, że o tym wiedziałem i dlatego sprzedałem akcje - tłumaczy
Cimoszewicz. Dodaje, że może i była korelacja czasowa, ale nie ma rzeczowej,
a o zatrzymaniu dowiedział się miesiąc później. Wyjaśnia też, że zrobiłby to
zaraz po tym, jak został ministrem, ale miał wiele zajęć: spotkanie ONZ,
sytuacja międzynarodowa po zamachach z 11 września, wreszcie śmierć ojca.
- Prowadzona od kilkunastu dni przeciwko mnie kampania propagandowa ma
wyłącznie kontekst polityczny i wyborczy - uznaje.
Tak samo mówi o zarzutach związanych z działaniem w spółce BMC. Założył ją
m.in. z Markiem Belką i Wiesławem Kaczmarkiem w 1997 r. - po przegranych
przez SLD wyborach. Objął w tej spółce 10 proc. akcji. Został przewodniczącym
Rady Nadzorczej. Trzy dni po tym, jak został szefem MSZ, złożył rezygnację z
zajmowanej funkcji. To stanowisko Cimoszewicza, bo w żadnych aktach spółki
owa rezygnacja się nie znajduje. Co więcej, w marcu 2002 r. marszałek sam był
przekonany o innej wersji zdarzeń. Mówił mianowicie, że nadal zasiada w tej
radzie, ale spółka "właściwie nie prowadzi działalności" i wystąpił o jej
rozwiązanie. Swoje udziały w BMC Cimoszewicz miał sprzedać Andrzejowi
Szumowskiemu. Ten bliski znajomy marszałka był jednocześnie i doradcą szefa
MSZ, i członkiem rady nadzorczej BMC. A przecież przed komisją śledczą
marszałek zapewniał, że jego zasadą jest "nieutrzymywanie indywidualnych
kontaktów z jakimkolwiek biznesmenem czy z jakimikolwiek przedstawicielami
biznesu". Czyżby więc Szumowski jako m.in. wiceprezes poznańskiej spółki
Wyborowa nie zaliczał się do nich? A ze zdjęcia zamieszczonego w jednym z
tygodników wynika, że Szumowski jest osobą tak bliską Cimoszewiczowi, że
gościł na niedawnym weselu jego syna w USA.
Na wniosek posłów sejmowej komisji śledczej wątpliwości wokół zeznań i
działań Cimoszewicza wyjaśni prokuratura. Może się jednak okazać, że sprawa
zakończy się podobnie jak w przypadku zeznań premiera Belki. Choć ten
wyraźnie zeznał, że nie podpisywał żadnego dokumentu o współpracy ze Służbą
Bezpieczeństwa, a nie było to prawdą, prokuratura umorzyła postępowanie.




Temat: Finał wyborczy
Finał wyborczy
Pa pa pa
I tak to się zaczęło
Pa pa pa
Zwyczajne pa pa pa
Jest w przemowach dętych jakaś siła
Bo to było tak

Elita przegrywa
Skocznego begina
To nie nasza wina
Że spieprzyło się

Bo u bramy, proszę mamy
Stoi chłopak malowany
Jego spytaj
Broń nabita
Pytać strach

Czy ostatni bal
Za publiczny wykręcić szmal
Bo kto władze miał chociaż raz
Nie ma już embarasse

Jak dobrze jest wolnym być
Jutrzenki blask duszkiem pić
Juz w górze tam premiera słychać tryl
Jak dobrze wcześnie wstać dla tych chwil
Że nie ma wad wspaniały piękny świat
Jak dobrze słuchać go tyle lat

Dwadzieścia lat, a może mniej
Uczyłem się dopiero żyć
Dwadzieścia lat, a może mniej
Nie miałem prawie nic

Kiedy patrzę hen za siebie
w tamte lata co minęły
Kiedy myślę ile wzięłam
Ile inni wzięli
To najbardziej mi żal
Przedwyborczych jarmarków
Teraz, kurna my
Pod stołem podarków
Teraz kurna my
Darmowych bankiecików
Teraz, kurna my
I dmuchania baloników
Twarzyczek drewenianych
Laj laj laj laj laj
Slów na witr rzucanych
Baju baju baj
Rządowej chały
O, yes
I przebrzmiałej chwały

Marian
Jak wyglądasz nocą, jak w dzień
Wiesz, nosze jeszcze ten płaszcz
Marian
Jak zapomnisz, tyle jest miejsc
W których, jak wiesz
Nie będzie nas...
Marian...
Marian...
Gdzie jesteś...

Gdzie jesteś, mój etosie, gdzie
Odszedłeś z mej historii kart
Czy po pustyni błąkasz się
Kiedyś w daleki ruszył świat

Wstęgą szos
Miedzą pól złoconych
W Polskę idziemy
Po ten świat
Po ten świat czerwony
Skoro przyszedł na to czas
Po ten świat
Po ten świat czerwony
Skoro przyszedł na to czas

Już do wygranej jeden krok
Jeden jedyny krok, nic więcej
Już do wygranej jeden krok
Trzeba go zrobić jak najprędzej

Dopóki jeszcze jest co brać
Dopóki jest w co włożyć ręce
Dopóki kusi nowy skok
To do wygranej jeden krok
Do resztki kasy jeden krok

Karuzela, karuzela
Znów wybory co niedziela
Beczka śmiechu i wesela
Kataryna wyborcza nam gra
Sru tu tu tu

Gdzie się podziały
Tamte finały
Schodami w górę
Schodami w dół
Kobiecych nóżek rytm doskonały
Jedna w tę, druga w tę
Pół na pół

Program ideę miał swą przewodnią
I jak w zegarku elegancko wszystko szło
Program miał finał, finał miał puentkę
Puentka zaś miała to cudowne drugie dno
O!
Co z tego że to był banalny schemat
Wszystko mimo wszystko kupy się trzymało
Naród ciągnął od pierwszego do pierwszego
A artyści od finału do finału!!!!

Pa pa pa
I tak to się skończyło
Pa pa pa
Niestety, pa pa pa




Temat: "Śliwowica" ma za dużo alkoholu (70%)
"Śliwowica" ma za dużo alkoholu (70%)
... chociaż "daje krzepę krasi lica, niestety nie mieści się w unijnym
prawie" i na karierę się nie zanosi. Prawo unijne nie przewiduje rejestracji
tak mocnego alkoholu (70 %) jako produktu regionalnego.
Wygląda na to, że znowu więcej szczęścia mają śliwowice z Czech i Słowacji,
a nasza chociaż opatentowana będzie produkowana w podziemiu.
******* a mogło być jak w bajce********
"Jest w południowej Polsce niewielkie miasteczko, które słynie na cały kraj i
jego okolice z produkowania bimbru, a dokładniej rzecz biorąc śliwowicy.
Pewnie osoby, które miały okazję skosztować tego trunku wiedzą już, że
miasteczkiem tym jest Łącko. Sztuka produkcji śliwowicy jest w tym regionie
przekazywana z pokolenia na pokolenie już od niemalże czterech wieków, bo
pierwsze wzmianki o przerabianiu śliwek z sadów dworskich na alkohol pochodzą
z XVII wieku.
Rozwój przetwórstwa nastąpił na przełomie XIX i XX wieku, gdy to grunty
parafialne w dzierżawę wziął Samuel Grossbard i wybudował na nich gorzelnię
(oczywiście za zgodą ówczesnego księdza). Wtedy to powstawała Śliwowica
Pejseczna, którą ozdobiono pierwszą w historii śliwowicy etykietą. Gorzelnia
ta stanowiła główne źródło dochodów gminy na podstawie tzw. ustawy o
propinacji. Propinatorami na terenie Łącka byli Żydzi, którzy mieli wszelkie
prawa związane ze sprowadzeniem i sprzedażą napojów alkoholowych. Inni
mieszkańcy mogli sprowadzać alkohol tylko w wyjątkowych sytuacjach typu
wesele, pogrzeb pod warunkiem powiadomienia o tym propinatora. W przeciwnym
wypadku towar ulegał konfiskacie, a na jego nabywcę nakładano karę pieniężną.
Dobre czasy skończyły się wraz ze śmiercią księdza ponieważ kolejny
duszpasterz był radykalnym abstynentem i nie tolerował na swoim terenie
produkcji żadnego alkoholu a zwłaszcza śliwowicy.

Kolejny złoty okres nastąpił po śmierci księdza abstynenta, kiedy to Pinkas
Ferber ożenił się z córką znanego już nam Samuela Grossbarda i rozpoczął
produkcję Śliwowicy Koszernej na skalę przemysłową. Do produkcji śliwowicy
używał owoców tylko najlepszego gatunku, a do destylacji stosował naczynia
miedziane. Gotowy alkohol leżakował w dębowych beczkach, co nadawało mu
złocistego koloru, po czym rozlewany był do firmowych butelek. Większość
produkcji wysyłano na eksport, głównie do Palestyny. Produkcja została
wstrzymana dopiero po wybuchu II Wojny Światowej. Po wojnie gorzelnię
upaństwowiono, a domowa produkcja stała się nielegalna. Pomimo nielegalności
śliwowicę podobno uwielbiał premier Cyrankiewicz i gdy chciano wybudować w
okolicy Łącka zaporę wodną, łąccy działacze partyjni pojechali do Warszawy z
beczką śliwowicy i zaporę postanowiono wybudować w Czorsztynie. Po wielu
staraniach mieszkańców regionu w 1992 roku Wojewódzki Konserwator Zabytków w
Nowym Sączu wpisał Śliwowicę Łącką do rejestru zabytków, uznając ją za
niematerialne dobro kultury, choć nadal jest wytwarzana nielegalnie.

Według tutejszych specjalistów do produkcji śliwowicy nadają się tylko
dojrzałe i słodkie śliwki węgierki, najlepiej pochodzące z południowego stoku
wzgórza, do fermentacji nie używa się drożdży ani cukru, a następnie dwa razy
destyluje otrzymany alkohol, co ma zapewnić, że powstała w ten sposób
śliwowica będzie miała co najmniej 70% alkoholu. (....)"
***********Koniec bajki************




Temat: Różnica między Warszawą a warszawką ...
Różnica między Warszawą a warszawką ...
Felieton Marka Krola cyniczny ale jakze prawdziwy...

Różnica między Warszawą a warszawką jest taka jak między mózgiem a móżdżkiem
na grzance.
Z mózgu, jeśli ktoś lubi, można zrobić móżdżek, niestety, proces odwrotny
jest niemożliwy. Warszawka składa się ze smaczków, układzików, kreacyjek,
polanych tym samym mdłym sosikiem. Warszawka jako swoisty ruch towarzysko-
polityczny nie jest naszym oryginalnym tworem, który jak oscypek moglibyśmy
wypromować w Europie. Otóż Stary Kontynent już niemal 80 lat temu
wyprodukował europkę, równie zapyziałą i kołtuńską jak warszawka. Europka
pełna jest oportunistów, konformistów i hipokrytów, nie widzi niczego poza
czubkiem swego nosa.
Gdyby dzisiaj żył Wyspiański, mógłby napisać "Wesele Europy". I w tej nowej
wersji znalazłoby się słynne zdanie: "Niech na całym świecie wojna, byle
europka zaciszna, byle europka spokojna". Największym, rzec by można
szczytowym, osiągnięciem europki był układ monachijski z 1938 r. Oczywiście,
ten układ dla pokoju na dwa latka poprzedzały inne sukcesy europki, dlatego
artykuł "Powrót do Rapallo" Andrzeja Grajewskiego może zaniepokoić
czytelników z pewną wyobraźnią historyczną. Rzecz jas-na, wszelkie
podobieństwo do osób, a zwłaszcza polityków i zdarzeń ze współczesnej Europy,
jest niezamierzone i przypadkowe. Jeżeli premier Berlusconi, osoba głęboko
wierząca w demokratyczne przekonania prezydenta Putina, prawosławi
bezbronnych Rosjan atakowanych przez czeczeńskich terrorystów, to może
zamiast wartości judeochrześcijańskich należy umieścić w preambule do
konstytucji europejskiej Kodeks Hammurabiego. Tylko wtedy część polityków
europejskich będzie chodziła bez głowy, a Prodi w dodatku bez ręki. Większość
europejskich konwentykli politycznych i parlamentów będzie przypominała
zakład pracy chronionej.
Cóż, europka pokpiwa sobie z Europy, sama deprecjonując jej rolę w świecie,
choć wszystkiemu winne są, rzecz jasna, USA, Izrael, a już czekają w kolejce
warchoły z Polski opisane w "Rzeczpospolitej" przez króla kelnerskiej
publicystyki. Europka triumfuje nie tylko w publicystyce kelnerskiej, europka
triumfuje w Europie, co potwierdzają najnowsze badania opinii publicznej
mieszkańców Starego Kontynentu. Jeśli Izrael jest największym zagrożeniem dla
pokoju, o czym przekonana jest ponad połowa Europejczyków, a USA (na drugim
miejscu) są równie niebezpieczne jak Iran, to rodzi się pytanie: czy leci z
nami lekarz, a jeżeli tak, to czy nie jest to doktor Mengele?
Historia, rzecz jasna, się nie powtarza, tylko jakimś dziwnym trafem w
Europie ma skłonności do klonowania. A klon na ogół żyje krótko, między
innymi dlatego, że kondensuje w sobie wszystkie wady genetyczne pierwowzoru.
Czy zatem wyhodowany przez europkę klon antysemityzmu rozwinie się do
rozmiarów, które znamy z nieodległej przeszłości, czy zdegeneruje się w
Europie ludzi wolnych od rasistowskich uprzedzeń? Jeśli Izrael zagraża
pokojowi światowemu, jak wskazuje sondaż, to sygnał, że Europa staje się
niebezpieczna dla jej mieszkańców. Tomasz Lis (vide: "Hańba europejska")
odradza Prodiemu badanie przyczyn antyizraelskich nastrojów Unii
Europejskiej. Obawia się tego, o czym pisze Henryk Grynberg
(vide: "Kryptoantysemityzm"). Jeżeli Europę jednoczyć ma nienawiść do Izraela
i USA, to znaczy, że Europejczycy stali się eutanazyjczykami, a więc śmierć
samobójcza zyskała rangę dyrektywy unijnej.
Wierzę mimo wszystko, że Europa pokona europkę, bo celem życia nie jest
śmierć. Major Hieronim Kupczyk nie pojechał do Iraku po śmierć, nie pojechał
tam mordować, niszczyć ani nawet okupować kraju. Europka nigdy tej ofiary
życia majora nie zrozumie. Europa, w którą należy wierzyć, doceni i otoczy
szacunkiem.



Temat: Łysiak to padalec i skunks
chodzi mi o twoje kłamstwa n/t Rydzyka w innym wątku. póki ich nie odwołasz,
póty nie jesteś dla mnie wiarygodny.

powtarzam - Łysiak to nie do końca moja bajka, więc niech się broni sam:

"Za cholerę nie pamiętam, żeby mi jakiś komunista współtowarzyszył kiedy
podpalałem moją „budę” podczas uroczystej akademii ku czci tzw. Rewolucji
Październikowej. Wspólne sprawki z komunistami miałem dopiero w bardziej
męskich latach, na przykład razem tworzyliśmy literaturę: ja pisałem, oni
cenzurowali tudzież co jakiś czas zakazywali mi druku, i tak to wesoło szło ku
chwale ojczyzny oraz sztuki. Bardzo mnie kochali, sam główny ideolog partii,
sekretarz KC Andrzej Werblan, uhonorował Łysiaka swym piórem w doktrynalnym
organie PZPR „Nowe Drogi”, żądając, by zrobiono ze mną porządek, czym sprawił
mi wielką radochę, bo jak mówią imperialiści hollywoodzcy: „Źle czy dobrze,
byle po nazwisku”. Po nazwisku to i sam Kreml uhonorował reakcjonistę Łysiaka,
składając przeciw książce tegoż protest dyplomatyczny, jedyny taki za czasów
PRL–u –– Bóg mi świadkiem, było wesoło! Weseliłem się też na ławie sądowej
Warszawskiego Okręgu Wojskowego, w stanie wojennym, plus w rozlicznych innych
miejscach tudzież okolicznościach. Jako –– rzecz prosta –– „poputczik
komunizmu”. Razem z kardynałem Ratzingerem, który był wtedy agentem Mossadu, i
z „preziem” Reaganem, który wtedy robił cichcem dla genseka Pol Pota, i z
premier Małgosią Thatcher, która tańczyła nam wokół rury w barze nocnym
prowadzonym przez Fidela Castro w Pernambuco. Lisek z Polsatu, tokując w TOK–u
niczym porąbany, marnuje się jako szkalujący psychol. Większą karierę zrobiłby
w radiu Erewań, gdzie ponad wszystko ceniono humor surrealistyczny bliski
paranoi.

Koniec żartów. Wbrew pozorom –– nie ruszam tej sprawy gwoli obrony własnej
czci, lecz dlatego, że ma ona szerszy, bardzo groźny aspekt. Lis jest symbolem
tego młodego pokolenia dziennikarskich pupilów Salonu III RP, które agresywną
żurnalistykę i telerobótki uprawia myląc wolność słowa z brakiem hamulców. Z
tym brakiem hamulców, przed którym –– co Salon winien wiedzieć lepiej niż
ktokolwiek inny –– przestrzega „Talmud”, mówiąc: „Albowiem
powiedziano: «Będziesz stronił od kłamstwa». I powiedziano: «Nie będziesz
rozgłaszał fałszywych wieści»(...) Ten, kto obmawia, kto świadczy fałszywie
przeciwko drugiemu, godzien jest, aby go rzucić psom na pożarcie”.
Wśród „fałszywych świadectw” miotanych w ramach walki politycznej
najobrzydliwszym chwytem jest „zapisywanie do partii” wbrew woli zapisywanego.
Czymże innym, jak nie zapisaniem antykomunisty Łysiaka do nieboszczki PZPR,
jest określenie: „towarzysz Łysiak, poputczik komunizmu”? Dziwnie
zatwardziały „poputczik”, bo mimo wieloletniej presji Wydziału Kultury KC PZPR
nie dał się zapisać nawet do reżimowego ZLP (Związku Literatów
Polskich). „Redaktor o chytrym nazwisku” wiedział jednak, że
terminem „towarzysz” (automatycznie kojarzącym się z członkostwem partyjnym) da
się okłamać młodych, niedoświadczonych słuchaczy TOK–FM –– da się wmówić im, że
Łysiak był członkiem PZPR–u. Tacy zapisywacze do partii istotnie warci są
rzucenia psom."

zaprzeczysz ktoremuś z faktow przedstawionych powyżej?



Temat: Jak w taksówce spotkać Wyspiańskiego
Jak w taksówce spotkać Wyspiańskiego
Edyta Różańska 24-04-2006 , ostatnia aktualizacja 24-04-2006 23:54

- A kto to był generał Madaliński? - usłyszałam, moszcząc się w taksówce. A
niech to! Trafiłam na najsłynniejszego warszawskiego taksówkarza. No to będzie
jazda. Do krwi ostatniej

- Jeden z dowódców w powstaniu kościuszkowskim - odpowiadam niedbale. W końcu
wstyd nie wiedzieć, kto jest patronem ulicy, przy której się mieszka.

- Dobrze - kiwa głową kierowca. Ma grube okulary, a na głowie wełnianą czapkę
- taką samą nosił Jeremy Irons w filmie "Ukryte pragnienia". - U mnie jest
tak, że jak się odpowie na trzy pytania, nie płaci się za kurs. Zgoda?

Cóż zrobić - zgoda. Mam wybrać dziedzinę. Strachliwie decyduję się na
literaturę. Już po pierwszym pytaniu wiem, że łatwo nie będzie: „Kto napisał
traktaty »O skutecznym rad sposobie «, »O naprawie Rzeczypospolitej «,
»Przestrogi dla Polski «?”.

- Szymon Konarski - mówię.

- Wszystkie Konarski? - parska pogardliwie taksówkarz.

- No nie, "Przestrogi" napisał Stanisław Staszic. Autora środkowej rozprawy
nie pamiętam.

- Frycz-Modrzewski. Andrzej.

No to się zaczęło. Na wysokości Cepeleku w al. Niepodległości padło drugie
pytanie: „Kto napisał pieśni »Kiedy ranne wstają zorze « (Franciszek Karpiński
- wiedziałam!), »Boże coś Polskę « („Alojzy Feliński - niech pani zadzwoni do
swojego nauczyciela, he, he”), »Gdy naród do boju wystąpił z orężem « („Gustaw
Ehrenberg - może zmienić dziedzinę na ekonomię? He, he”)?”.

Przy Dworcu Centralnym pada pytanie trzecie: wymienić trzy utwory Stanisława
Wyspiańskiego. Uff, łatwe: "Wesele", "Noc listopadowa", "Wyzwolenie". - I
jeszcze "Warszawianka", "Bolesław Śmiały", "Akropolis"... - wylicza dalej
kierowca.

A potem, choć test się teoretycznie skończył, były jeszcze pytania: o autora
"Murzynka Bambo" (Julian Tuwim), datę pierwszej premiery w Teatrze Wielkim i
architekta budynku - bo akurat byliśmy na Moliera ("Cyrulik Sewilski" 24
lutego 1833 r., a teatr zbudował Antonio Corazzi), datę wzniesienia kolumny
Zygmunta - bo akurat ją mijaliśmy (1644 r., postawiona przez Władysława IV) i
datę insurekcji warszawskiej rozpoczętej przez Jana Kilińskiego - bo pod jego
pomnikiem kończyła się trasa (18 kwietnia 1794 r.).

- Słaby wynik. Uczciwość nie pozwala mi nie pobrać opłaty za kurs - taksówkarz
rechocząc, ocenił moje wysiłki. - Należy się 17 zł.

I tak niska cena za taką lekcję. Zainteresowanych obnażeniem swojej niewiedzy
informuję: taksówkarz nazywa się Zbigniew Czechowicz i jeździ w korporacji
Wawa. Powodzenia.

miasta.gazeta.pl/warszawa/1,34862,3304526.html



Temat: Czy są tu jakieś niepracujące mamy??
Właśnie w tym miesiącu kończą mi się wszystkie pieniądze, ponieważ
wykorzystałam już macierzyński i całość urlopu wypoczynkowego za ten i porzedni
rok. Po raz pierwszy w dorosłym życiu będę na "czyimś" utrzymaniu - czyli na
utrzymaniu męża. Może być niewesoło bo mamy duże zobowiązania a jedna dość duża
pensja się skończyła. Jednak ja bronię sie jak mogę, żeby do pracy nie wracać.
Nie tyle do obecnej (tu jestem zatrudniona od ponad 6 lat i wystarczy) ale do
jakiejkolwiek. Ja po prostu uwielbiam być z moją córką w domu, co mnie bardzo
zadziwilo, bo kiedyś nie chciałam mieć dzieci. Nasza córeczka pojawiła się u
nas po ponad 5 latach od ślubu. No i zawojowała moje serce! Do tego stopnia, że
mam zamiar szybko mieć drugie dziecko i cały czas się zastanawiam, dlaczego go
jeszcze tu z nami nie ma
Moja córka Maja skończy 13.11. 6 miesięcy i taksobie myślę, że moja obecność w
domu to "inwestycja" w moje z córką relacje. Póki co nie próżnuję i zajęłam
się "marketingiem" na rzecz mojego męża, bo on oprócz bycia przedstawicielem
handlowym jest również muzykiem i ma zespół, który gra po lokalach, hotelach,
na weselach, rocznicach i innych uroczystościach. Narazie jest jakiś odzew i to
mnie mobilizuje do dalszej pracy, jak będą te grania to będzie większa kaska i
będę mogla zostać jak najdłuzej w domu z moją Niusią a marzę o tym bardzo,
bardzo! Modlę się również o finansowe i rodzinne powodzenie dla nas, Bóg
wysluchuje modlitw i to mnie mocno przy życiu trzyma! Jestem więc ogólnie
dobrej myśli i cieszę się, że mogę być w domu; po 8 latach zawodowej pracy
przyszlo mi to bardzo łatwo, nawet się nie spodziewałam, że tak się szybko
przestawię. Po prostu teraz jest dla mnie czas bycia mamą i chcę to zrobić jak
najlepiej. Jak nadejdzie kiedyś czas bycia pracownikiem to poszukam pracy ale
teraz czuję, ze mam być z dzieckiem i tyle.
Acha i nie czuję się wyobcowana, bo nasze mieszkanie to "dom otwarty" zawsze
jest tu mnóstwo ludzi, rzadko jest tak, żeby ktoś nas nie odwiedził. Poza tym
mam 2 siostry, z którymi mam dobry kontakt i często się spotykamy. Nie narzekam
więc na brak kontaktów z ludźmi, lgnę do nich i zabieram dziecko ze sobą
wszędzie, gdzie tylko idę. Robilam tak od początku i nie jest to dla mnie
problem a znajomi wiedzą, że gdzie my z mężem tam i nasza dzidzia.
Moja córka 13.11. skończy pół roku. Podsumowując: uwielbiam bycie z nią w domu!
I oby jak najdłużej. Kochane mamy niepracujące! Pozdrawiam Was serdecznie.

P.S. Niedługo bo od 10.11. premiera w kinach "Dziennik Bridget Jones w pogoni
za rozumem". Mamuśki, ściągajcie mleczko, tatuśków zapędzić do dzieciaczków a
wy do kin odstresoać się trochę i pośmiać na luzie. Ja idę z moimi siostrami,
już widze jaka będzie beka w kinie! Trzymajcie się kochaniutkie.




Temat: Marcowe żale wyrzucone ---
Oczywiście, że tak,jestem zwolennikiem rassenkunde inaczej nie byłoby w Polsce
antyzemityzmu. I twierdzę, że sytuacja Żydów w tamtych latach była w dużej
mierze podobna do sytuacji żydów niemieckich we wczesnych latach ustaw
norymberskich. Moim zdaniem stosunek do Żydów w Polsce Ludowej należy
rozpatrywać na dwóch płaszczyznach – politycznej, którą była stopniowa
eliminacja Żydów z kierowniczych stanowisk i zamykaniem im dostępu do pracy w
aparacie partyjnym, administracyjnym, handlu zagranicznym, dyplomacji oraz
socjalnej, której przejawem było ograniczanie ich działalności kulturalno
społecznej. Do 1958 usunięto Żydów z komitetów dzielnicowych, miejskich i
powiatowych PZPR a ich eliminacja z władz centralnych została systematycznie
podjęta po IV zjeździe PZPR w 1964 i zakończona w roku 1968-69. Nie bez powodu
w 1957 roku wprowadzono w KC komisję do spraw narodowościowych przy KC i
komisję narodowościową przy wydziale administracyjnym KC, których zadaniem było
objęcie terenowych komitetów partyjnych w całym kraju. W tym samym czasie
zagadnienie mniejszości narodowych usunięto z kompetencji premiera a kontrolę
nad ich działalnością oddano MSW (sprawy administracyjne, polityczne i
socjalne), Ministerstwu Kultury i Sztuki (działalność kulturalna) i
Ministerstwu Oświaty (szkolnictwo), dodatkowo na szczeblu administracyjnym
powołano specjalne sekcje do spraw mniejszości narodowych w Urzędach i
Wydziałach Spraw Wewnętrznych przy terenowych radach narodowych. Nie bez
przyczyny jest to, że połowie lat sześcdzesiątych wydział do spraw mniejszości
narodowych przeniesiony został z Departamentu Społeczno- Administracyjnego KC
do "dwójki" w MSW, najbardziej utajnionego działu bezpieki zajmującego się
kontrwywiadem i obserwacją kontaktów obywateli polskich z Zachodem. Dla mnie
jest to jednoznaczne z zamiarem inwigilowania przez PZPR wszystkich polskich
obywateli "obcego" pochodzenia. Z tego idzie wniosek, że polityczne władze PRL
i MSW wierzyły, że systematyczna inwigilacja mniejszości żydowskiej dostarczy
im dowodów na istnienie "związków zagrażających istnieniu władzy ludowej".
Ciekawą sprawą jest to, że w końcu 1961, po przygotowaniu pełnego indeksu
polskich Żydów bezpieka zabrała się do identyfikacji Żydów uchodzących za
czystej krwi aryjczyków, co ukończono w 1963 czy 64 roku. Po tych
przygotowaniach Biuro Polityczne w 1965 roku postanowiło, że ostateczne
rozwiązanie kwestii żydowskiej w Polsce dokonane zostanie do 1970 roku, a w
celu zapewnienia sukcesu tej akcji dokonano reorganizacji Departamentu III MSW
zajmującego się walką z działalnością antypaństwową nadając mu większe
uprawnienia w sprawach mniejszości narodowych.

Mało kto wie, że w 1966 roku udostępniono "Protokoły mędrców Syjonu"
pracownikom MON, czy o przemówieniu Zenona Kliszki na krajowym zjeździe
historyków w Krakowie w tym samym roku, w którym mówca wychwalał patriotyzm
przedwojennych nacjonalistów, ostrzegając jednocześnie przed żydowskimi
intelektualistami. Ostatnim sygnałem, który również uszedł uwadze było
pojawienie się w prasie materiałów przedstawiających historię polskiego
komunizmu z antysemickiego punktu widzenia.

Idą chochoły, wiodą natarcie,
Zmietli już "Dziady", zmiotą i resztę.
...Mistrz na cokole stoi uparcie:
-Trudno być wieszczem.
.."Z matki obcej"!?
Ktoś obcy? Tu, pod polskim dachem?
"Dwie ojczyzny"? To zdrada!
...Jak kiedyś w "Ikacu"
Jak w "Gazecie Warszawskiej" i jak w "Czerwoniaku": -
-Chata rozśpiewana -dla nas! -Polska dla Polaków!
...I wiedeńskim pociągiem wyjeżdża dziś Rachel
Z dworca Warszawa-Gdańska, obok "Umschlagplatzu"...
-"Dziś odbyły się w kraju liczne wiece, które
w dziesiątkach rezolucji i tysiącach listów
Żądały, by oczyścić już literaturę
Ze syjonistów..."
"Vox populi -vox dei". Tak lud postanowił
...Więc opuszcza "Wesele" Rachela z Bronowic.
Z nią krewni, cudzoziemskiej dywersji filary -
Więc ojciec, doktor Szuman i dziad, Jankiel stary.
Robotnik wykonuje plan
...Chocholi pląs, chocholi tan...
Lipami nocny wiatr kołysze,
Ryknęła krótko w rzeźni krowa.
Idą słomiani towarzysze:
-WODZU, PROWADŹ!

Natan Tenenbaum, Chocholi taniec

Uprzejmie :)))

cepekkolodziej napisał:

> Oops - pomyliłem stodolnika z tutenchamonem. Sorry.
>
> A ty stodolnik - też jesteś zwolennikiem Rassenkunde?




Temat: Wielkie święto.
"Niedźwiedź ciągle na nowo zachęca mnie do tego, abym pełnił swoją posługę z
radością i ufnością - tak przed 30 laty, jak i obecnie, gdy mam nowe zadania - i
abym dzień po dniu mógł mówić moje «tak» Bogu: «Zwierzęciem pociągowym jestem
przed Tobą, dla Ciebie i właśnie w taki sposób jestem przy Tobie»" - zwierzył
się papież. Dodał, że niedźwiedź św. Korbiniana został wypuszczony na wolność w
Rzymie, jednak w jego przypadku Bóg "zdecydował inaczej".

Następnie Benedykt XVI odmówił modlitwę do Matki Bożej, której całe życie było
służbą. "Zawsze postępujesz tak cicho i dyskretnie, jak na weselu w Kanie.
Bierzesz na siebie wszystkie ludzkie sprawy i niesiesz je przed oblicze Pana i
Jego Syna. Twoją siłą jest dobroć. Twoją siłą jest służba. Naucz nas, tych
wielkich i tych małych, panujących i służących, w taki sposób żyć i w taki
sposób wypełniać swoją odpowiedzialność. Pomóż nam odnaleźć moc pojednania i
przebaczenia. Pomóż nam być cierpliwymi i pokornymi, pomóż też być tak wolnymi i
silnymi, jaką Ty byłaś w godzinie Krzyża" - modlił się papież.

Po papieskim błogosławieństwie, Ojca Świętego pozdrowił burmistrz Monachium,
Christian Ude. Papież wpisał się do Złotej Księgi miasta. Potem witał się z
zaproszonymi na spotkanie gośćmi, wśród których był m.in. abp Alfons Nossol z
Opola. Spotkanie z Ojcem Świętym uświetnił śpiew chóru katedralnego z
towarzyszeniem katedralnej orkiestry.

Z Marienplatz Benedykt XVI pojechał się do Residenz, wystawnej siedziby dynastii
Wittelsbachów przy Max-Joseph-Platz, gdzie spotkał się z czołowymi politykami
Niemiec. Przed wejściem do pałacu papieża powitał prezydent Horst Köhler. Po
spotkaniu z papieżem szef państwa niemieckiego poinformował, że zaapelował do
Ojca Świętego, aby nie ustawał w wysiłkach na rzecz ekumenizmu. "Młodzi katolicy
i protestanci chcieliby jak najszybciej uczestniczyć we wspólnocie stołu
eucharystycznego" - mówił po spotkaniu Köhler. Dodał, że zarówno on, jak i
papież są świadomi znaczenia Kościołów w Niemczech". Podczas rozmowy Benedykt
XVI wyraził także swoje zaniepokojenie sytuacją na Bliskim Wschodzie. Z kolei
prezydent zachęcił Ojca Świętego do następnych odwiedzin Niemiec. "Papież
powinien częściej przyjeżdżać" - powiedział Köhler po spotkaniu.

Natomiast kanclerz Niemiec Angela Merkel w trakcie spotkania obiecała papieżowi,
że podczas prezydencji Niemiec w Unii Europejskiej wprowadzi ona na forum
organizacji temat wpisania wartości chrześcijańskich do unijnego Traktatu
Konstytucyjnego. Poruszyła także kwestie dialogu ekumenicznego. Zauważyła, że
wprawdzie należy jasno mówić o różnicach międzywyznaniowych, jednak dalszy
postęp na drodze ekumenizmu są potrzebne, choćby ze względu na spadającą liczbę
chrześcijan w Niemczech. Po spotkaniu Merkel podkreśliła, że papież jest
wybitnym teologiem, ale nie chce trafiać do ludzi jedynie przez intelekt.

Następnie Benedykt XVI spotkał się z premierem Bawarii Edmundem Stoiberem,
któremu towarzyszyła rodzina. Wzdłuż głównej sali pałacu ustawiła się w
szpalerze kompania bawarskich strzelców górskich. Folklorystyczny zespół
muzyczny odśpiewał papieżowi kilka bawarskich pieśni. Po części oficjalnej
Ojciec Święty długo żegnał się ze zgromadzonymi w Residenz osobami.

Na nocleg udał się do pałacu arcybiskupów, w którym mieszkał w latach 1977-82
jako metropolita Monachium i Fryzyngi. Będzie on rezydencją papieża do
poniedziałku 11 września.

Jutro rano Benedykt XVI na terenie monachijskich terenów wystawowych Neue Messe
odprawi Mszę św., w której weźmie udział 250 tys. wiernych.

www.kai.pl/nowyserwis/motd.xml



Temat: Fredzio: Francja 2005
Właśnie: odzywam sie, bo nikt tego nie robi 3.
1996
"Cz. III. France profonde

14.09.96 Przy wjeździe na francuską autostradę powtarzam błąd Wojtka, z tym, że
nie trafiam monetą 5 F, znajduje ją i wrzuca obsługa. Zajeżdżamy do Leclerka,
kupujemy chleb (bagietkowaty "bochenek" 400 g) ser, mleko UHT, winogrona, pomidory.
St.Jean-de-Luz - stare miasteczko nad Atlantykiem, piękna plaża odgrodzona
murem od ulicy, strefa piesza wokół ogromnej romańskiej katedry, pojedyncza nawa
- kolos, ściana za ołtarzem (nastawa)znów cała złota i zdobna. Potem szukamy
noclegu w Bayonne: F1 complet, Premiere classe complet, są tylko miejsca w
hotelach powyżej 300 F, kręcimy się w kółko, wreszcie Wojtek przytomnie radzi,
aby odjechać dalej od wybrzeża. Rzeczywiście po kilkunastu kilometrach widzimy w
małym miasteczku (Peyrehorade) Hotel du Parc, stary budynek przy głównej drodze,
pokój za 175 F, na poddaszu mansardowym, bez ubikacji, która jest w korytarzu,
ale z łazienką czyli plastykową kabiną wbudowaną chyba w dawny schowek lub
szafę, grand lit + łóżko. Budynek stary, wyraźnie przerobiony na
nowocześniejszy, wspaniałe drewniane podłogi i schody, w drzwiach przedpotopowe
zamki - bez klamek, z odsuwanym ryglem. Idziemy z Wojtkiem na piwo (2x11 F).
Ulice puste, jest ok.20.00, pełno gości w lepszej restauracji, trochę ludzi w
pizzeriach i barach. W pokoju wywieszka z ceną pokoju (Prix de chambre - grand
lit 140, lit supplementaire 35 F, petit dejeuner 35 F). Decydujemy się pozostać
na następny dzień, wrócić do Bayonne i na wybrzeże.
15.09.
Jedziemy do Bayonne - piękne miasto, katedra, muzeum Bonnat za darmo, obrazy,
głównie Bonnata. Na wystawie cukierni widzimy ogromne płyty czekolady -
tradycyjnego wyrobu datującego się od czasu osiedlenia się tu Żydów
sefardyjskich, wypędzonych z Hiszpanii; kupujemy po 5 dag dwóch odmian, panienka
dokładnie odważa, poczem spory odkrojony kawałek wręcza jako premię, czekolada
rzeczywiście dobra. W kawiarni pijemy grand café au lait. W dalszej drodze
skręcamy w widokową Route Imperiale, dojeżdżamy do punktu widokowego z miejscem
piknikowym (ławki i stoły, woda bieżąca, jemy śniadanie: bagietkę i foie gras
(czyli - pasztet mazowiecki); foie gras reklamują tutaj tablicami przydrożnymi
co chwila, pełno tego w różnej wielkości puszkach w każdym sklepie, wynika, że
produkują te konserwy na każdej gęsiej farmie. Widoki z drogi i punktu
widokowego oszałamiające (kiedy zabraknie mi przymiotników?).
St.Jean-Pied-de-Porte: romański kościół w murach obronnych, piękne domy nad samą
wodą, miejscowość wyraźnie turystyczno-wczasowa.
St.Martin-d'Arberoue: groty (Epernay/Grottes d'Isteritz et Oxocelhaye), jedne z
kilkudziesięciu w tych okolicach, te stosunkowo niewielkie: dwie ogromne komory
wysokości kilkunastu metrów, z cudownymi formami naciekowymi, stalagmity i
stalaktyty, kolumny - gładkie, gufrowane, sękate, torty weselne, festony,
zawoje, firany, kalafiory, skamieniałe wodospady - nieprawdopodobna rozmaitość,
w tym postacie, posągi niekiedy zupełnie upiorne, przewodnik daje koncert na
stalaktytach, uderzając w nie młotkiem. Specjalnie dla nas (reszta Francuzi),
streszcza swoje wypowiedzi także po angielsku. Na ścianie prehistoryczne
rysunki: bizon i mamut; druga komora podobna, ale wszystko w niej jakby
rozmazane i przyprószone, za to pokryte błyszczącymi kryształami. Nacieki w
trzech kolorach: białym (węglan wapnia), rudym (domieszka żelaza) i czarnym (
mangan). Przy wejściu był napis, że przewodnicy nie pobierają innego
wynagrodzenia po za napiwkami, dajemy wiec na pożegnanie pour boire. Binoge -
ładne miasteczko á la basque (strome wąskie uliczki, domy z kamienia, pasaże,
przejścia, schodki itd). Wracamy do Peyrehorade, idziemy na pizzę, zamawiamy
trzy różne i pół wina w karafce, w drugiej dostajemy lodowatą wodę, pizza nie
nadzwyczajna, z brzegu trochę przypalona, za to wino w sam raz, 138 F.
16.09
Na pytanie czy można zapłacić za hotel Vizą gospodarz wyjmuje z szufladki
odpowiednią maszynkę, odtąd nie zadaję nigdzie tak głupich pytań. za 70W drodze
zakupy w Intermarché . Zmiana planów: stwierdzamy, że nie warto tracić czasu na
duże miasta, rezygnujemy z Tuluzy, skręcamy na północ. Orthez: Pont Vieux:
średniowieczny kamienny most nad bystrą rzeką w kamienistym łożysku, po moście
jeżdżą samochody, jedyne ograniczenie: wysokość pojazdu, zaraz za mostem
automatyczny przejazd kolejowy, stąd przed samym mostem odpowiedni znak i napis.
Po za tym miasteczko jw."
Pozdrowienia
Fredzio




Temat: Francja w opisach z podróży Fredzia
Fredzio, c'est moi.
Wrzesień 1999.
St.Jean-de-Luz - stare miasteczko nad Atlantykiem, piękna plaża odgrodzona
murem od ulicy, strefa piesza wokół ogromnej romańskiej katedry, pojedyncza
nawa - kolos, ściana za ołtarzem znów cała złota i zdobna. Potem szukamy
noclegu w Bayonne: F1 complet, Premiere classe complet, są tylko miejsca w
hotelach powyżej 300 F, kręcimy się w kółko, wreszcie Wojtek przytomnie radzi,
aby odjechać dalej od wybrzeża. Rzeczywiście po kilkunastu kilometrach widzimy
w małym miasteczku (Peyrehorade) Hotel du Parc, stary budynek przy głównej
drodze, pokój za 175 F, na poddaszu mansardowym, bez ubikacji, która jest w
korytarzu, ale z łazienką czyli plastykową kabiną wbudowaną chyba w dawny
schowek lub szafę. Grand lit + łóżko. Budynek stary, wyraźnie przerobiony na
nowocześniejszy, wspaniałe drewniane podłogi i schody, w drzwiach przedpotopowe
zamki - bez klamek, z odsuwanym ryglem. Idziemy z Wojtkiem na piwo (2*11 F).
Ulice puste, jest ok.20.00, pełno gości w lepszej restauracji, trochę ludzi w
pizzeriach i barach. W pokoju wywieszka z ceną pokoju (Prix de chambre - grand
lit 140, lit supplementaire 35 F, petit dejeuner 35 F). Decydujemy się pozostać
na następny dzień, wrócić do Bayonne i na wybrzeże.
15.09.
Jedziemy do Bayonne - piękne miasto, katedra, muzeum Bonnat za darmo, obrazy,
głównie Bonnata. Na wystawie cukierni widzimy ogromne płyty czekolady -
tradycyjnego wyrobu datującego się od czasu osiedlenia się tu Żydów
sefardyjskich, wypędzonych z Hiszpanii; kupujemy po 5 dag dwóch odmian,
panienka dokładnie odważa, poczem spory odkrojony kawałek wręcza jako premię,
czekolada rzeczywiście dobra. W kawiarni pijemy grand café au lait. W dalszej
drodze skręcamy w widokową Route Imperiale, dojeżdżamy do punktu widokowego z
miejscem piknikowym (ławki i stoły, woda bieżąca, jemy śniadanie: bagietkę i
foie gras (…czyli - pasztet mazowiecki); foie gras reklamują tutaj tablicami
przydrożnymi co chwila, pełno tego w różnej wielkości puszkach w każdym
sklepie, wynika, że produkują te konserwy na każdej gęsiej farmie. Widoki z
drogi i punktu widokowego oszałamiające (kiedy zabraknie mi przymiotników?).
St.Jean-Pied-de-Porte: romański kościół w murach obronnych, piękne domy nad
samą wodą, miejscowość wyraźnie turystyczno-wczasowa.
St.Martin-d'Arberoue: groty (Epernay/Grottes d'Isteritz et Oxocelhaye), jedne z
kilkudziesięciu w tych okolicach, te stosunkowo niewielkie: dwie ogromne komory
wysokości kilkunastu metrów, z cudownymi formami naciekowymi, stalagmity i
stalaktyty, kolumny - gładkie, gufrowane, sękate, torty weselne, festony,
zawoje, firany, kalafiory, skamieniałe wodospady - nieprawdopodobna rozmaitość,
w tym postacie, posągi niekiedy zupełnie upiorne, przewodnik daje koncert na
stalaktytach, uderzając w nie młotkiem. Specjalnie dla nas (reszta Francuzi),
streszcza swoje wypowiedzi także po angielsku. Na ścianie prehistoryczne
rysunki: bizon i mamut; druga komora podobna, ale wszystko w niej jakby
rozmazane i przyprószone, za to pokryte błyszczącymi kryształami. Nacieki w
trzech kolorach: białym (węglan wapnia), rudym (domieszka żelaza) i czarnym (
mangan). Przy wejściu był napis, że przewodnicy nie pobierają innego
wynagrodzenia po za napiwkami, dajemy wiec na pożegnanie pour boire.
Binoge - ładne miasteczko á la basque (strome wąskie uliczki, domy z kamienia,
pasaże, przejścia, schodki itd.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • chadowy.opx.pl



  • Strona 3 z 3 • Wyszukiwarka znalazła 169 wypowiedzi • 1, 2, 3